POLSKA
ZJEDNOCZONA PARTIA ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.
Kończąc drugą część tryptyku nie śledziłam na bieżąco
występów medialnych Kowalskiego. Niniejszym nadrabiam, albowiem to, co ów
człowiek wydobywa z siebie jest niebezpieczne i stoi w rażącej sprzeczności z
polską racją stanu.
W niedzielę 30 kwietnia 2023 roku na antenie TVP Janusz
Kowalski zakwestionował bytność Polski w NATO i nie ma znaczenia, że zrobił to
w pokrętny, niebezpośredni sposób. Gdy poseł Nowej Lewicy, Marek Dyduch,
zauważył, że „Polska sama jest za słaba, aby obronić się przed Rosją” i
że „naszą siłą powinna być obecność w NATO i odpowiednie tego wykorzystanie”,
Janusz Kowalski odpyskował: „Nigdy więcej waszego postkomunistycznego
myślenia, że Polska nie jest w stanie się obronić. Potrafimy. Polski żołnierz
wierzący w Pana Boga obroni nas, tylko nie przeszkadzajcie”.
Pomijam infantylne myślenie Kowalskiego, któremu kruchta i
wiara w cuda myli się z dobrem Polski i interesem państwa, ale jakiekolwiek
sugerowanie militarnej samowystarczalności i tym samym negowanie żywotnej
potrzeby uczestnictwa w NATO zakrawa na zdradę. Tym bardziej, gdy wypowiada to
osobnik, który mówi również o wyjściu Polski z Unii Europejskiej, czym
realizuje agendę Kremla.
Mimo własnych, jawnych działań w interesie Kremla, nie
Polski, a może właśnie dlatego, te same osobniki ze Zjednoczonej Prawicy i ich
cała machina propagandowa Tuskowi, albo Sikorskiemu próbują dorabiać gębę
rusofili i sojuszników Kremla. Kowalski jest naturalnie jednym z tych, którzy
wiodą prym w wypowiadaniu najbardziej haniebnych słów. Jaką wartość mają te
jego wynurzenia dowodzi dobitnie wpis Kowalskiego z 21 maja 2021, w którym
nawet z Joe Bidena robił sprzymierzeńca Kremla.
Można brać te jego popisy za występy oszołoma, ale należy
pamiętać, że jednym z głównych narzędzi Rosjan jest dezinformacja, wprowadzanie
na różne sposoby chaosu, by obserwator całkowicie zagubił się w rozeznaniu kto
jest kim, by z wrogów Kremla robić jego przyjaciół i na odwrót. Kowalski cały
czas w ten sposób działa. I nie tylko on. Na potrzeby tekstu oprę się o
wyjątkowo perfidny, pełen manipulacji na miarę propagandy III Rzeszy materiał,
czyli paszkwil niejakiego Tulickiego, dla niepoznaki nazywany filmem
dokumentalnym – „Nasz człowiek w Warszawie”, choć ściek TVP wyprodukował już
cały serial autorstwa Cenckiewicza i Rachonia, czyli „Reset”. Nie mniej
manipulacyjny i pełen przekłamań, o czym świadczy chociażby reakcja na pierwszy
odcinek tego „dzieła” Billa Browdera, amerykańskiego finansisty, który
doprowadził do uchwalenia w 2012 r. w Stanach Zjednoczonych tzw. ustawy
Magnitskiego nakładającej sankcje na urzędników rosyjskich odpowiedzialnych za
śmierć Siergieja Magnitskiego, rosyjskiego prawnika Browdera oraz reakcja Edwarda
Lucasa, brytyjskiego dziennikarza The Economist, znanego krytyka polityki
zachodniej wobec Putina. Zarówno Browder, jak i Lucas nie pozostawili suchej
nitki na wykorzystaniu wywiadów z nimi do ataku na Tuska i Sikorskiego.
Browder napisał bardzo jednoznacznie: „Nie miałem
pojęcia, że mój wywiad zostanie wykorzystany do uwiarygodnienia całego pakietu
medialnego używanego do oczernienia Radka Sikorskiego, który był jednym z moich
najsilniejszych sojuszników w Parlamencie Europejskim w pociąganiu Rosji do
odpowiedzialności za zabójstwo Siergieja Magnitskiego. Gdybym wiedział, że tak
zostanie wykorzystany mój wywiad, nie zgodziłbym się na to.”
Pomiędzy Lucasem, a Rachoniem doszło na Twitterze do
awantury wręcz. Dziennikarz zażądał usunięcia „swoich wywiadów z
internetowej wersji tendencyjnego filmu „Reset”” i dodał „nie
popieram jego redakcyjnego punktu widzenia. Chcę publicznego zapewnienia, że w
pozostałej części serii nie zostaną użyte żadne klipy.” Podobnie jak
Browder nie krył wzburzenia z wykorzystania go do ataku na Sikorskiego: „znam
Radka Sikorskiego osobiście od lat 80-tych. Można nie zgadzać się z jego
stanowiskiem politycznym – to normalne w demokracji. Twierdzenie, że jest
„rosyjskim agentem” jest równie absurdalne, co godne pogardy.”
Reakcja tych dwóch światowych autorytetów w walce z machiną
Putina niech będzie wystarczającym komentarzem do propagandowego, kłamliwego
gniota pseudoobiektywnego historyka Cenckiewicza i pseudodziennikarza Rachonia,
bo więcej już nie potrzeba, by ocenić poziom ich wypocin.
Przejdźmy więc do paszkwila Tulickiego.
„Nasz człowiek w Warszawie” to przykład wyjątkowo
topornej propagandy, budowanej najbardziej prymitywnymi metodami. Tulicki
stosuje przede wszystkim manipulacje polegające na wycięciu kilku słów z
szerszej wypowiedzi zmieniając tym diametralnie jej faktyczny wydźwięk i
znaczenie. Tak spreparowana fraza jest powtarzana w paszkwilu wiele razy,
również w odniesieniu do wydarzeń z zupełnie innego czasu. Ponadto całość jest
skomponowana nie tylko na momentami obskurnych wręcz kłamstwach, ale przede
wszystkim to wzorcowy wręcz pokaz manipulacji za pomocą stosowania wybiórczości
i wykrzywionej selektywności. Polega ona na takim doborze, by stronę szkalowaną
przedstawić w jedynie niekorzystnym świetle, a do wizerunku drugiej strony
dobrać tylko takie wypowiedzi, które Kaczyńskich stawiają w pozytywnym świetle.
TOPORNE i ze wszech miar kłamliwe.
Ulubioną, zmanipulowaną frazą powtarzaną w kółko w
goebbelsiadzie Tulickiego jest urywek z expose premiera Tuska z 2007 roku „Chcemy
dialogu z Rosją, taką jaką ona jest”. Tymczasem całość zdania brzmi: „Choć
mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji chcemy dialogu z Rosją, taką jaką
ona jest”.
Z całości widać, że Tusk nie jest ani naiwny, ani nie jest
bezkrytycznym wielbicielem Rosji i Putina, co usiłuje wmawiać Tulicki i plejada
opluwaczy zatrudnionych do komentowania w jego ścieku. Donald Tusk tłumaczy
także dlaczego chce poprawy stosunków: „Brak dialogu nie służy ani Polsce,
ani Rosji. Psuje interesy i reputację obu krajów na arenie międzynarodowej”.
Tymczasem w paszkwilu Tulickiego, by widz nie pozostał bez
jedynie słusznej interpretacji, w odniesieniu do „podrasowanej” wypowiedzi
Tuska następuje cały cykl komentarzy:
- „Te słowa Donald Tusk
wypowiadał, gdy wszyscy wiedzieli kim jest Putin i jakim krajem jest Rosja”
- „Cały świat
przecież wiedział, jak bestialsko mordowani byli Czeczeni. Musiał też wiedzieć
Donald Tusk”.
Niejaka Katarzyna Gójska, a jakże - ze szczujni Sakiewicza,
opowiada barwnie o krwi czeczeńskich kobiet i dzieci: „Chyba
niemożliwe, by Tusk nie wiedział, że Putin kazał wymordować kilkadziesiąt
tysięcy czeczeńskich dzieci. A jednak chciał dialogu z taką właśnie Rosją:
unurzaną w czeczeńskiej krwi.”
Oglądający widzi makabryczne zdjęcia z czasów czeczeńskiej wojny,
jest również nieustannie bombardowany zdjęciami Tuska z Putinem.
Obraz perfidnego, zwyrodniałego potwora Tuska ma się wryć w
umysły.
Gdyby tylko nie bezczelne pominięcie przez „dokumentalistę”
Tulickiego kilku niewygodnych faktów. Jak zobaczymy poniżej te same komentarze
można zastosować do Kaczyńskich i brzmiałyby one:
- „Te słowa Lech Kaczyński wypowiadał, gdy wszyscy
wiedzieli kim jest Putin i jakim krajem jest Rosja”
- „Cały świat przecież wiedział, jak bestialsko mordowani
byli Czeczeni. Musiał też wiedzieć Jarosław Kaczyński”
- „Chyba niemożliwe, by bracia Kaczyńscy nie wiedzieli,
że Putin kazał wymordować kilkadziesiąt tysięcy czeczeńskich dzieci. A jednak
chcieli ocieplenia stosunków z taką właśnie Rosją: unurzaną w czeczeńskiej
krwi”.
Nim Tusk wygłosił swoje expose w 2007 roku, w styczniu 2006
na spotkaniu z korpusem dyplomatycznym, o czym donosiła Wirtualna Polska,
prezydent Lech Kaczyński:
„powiedział dyplomatom akredytowanym
w Warszawie, że Rosja jest dla Polski krajem o szczególnym znaczeniu,
krajem, z którym chcielibyśmy mieć jak najlepsze stosunki. Wyraził nadzieję, że 2006 rok będzie
rokiem w którym stosunki te będą mogły się w sposób istotny poprawić, choć -
jak dodał - zdaje sobie sprawę, że jest to pewien proces. Prezydent
zapewnił, że nie ma w Polsce rusofobii, jest natomiast chęć współpracy na
zasadach partnerskich.”
Partnerskie relacje z mordercą
Putinem? Zgroza.
Miesiąc później, 20 lutego 2006, Lech
Kaczyński spotkał się z człowiekiem Putina do specjalnych poruczeń, Siergiejem
Jastrzembskim. Podtrzymano serdeczności o woli polepszenia stosunków.
Tę chęć poprawy stosunków z Rosją Lech Kaczyński deklarował także kilka miesięcy później w październiku 2006, rok przed expose Donalda Tuska, w trakcie spotkania w Ławrowem. Tak, tak. Tym Ławrowem.
Andrzej Krawczyk, ówczesny
podsekretarz stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, podczas wywiadu dla
Programu I Polskiego Radia mówił o przełomie w stosunkach polsko-rosyjskich,
używając retoryki Tulickiego i Gójskiej o przełomie w stosunkach z bandytą
Putinem, mordercą kilkudziesięciu tysięcy czeczeńskich dzieci.
Czy tylko Lech Kaczyński chciał
resetu z Rosją? Nic bardziej mylnego.
Na portalu bankier.pl jeszcze dziś
można zapoznać się z całą treścią expose Jarosława Kaczyńskiego z 19 lipca
2006, w tym z poniższym, kluczowym fragmentem:
„Chcielibyśmy, przechodząc już do
innych zagadnień, mieć jak najlepsze stosunki z naszymi sąsiadami na Wschodzie.
Podtrzymujemy nasze poparcie dla ruchów demokratycznych, ale nie chcemy tego
poparcia przeciwstawiać dążeniu do poprawy stosunków. Ale chciałbym też
tutaj państwu powiedzieć, że w żadnej dziedzinie pospieszność, a bywa że i
histeria, tak bardzo nie przeszkadza jak właśnie tu. Tu musimy być, po
pierwsze, cierpliwi, po drugie, cierpliwi i po trzecie, cierpliwi. Procesy,
które będą prowadziły do zaakceptowania Polski jako ważnego podmiotu
europejskiego i ważnego partnera także dla naszych wschodnich sąsiadów, a w
szczególności dla naszego wielkiego wschodniego sąsiada, czyli Rosji, będą
prawdopodobnie długotrwałe, tak się po prostu układała historia tej części
Europy. Tak układała się historia naszych stosunków. Stosunków, w których jest
wiele zła, ale też, chcę to podkreślić, wiele bliskości. Chcielibyśmy,
żeby z czasem ta bliskość zwyciężała, a zło było odrzucane.”
Czyż ostatnie zdanie nie jest
cudownym przykładem, że Jarosław dążył do resetu z Rosją i bliskości z
mordercami niewinnych czeczeńskich kobiet i dzieci?
Chciałabym jednak zwrócić uwagę na
pierwszy, pogrubiony przeze mnie fragment. Przyznam, że zdumiało mnie to zdanie
ogromnie. Nie można inaczej go zinterpretować niż: ruchy demokratyczne (w
Rosji) wprawdzie popieramy, ale ważniejsza jest poprawa stosunków z Rosją.
Te dążenia do normalizacji stosunków
z Rosją, z których dziś obrzydliwa pisowska propaganda buduje oręż do bicia w
Tuska, czy Sikorskiego, nie uległy specjalnej zmianie u Kaczyńskich także po
wydarzeniach w Gruzji w 2008 roku, a najlepszym przykładem jest odezwa
Jarosława Kaczyńskiego „Do przyjaciół Rosjan”, można ją podziwiać choćby na You
Tube. Zaczyna się od słów:
„Panie i Panowie,
przyjaciele Rosjanie.
Dziś 9 maja 2010 roku.
Na Placu Czerwonym
miał stać mój ukochany brat, prezydent Polski Lech Kaczyński.”
Jak wyraźnie widać z
tego fragmentu, Lech Kaczyński wybierał się do Moskwy na uroczystości obchodów
zakończenia II Wojny Światowej. Machałby orkom zabijającym tysiącami Czeczenów,
Gruzinów i Ukraińców.
Tulicki mógłby
skonstruować na tej podstawie cudowny klip, w którym pokazywałby makabryczne
sceny z Groznego, Osetii, Buczy, Kramatorska, a w tle słychać byłoby głos
Kaczyńskiego powtarzający „przyjaciele Rosjanie” i „na Placu Czerwonym mój
ukochany brat”. Zamiast tego w swoim pseudodokumencie pokazał urywki Wiadomości
o obchodach dnia zwycięstwa i defiladzie w Moskwie za czasów rządów PO.
Niezastąpiona Gójska perorowała: „Wiadomości czciły ten dzień okrzykiem
„urrrra”, ten okrzyk z ust sowieckich żołnierzy dla Polaków oznaczał tylko
zagrożenie, śmierć lub niewolę”.
Groteskowe, gdy
posłucha się dalszej części odezwy Jarosława „do przyjaciół Rosjan”:
„Myślałby [Lech Kaczyński –
dop. aut.] o milionach żołnierzy, milionach żołnierzy rosyjskich, którzy
polegli w walce z niemiecką III Rzeszą”.
I dalej:
„Polacy pamiętają
ciosy i kule zbrodniarzy z NKWD, ale pamiętają także, że w tym strasznym czasie
od bardzo wielu Rosjan spotykała ich pomoc.
Pamiętają, że wielu
Rosjan potrafiło podzielić się tym co mieli, choć mieli bardzo, bardzo niewiele.”
Towarzyszka Gójska
podsumowała Lecha Kaczyńskiego wyjątkowo nieładnie jako tego, który wybierał
się na defiladę do Moskwy, by słuchać „urrra”.
Gdy po latach o wielu sprawach
przeciętny zjadacz chleba już nie pamięta, a szukać i weryfikować mu się nie
chce, Tulickie, Gójskie i Pereiry mają doskonałą okazję do manipulacji i
wypaczania faktów, by swój nachalny skrzywiony obraz wbijać do niezbyt lotnych
głów.
Taką kolejną wyjątkowo siermiężną
manipuacją jest kwestia tarczy antyrakietowej. Tu oczywiście również stosują
prymitywne narzędzia, tnąc wypowiedź Tuska w takim momencie, by mogli roztaczać
konieczną propagandowo wizję spolegliwego wobec Putina Tuska. Pokazują
nagranie, na którym Tusk mówi: „Z prezydentem Putinem dłuższy czas rozmawialiśmy
o tarczy antyrakietowej. Prezydent Putin nie jest entuzjastą tego projektu”
– tu cięcie.
No jasne. Gdyby puścili dalszy ciąg
widzowie zorientowaliby się łatwo, że Tusk ma dużą frajdę ze złości Putina. Ze
złośliwym uśmieszkiem na twarzy Donald Tusk kontynuuje: „Doceniacie państwo
delikatność mojego sformułowania”. Potem następuje kluczowe: „Ale, co
oczywiste, uznał autonomiczne prawo Polski do decydowania, czyje i jakie
instalacje obronne na terytorium naszego kraju będą się znajdować”
(luty 2008 roku po wizycie w Moskwie).
Oczywiście pisowskie tuby
propagandowe próbują ze wszystkich sił, prócz tak prymitywnych manipulacji jak
cięcie wypowiedzi, zarzucać, że USA zrezygnowały z tarczy przez Tuska i
Sikorskiego. Radosław Sikorski od jakiegoś czasu zaczął odkłamywać takie bujdy,
ale najlepiej, gdy sięgnie się do wypowiedzi samych Kaczyńskich.
Użytkownik Twittera @LeskiPiotr przypomniał wywiad z września 2009 (po Czeczenii i Gruzji) Lecha Kaczyńskiego dla agencji Reuters.
To jest dopiero uniżoność wobec braku
entuzjazmu Putina dla tarczy.
Obecnie Jarosław Kaczyński
wielokrotnie atakował Tuska, że „przyczynił się do zaprzepaszczenia projektu
tarczy antyrakietowej”. Kłamstwo wielopoziomowe.
Po pierwsze tarcza w Redzikowie
powstaje i ma zacząć działać pod koniec tego roku. PiS jedyne co dorzucił do
niej, to zmianę w 2020 r. umowy w punkcie odpowiedzialności żołnierzy
amerykańskich. PiS zgodził się, by wyłączyć żołnierzy USA spod polskiej
jurysdykcji, nawet jeśli któryś z nich popełni przestępstwo na naszym
terytorium.
Po drugie. Na portalu dziennik.pl możemy
zapoznać się z omówieniem wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla salon24.pl z 2010
roku.
Pytany o tarczę, Jarosław wtedy
jednoznacznie stwierdził: „Jest tylko kwestia pewnej jednostronności
decyzji Amerykanów w tej sprawie”.
Jak widzimy, ponad dekadę temu
Jarosław Kaczyński nie miał wątpliwości, że to administracja amerykańska zdecydowała.
Faktycznie, po objęciu urzędu przez Baracka Obamę nowy prezydent chciał
załagodzić zadrażnienia z Rosją, wspominając wyżej cytowany wywiad dla Reutersa
Lech Kaczyński powinien się zgodzić z takimi działaniami. Nigdy jednak nie
doszło do zerwania umowy polsko-amerykańskiej z 2008 roku. Została ona w lipcu
2010 znowelizowana w punkcie parametrów technicznych. Zamiast rakiet
przechwytujących pociski balistyczne z Korei Północnej i Iranu, ma zostać
wyposażona w lżejsze pociski zdolne zestrzeliwać rakiety nad terytorium Polski.
Taka koncepcja jest korzystniejsza dla Polski, niż wcześniejsza, która narażała
nas na pomruki Putina, ale ochronę dawała w zasadzie Stanom Zjednoczonym.
Niedawno opluwacz Rachoń zrobił ładny
prezent publikując stenogram rozmowy między Donaldem Tuskiem, a G. Bushem i
Condoleezzą Rice. Dokument przetłumaczył jeden z użytkowników Twittera.
Rachoniowi wydawało się, że uderza w
Tuska, a przepięknie udowodnił, że Tuskowi najbardziej na sercu leżało
bezpieczeństwo Polaków:
W kontekście tarczy antyrakietowej, a
tym samym zaproszenia wojsk amerykańskich do stacjonowania w Polsce, warto
przypomnieć coś jeszcze. Tulicki, Pereira, albo taki Andruszkiewicz uwielbiają
posługiwać się zmanipulowaną, bo uciętą wypowiedzią Tuska („Putin nie jest
entuzjastą tego projektu”), przytaczają tylko pochlebne komentarze rosyjskiej
prasy o wizycie Donalda Tuska w Moskwie w lutym 2008 roku, ale zupełnie
przemilczają te, które rzucają zupełnie inne światło na relacje
polsko-rosyjskie, Tuska i Sikorskiego. Tymczasem Sikorski zabiegając o tarczę
antyrakietową i stacjonowanie żołnierzy USA w Polsce doprowadzał do szału na
przykład niejakiego Dmitrija Rogozina, ówcześnie przedstawiciela Rosji przy
NATO.
Najładniejszy jest poniższy cytat z
Rogozina:
„Usłyszeliśmy
za to od ministra Radosława Sikorskiego rzeczy, których nawet pan Kaczyński nie
mówił”.
Czekam
kiedy Tulicki, Pereira, Cenckiewicz, albo Rachoń zbudują wokół tej wypowiedzi
Rogozina pastisz na Kaczyńskiego równy ściekowi, który wylewają na Tuska, albo
Sikorskiego.
Tuż przed wizytą Tuska w Rosji w
lutym 2008 nie tylko Rogozin toczył pianę, czego ślady można odnaleźć w
publikacjach polskich mediów z tamtego okresu.
Z powyższego tekstu na stronie TVN24 z
4 lutego 2008 roku bardzo wymowny jest cytat z rosyjskiej gazety „Wremja
Nowostiej”:
Kaczyński lepszy od Tuska w ocenie
rosyjskich mediów i polityków. To zupełnie
zmieniłoby wymowę plujek Tulickich, Pereirów, Sakiewiczów, Rachoni, zatem o
niewygodnych przekazach milczą i dobierają do swoich paszkwili tylko takie,
które mogą wykorzystać do sprzedaży całkowicie wypaczonej rzeczywistości.
Zapewne czytający zadają sobie
pytanie, cóż tak rozjuszyło Rosjan? 1 lutego 2008 Radosław Sikorski spotkał się
z Condoleezzą Rice w Waszyngtonie i po nim poinformował, że „jest
porozumienie co do zasad goszczenia w Polsce wyrzutni rakiet będącej częścią
amerykańskiej tarczy antyrakietowej” (za Gazetą Wyborczą z 02.02.2008
„Sikorski w Waszyngtonie: tarcza coraz bliżej”). Co ciekawe. Jarosław Kaczyński
chciał tarczy bez stawiania Amerykanom jakichkolwiek warunków, mówił: „trzeba
robić tak jak Czesi”, czyli właśnie godzić się bezwarunkowo. Najlepiej
podsumował to sam Sikorski: „Co by powiedział Jarosław Kaczyński, gdyby on
prowadził negocjacje i opozycja tak komentowała. Oskarżyłby swoich oponentów o
obcy lobbing i pewnie o zdradę stanu. My tego nie robimy, bo jesteśmy lepiej
wychowani” (za money.pl „Sikorski o rozmowie z Condoleezzą Rice”).
We wspomnianym wyżej wywiadzie Jarosława
Kaczyńskiego dla salon24.pl (2010 rok) moją uwagę zwrócił jeszcze jeden
fragment.
Jak widzimy Jarosław Kaczyński
deklaruje, że spotkania z głowami państw są bardzo ważne, nawet z bandytami z
Rosji. Chce także rozmawiać z bandytami o bezpieczeństwie energetycznym Polski.
Tymczasem Tulicki w swoim paszkwilu, szczujnia TVP i cała rzesza pomniejszych opluwaczy
nieustannie wykorzystują spotkania Tuska z Putinem, by dorabiać Tuskowi twarz
zdrajcy, sojusznika Moskwy, etc., przy tym perfidnie bazują na ludzkiej niepamięci
deformując wydarzenia z przeszłości zgodnie z zapotrzebowaniem swej tępej
propagandy. Tak na przykład wygląda to samo wydarzenie, spotkanie w Davos w
2009 roku, komentowane w czasie współczesnym mu i po wielu latach przez
szczujnię TVP (proszę zwrócić uwagę na daty).
Oczywiście Tulicki, Pereira, ale
także politycy PiS, w tym czołowi jak Beata Szydło, uwielbiają wykorzystywać
spacer po molo Tuska z Putinem. Walą tym molo, jak małpy młotkiem po garnku.
Przecież nie liczy się prawda, tylko wydźwięk propagandowy. Byleby przywalić
Tuskowi, a swoim gamoniowatym fanom dać pożywkę. Szydło pyta o czym rozmawiali,
Pereira sobie drwi.
Do wyjątkowego chamstwa posuwa się niejaki Lisiecki, poseł PiS, bezczelnie insynuując o propozycji rozbioru Ukrainy.
Faktem jest, że swego czasu Radosław
Sikorski w wywiadzie dla Politico palnął, jakoby taka zawoalowana propozycja
miała paść z ust Putina, na którą Tusk nie zareagował w żaden sposób.
Tyle, że nie na żadnym molo, ale podczas wizyty w Moskwie, więc Lisiecki
dopuszcza się perfidnego kłamstwa, a potem inne pisowskie trolle roznoszą takie
bzdury po świecie. Poza tym Sikorski dokładnie wyjaśniał, że była to celowa, w
iście rosyjskim stylu prowokacja. Prostacka i prymitywna, ale zastosowana z
nadzieją na jakąś nierozważną reakcję zaskoczonego polskiego premiera, którą
można by wykorzystać do skłócania Polski i Ukrainy, albowiem rozmowy były
nagrywane przez służby Kremla.
W tym momencie nie sposób nie
przypomnieć numeru Kaczyńskiego z marca 2022, gdy nie pytając zupełnie ani strony
ukraińskiej, ani sojuszników z NATO wyskoczył z propozycją misji pokojowej NATO
na Ukrainie. Takie działanie mogłoby doprowadzić do wybuchu bezpośredniego
konfliktu NATO z Rosją, a reakcja Zełenskiego była jednoznaczna: „To Polska
zaproponowała wprowadzenie sił pokojowych do Ukrainy. Nie rozumiem jeszcze w
pełni tej propozycji. Nie potrzebujemy zamrożonego konfliktu na terytorium
naszego państwa - wyjaśniłem to na spotkaniu z naszymi polskimi kolegami. Wiem,
że kontynuowali tę retorykę. Szczęśliwie bądź nie, to wciąż nasz kraj, a ja
jestem prezydentem, więc na razie my będziemy decydować, czy znajdą tu się
jakieś siły.” Od pomysłów Kaczyńskiego odciął się Jens Stoltenberg: „NATO
nie zamierza bezpośrednio angażować się militarnie na Ukrainie”, Biden
zignorował, za to idiotyzm Kaczyńskiego natychmiast podchwyciła sowiecka
propaganda: „Polskie władze naprawdę planują zająć i okupować lub przyłączyć
pewną część albo i całą zachodnią Ukrainę” (serwis Ianed.ru), „Na jakich
warunkach Polska zajmie część Ukrainy” (krzyczał tytuł gazety „Wzgliad”).
Gdyby Pereiry i spółka zoo byli przeciwnikami Kaczyńskiego, to już by
linczowali żoliborskiego satrapę, tak jak robili to z Sikorskim po jego niezbyt
rozważnym wpisie sugerującym, że za wysadzeniem gazociągu Nord Stream stoją
Amerykanie, co wykorzystał potem Ławrow.
To ten sam Olechowski, który nim
skonfliktował się z obecnym szefem TVP i został wyrzucony, za prezesury Jacka
Kurskiego robił karierę w szczujni. Był szefem Wiadomości, a od 2018 dyrektorem
Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI). To jest szalenie interesująca
publikacja, gdyż z wersów przebija niechęć autora do Tuska, czy Pawlaka, ale mimo
to całość jest stonowana, a nawet merytoryczna. Wprawdzie w wielu miejscach
podkreśla nieudolność negocjacji polskiej strony, ale pisze również o niezwykle
trudnym położeniu Polski, czyli o tym, co obecnie pisowskie szczujnie
całkowicie przemilczają, gdy opisują tamten okres i bardzo ciężkie negocjacje z
Gazpromem, który był wtedy monopolistą na polskim rynku gazu. Przypatrzmy się,
jak w pewnym momencie Olechowski opisuje zmagania negocjacyjne Polaków w 2009
roku:
„Rosjanie
znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji, bo kontrahenci niemal masowo
rezygnowali z odbioru zakontraktowanego gazu. Gazprom straszył nawet, że
wyegzekwuje od swoich trzech największych partnerów – niemieckiego E.ON,
włoskiego Eni i tureckiego Botas – 2,8 miliarda dolarów kar umownych.
Polscy
negocjatorzy próbowali wykorzystać problemy Gazpromu. Rozesłali do zachodnich
firm pisma z pytaniem o możliwość odkupienia nadwyżek gazu. Okazało się, że na
taką transakcję nie zgadza się Moskwa. Wkrótce potem rozmowy utknęły w
martwym punkcie. Lipcowe spotkanie polskich i rosyjskich ekspertów zakończyło
się niczym.
Nie
ustalono nawet terminu kolejnej rundy. Bez odzewu pozostało pismo Waldemara
Pawlaka, który zaproponował, by rozmowy odbyły się pod koniec sierpnia. W
trakcie wizyty Władimira Putina na Westerplatte 1 września w sopockim hotelu
Sheraton o gazie z rosyjskim premierem rozmawiał Donald Tusk. Ale i jemu nie
udało się przełamać impasu.”
W taki
oto sposób Szydło, Pereira, Tulicki, czy Lisiecki mogą dowiedzieć się od
swojego propagandowego kumpla, czego dotyczyło spotkanie Tuska z Putinem w
Sopocie. Kaczyński, jak mówił w wywiadzie z 2010 roku, w Rosji rozmawiałby o
bezpieczeństwie energetycznym Polski. I dokładnie to właśnie robił Tusk w 2009
podczas spotkania w Sheratonie, zaś spacer po molo był próbą rozładowania
atmosfery przed rozmowami w hotelu o bezpieczeństwie energetycznym naszego
kraju i udobruchania Putina po spięciach, do których doszło wcześniej, a do
których sporo dołożył także Lech Kaczyński, choć wiedział w jak trudnym
położeniu energetycznym znajduje się Polska. Niestety nie udało się przełamanie
impasu, o czym donosił Olechowski.
Tak to
pisowska sfora dziś wypacza obraz przeszłości, byle tylko opluć Tuska. Sam
Olechowski, który przerodził się w jednego z czołowych siepaczy, po ponad
dekadzie pisze „Tusk i Pawlak chcieli trzymać Polaków w ruskim syfie aż do
2037”.
A co
pisał Olechowski, gdy Polakom nie dawało się wciskać siermiężnego kitu, bo obserwowali
zmagania rządu Tuska z Gazpromem na bieżąco i na żywo?
„Mamy dla
was dwie propozycje: złą i jeszcze gorszą. Albo kupicie gaz na naszych
warunkach, albo nie kupicie go wcale – tak brzmi przesłanie rosyjskich
negocjatorów, którzy pertraktują z Polakami w sprawie nowego kontraktu na
dostawy surowca do Polski. Tę taktykę spece od prowadzenia negocjacji nazywają
rosyjskim frontem. Przyparty do muru kontrahent godzi się na mniejsze zło,
akceptując niekorzystne dla niego warunki umowy. Sądząc po efektach
polsko-rosyjskich negocjacji gazowych, ta taktyka jest skuteczna. Niewiele
brakuje, by Rosjanie osiągnęli sukces.”
Tak.
Rosjanie przystawiali Polakom pistolet do skroni, wtedy Olechowski o tym
doskonale wiedział. Wiedział o liście Aleksandra Miedwiediewa, gdy Polacy po
raz pierwszy (koniec 2008) próbowali zwiększyć dostawy z Rosji po tym, jak w
listopadzie 2008 wybuchła ukraińsko-rosyjska „wojna o gaz”, w efekcie której od
1 stycznia 2009 Gazprom przykręcił kurek Ukrainie, a przez to Ukraina innym
krajom, w tym Polsce. W 2010 Olechowski pisał:
„Odpowiedzią
Gazpromu był list wiceprezesa koncernu Aleksandra Miedwiediewa zaadresowany
bezpośrednio do polskiego rządu. Miedwiediew uzależnił podpisanie umowy
handlowej od zmian porozumienia międzyrządowego na długoterminowe dostawy gazu
do Polski z 1993 roku. – Rosjanie dali do zrozumienia, że dostawy gazu to
dla nich sprawa czysto polityczna, którą powinni załatwić politycy – mówi
uczestnik negocjacji.”
Tak
Gazprom dociskał Polskę, gdy w wyniku rosyjsko-ukraińskiej „wojny o gaz” i
usunięciu z rynku firmy RosUkrEnergo naszemu krajowi zabrakło ponad 2 mld m3
gazu rocznie, jaki dostarczała Polsce Ukraina, co stanowiło około 1/5 naszego
ówczesnego rocznego importu tego surowca. Metaforycznie: z pięciu palców jeden
odcięto i sprawą gardłową stało się znalezienie zamiennika. Wokół negocjacji i
umowy z Gazpromem środowisko Kaczyńskiego stworzyło w ostatnich latach tak
wiele manipulacji i przeinaczeń, że zanudziłabym czytelników dalej ciągnąc ten
wątek i weryfikując poszczególne z nich. Ot choćby w sprawie umorzenia długu
Gazpromowi za tranzyt gazu przez Polskę, gdy kaczysto-ziobryści, w tym z
wrodzonym sobie oszołomstwem Janusz Kowalski, notorycznie pomijają fakt, że w
zamian za umorzenie długu rząd Tuska próbował zbić horrendalne stawki
odziedziczone po Jasińskim z PiS. Tym, który podpisał ponoć umowę z Gazpromem
bez czytania.
Z tego,
co donosiły media w tamtym czasie, Polska uzyskała od Gazpromu zniżkę na tę
część dostaw gazu, którą zaczął pompować do nas Gazprom w miejsce dostaw
RosUkrEnergo. Zniżki te stosowane przez kolejne pięć lat miały mniej więcej
zbilansować kwotę umorzonego długu za tranzyt.
Olechowski
piszący o chęci Tuska do trzymania Polaków w ruskim syfie do 2037, to nie tylko
bezczelna manipulacja, bo za negocjacje i wstępny zapis umowy odpowiadał
Pawlak, któremu faktycznie nie ma czego zazdrościć, że musiał prowadzić
koszmarne przepychanki z monopolistą. Poza tym to minister Platformy
Obywatelskiej, Radek Sikorski, na początku lutego 2010 zrobił „uprzejmie
donoszę” do Komisji Europejskiej zwracając jej uwagę, że projektowane zapisy
mogą naruszać prawo Unii Europejskiej. Dzięki temu Polska otrzymała wsparcie
unijnych instytucji w przeciąganiu liny z ruskim niedźwiedziem. Pisowskie
dyplomatołki mogą się tylko uczyć, jak załatwia się sprawy w białych
rękawiczkach, bez uciekania się do pustawych pohukiwań wobec silniejszego
przeciwnika.
Wpis
Olechowskiego bawi z jeszcze jednego powodu. Otóż sam Olechowski w swoim
tekście z Newsweeka opisał bardzo ciekawą rzecz, o której obecnie większość
ludzi już zapewne nie pamięta. Chodzi o podpisanie w czerwcu 2009 roku 20-letniej
umowy z Katarem na dostawy gazu LNG. Jak widać rząd Tuska zaczął uniezależniać
Polskę od „ruskiego syfu”. Wtedy Olechowski utyskiwał na ten kontrakt. Powoływał
się na „wielu analityków”, którzy ponoć w tym kontrakcie widzieli przyczynę
usztywnienia rosyjskiego stanowiska i zamrożenia rozmów, ale tylko jednego przywołał
imiennie:
„Należało
poczekać z podpisaniem tego kontraktu do czasu ustalenia umowy z Rosjanami.
Przecież z nimi walczyliśmy niemal o każdy przecinek, a w tym samym czasie
kupiliśmy gaz o 20 proc. droższy od rosyjskiego – tłumaczy Andrzej Szczęśniak,
analityk rynku paliw.”
Kończąc wątek o molo, rozmowach z Putinem o bezpieczeństwie energetycznym Polski i wizycie władcy Kremla 1 września 2009 chcę pokazać wyjątkowo bezczelne kłamstwo Pereiry, którego dopuścił się 2 kwietnia 2022 roku.
Popatrzmy, jak tę sytuację opisywała prasa wtedy. Pokazuję większy fragment, by można było uchwycić kontekst.
I wreszcie
„Tusk milczy kilkadziesiąt sekund. Bierze oddech. I wygłasza twardą odpowiedź. "Reprezentuję tu polski punkt widzenia, który wyrasta z historycznych faktów: rozstrzelani polscy żołnierze, Westerplatte, Katyń, pakt Ribbentrop - Mołotow to są fakty. Niech każdy je ocenia tak, jak potrafi najlepiej, ale nikt tych faktów nie jest w stanie unieważnić" - mówi Tusk. Jego słowa wyraźnie nie podobają się Putinowi.”
W ten obrzydliwy sposób manipuluje i kłamie siepacz z pisowskiej szczujni TVP (info), na którą łożymy ciężkie miliardy złotych. W ramach ciekawostki. Ten wpis człowieka, który pojawił się znikąd, a wylansował się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i gorliwym rozprzestrzenianiu smoleńskiej teorii spiskowej, jest tylko jednym z wielu w wątku, jaki stworzył i przypiął sobie na górze do profilu na Twitterze, by pisowskie trolle miały szybki dostęp do kłamliwej propagandy. Kiedyś próbowałam zliczyć liczbę wpisów w tym jego tasiemcu, przy dwustu znudziło mi się. Tak, nie pomyliłam się, tam jest kilka setek takich szczujących tweetów. Tym posiłkują się politycy PiS łażąc po mediach i pomniejsze trolle.
Tak to się kręci. Wizyta Tuska w Moskwie u Tulickiego i reszty Pereir – przypisywanie Tuskowi konszachtów z Putinem, choć czytając prasę z tamtych dni łatwo można znaleźć teksty opisujące, że Tusk zdając sobie sprawę, jak ważne jest wywołanie w Rosjanach wrażenia jedności polskich władz, a nie rozbicia, udał się przed wyjazdem do pałacu prezydenckiego. Lech Kaczyński także zrozumiał wagę tego. Money.pl opisywał 2 lutego 2008 w tekście „Tusk w Moskwie – przełomu nie będzie” to wydarzenie tak:
„Dzisiejsza wizyta Tuska w Rosji już wiele zmieniła na polskiej scenie politycznej. Z okazji tej podróży prezydent pogodził się z premierem i tak miło między panami nie było od miesięcy, dokładnie od 21 października. Najwyżsi w państwie urzędnicy spotkali się i stwierdzili nawet, że w kwestii polityki zagranicznej niewiele ich dzieli.
Mało tego - jak donosiło wczoraj radio RMF FM, do Rosji z premierem ma lecieć człowiek Lecha Kaczyńskiego. Według informacji rozgłośni, ma to być Urszula Doroszewska, zastępca dyrektora biura spraw międzynarodowych w Kancelarii Prezydenta.
Wizyta w Rosji doprowadziła do niespotykanego od trzech miesięcy ocieplenia na linii prezydent-premier.”
Prawda, jakie to różne od tego, co dzisiaj sprzedają swojemu ciemnemu ludowi czołowe tuby pisowskiej propagandy?
Tulicki w
swej goebbelsiadzie posunął się nawet do wyjątkowo prostackiego i głupiego manewru.
Otóż zarzutem wobec Tuska i przykładem na jego prorosyjskość miało być według
niejakiego Nowaka, podobno profesora i jednego z komentujących w paszkwilu
Tulickiego, odwiedzenie najpierw Rosji, a nie Ukrainy, jako krajów spoza unii,
czym miał złamać ponoć tradycję polskich premierów. Jest to wyjątkowo głupie
zważywszy, że Beatka Szydło (26 miesięcy premierostwa) na Ukrainę nie
pofatygowała się ani razu, a Morawiecki pierwszy raz pojechał dopiero 1 lutego
2022, 23 dni przed wybuchem wojny, po 50 miesiącach swojego urzędowania. Potem
oczywiście latał jak kot z pęcherzem, by robić z siebie wielkiego przyjaciela
Ukraińców, gdy stało się pijarowo modne i pożądane.
Tusk na
Ukrainie był 4 razy, pierwszy raz w marcu 2008 po pięciu miesiącach od
powołania na urząd premiera, ostatni raz w kwietniu 2011, potem stosunki
oziębły za Janukowycza, tego, który później zwiał po Majdanie do Moskwy.
Premier Ewa Kopacz, chociaż rządziła jedynie niecałe 15 miesięcy, na Ukrainie
była dwa razy.
A co do zarzutu Nowaka to warto nadmienić, że pierwszą zagraniczną wizytą Tuska w państwie spoza Unii Europejskiej był Watykan. Wspaniały przykład, że tytuł profesorski nie chroni przed klapkami na oczach i ideologicznym zacietrzewieniem.
Skoro wspomniałam Majdan, to oczywiście nasuwa się od razu Radosław Sikorski. U Tulickiego słyszymy następujący komentarz: „Rok 2014, gdy Ukraińcy giną na Majdanie walcząc o swoją wolność, Radosław Sikorski wręcz wymusza na nich podpisanie porozumienia wygodnego dla Kremla”. Oczywiście nie mogło zabraknąć rytualnego już zdjęcia dla psychoprawicy – Sikorski na balkonie z palącym papierosa Ławrowem, co prawda to nie Kijów i nie czas Majdanu, ale nic nie szkodzi.
A jakie
świadectwo wystawiają Sikorskiemu sami Ukraińcy, uczestnicy Majdanu?
Tekst „Wygwizdany rozejm” z 15 marca 2014 na stronie dziennik.pl opiera się o rozmowę dziennikarzy Dziennika Gazety Prawnej z między innymi Ołeksijem Haraniem, odtwarzających wraz z nim przebieg wydarzeń 21 lutego 2014. Harań był członkiem Rady Majdanu i uczestnikiem rozmowy przedstawicieli Majdanu z reprezentantami Zachodu (Sikorski i Steinmayer, przedstawiciel Francji niedługo zabawił w Kijowie). To on usłyszał z ust Sikorskiego: „opozycjoniści zginą, jeśli nie zgodzą się na ugodę z prezydentem” [Janukowyczem].
Tekst na portalu zaczyna się tak: „Sikorski nie musi nas przepraszać – mówi Ołeksij Harań. To on usłyszał: podpiszecie porozumienie albo zginiecie.”
Dalej czytamy: „Po pewnym czasie na zebranie przyszli też Sikorski ze Steinmeierem. – Powiedzieli: „To było najlepsze, co mogliśmy osiągnąć, musicie to przyjąć”. Zapytałem, czy możemy do tego tekstu wnieść konkretyzujące go poprawki. Sikorski odpowiedział: „Nie, tylko ten tekst. Przyjmujecie albo nie. Ale jeśli nie przyjmiecie, weźmiecie na siebie odpowiedzialność za rozlew krwi” – mówi Ołeksij Harań. – Trzeba oddać zachodnim dyplomatom, że Janukowycz rzeczywiście poszedł na wielką rzecz, na reformę konstytucji – dodaje.”
Na koniec fraza, w której pojawia się niejaka Stankiewicz, jedna z czołowych kół zamachowych amoku o zamachu smoleńskim, współpracownica Sakiewicza, który z rozprzestrzeniania teorii spiskowych uczynił sobie sposób na biznes i napychanie kieszeni.
„Politolog z pewnym zakłopotaniem konstatuje fakt, że po Kijowie na szefa polskiego MSZ spadła nad Wisłą fala krytyki, a Ewa Stankiewicz z Solidarnych 2010 przywiozła nawet na Majdan transparent „Przepraszamy za Sikorskiego”. – Sikorski za nic nie musi nas przepraszać. Podczas dyskusji na posiedzeniu Rady z nim polemizowałem, ale dziś go poproszę: niech pan kontynuuje swoją pracę na rzecz Ukrainy, by na unijnym forum nie skończyło się na tradycyjnym brukselskim pustosłowiu. Do załatwienia są dwie rzeczy: sankcje przeciwko Rosji i pomoc finansowa dla Kijowa – apeluje. Jego zdaniem tyle wystarczy, by uratować europejski wybór Ukraińców.”
Tyle jeden
z bohaterów Euromajdanu.
„Gdyby
nie Sikorski i Steinmeier, Majdan byłby czysty. Były przygotowane milicyjne
ciężarówki, zorganizowano miejsca w szpitalach i aresztach. Po wyłapaniu
radykałów z Majdanu chcieliśmy negocjować porozumienie z umiarkowaną częścią
opozycji – opowiadał nam współpracownik administracji Janukowycza. – Ale
uwierzyliśmy w dobre intencje Sikorskiego. Nikt po naszej stronie nigdy już mu
nie zaufa – dodawał.”
Wróćmy do głupiego zarzutu o kolejności wizyt zagranicznych premiera Tuska. Tulicki i jego prawicowi komentatorzy robią wszystko, by „dowieść” nie tylko prorosyjskości Tuska, ale oczywiście wspólnego spiskowania z Niemcami celem umożliwienia po latach, w siódmym roku rządów PiS Putinowi napaści na Ukrainę. Po opowieści o wizycie w Rosji przed wizytą na Ukrainie, której absurd opisałam wyżej, pojawia się kolejny „dowód”, Tulicki przejęty podpowiada: „po trzech tygodniach jest w Berlinie” [od momentu objęcia urzędu]. Straszne. Pozostaje zapytać, czy Tusk spiskował także z Litwą, Belgią (w sumie to z UE i NATO), Włochami, Watykanem i Czechami, które odwiedził przed Berlinem, a o czym widzowie z propagandowego gniota oczywiście nie dowiedzą się.
Wreszcie słyszymy: „Pierwsza wizyta Donalda Tuska w Berlinie. Od razu pojawia się temat gazociągu północnego Nord Stream I […] projektu na którym najbardziej musiało zależeć Berlinowi i Moskwie”.
Tulicki informuje „po czterech latach został uruchomiony” i dodaje „kolejne jedenaście miesięcy przyniosło jego drugą nitkę”, cokolwiek to znaczy, gdyż jak wiemy Nord Stream II nigdy nie został uruchomiony.
„Popłynął
gaz, popłynęły i petroruble, dzięki którym Putin mógł rozbudowywać swoją armię
i przygotowywać się do kolejnych inwazji.”
Fanfary, werble, okrzyki „urrrra”, bicie w dzwony i sypanie konfetti. Jesteśmy w domciu.
No to popatrzmy, jak to ten paskudny, okropny, wstrętny Tusk podążał ślepo za Angelą Merkel „jak za panią matką”.
Zacznijmy od tego, że prawica lubi używać w stosunku do Nord Stream określenia „pakt Ribbentrop Mołotow”. Przypomnę zatem. Takiego zwrotu użył po raz pierwszy Radosław Sikorski, z którego, podobnie jak z Tuska, chcą zrobić pomagiera Rosji. Sam zaś Tusk próbował wyperswadować Rosjanom gazociąg pod dnem Bałtyku, proponując nitkę nazywaną „Amber”, ale Łotwa niestety nabruździła.
Spieszę uprzedzić, gdyby ktoś oburzył się, że to przecież także nitka do tłoczenia petrorubli. Lech Kaczyński również chciał takiego rozwiązania.
O 2009 roku i spotkaniu w Davos już wspominałam, ale przypomnę.
Jeśli to ma być podążanie za Angelą Merkel „jak za panią matką”, to Tulickim, Ziemkiewiczom i Kuczyńskim zupełnie coś lub ktoś zdemolowało rozumki. Naturalnie oglądający pseudodokument Tulickiego nagłówków, pokazanych przeze mnie wyżej, w jego paszkwilu nie zobaczą, bo psułoby narrację.
Popsuję
tę narrację zatem jeszcze trochę ja.
"Ośmielony
Putin, ośmieleni Rosjanie mordujący kobiety i dzieci na ulicach ukraińskich
miast, to już na zawsze w podręcznikach do historii będzie niechlubny pomnik
europejskich polityków, dla których Putin był partnerem do robienia i polityki
i biznesu."
Po Czeczenii, Gruzji, Krymie, Donbasie kaczyści robili politykę i biznesy z Rosją w najlepsze. Nie śmierdział im zwłaszcza krwawy węgiel, którego import wzrósł za rządów PiS kolosalnie.
Kaczyści próbowali wykręcać się, że to przecież nie oni, a firmy prywatne sprowadzały węgiel. To kłamstwo. Spółki Skarbu Państwa właśnie za rządów Szydło, a potem Morawieckiego zaczęły importować ruski krwawy węgiel.
Widać po powyższych przykładach, że pisowcy także sponsorowali terroryzm Putina.
Najgorsze
jednak dopiero nadeszło po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie.
Morawiecki
w marcu 2022 zapowiadał, że Polska odejdzie od rosyjskiej ropy do końca roku.
A potem
przyszedł styczeń 2023.
Andrzej Kublik przypomniał, że Polska i Niemcy podłączone do północnej nitki ropociągu Przyjaźń „na szczycie UE, który w czerwcu 2022 r. zatwierdził embargo na rosyjską ropę, we wpisie do protokołu tego szczytu zadeklarowały, że od początku 2023 r. nie będą sprowadzać rurociągiem Przyjaźń ropy naftowej z Rosji.”
Niemcy
wywiązały się z deklaracji. Polska i Obajtek nie.
Dziennik
"Wiedomosti", powołując się na źródła znające statystyki rosyjskiego ministerstwa
energii, potwierdził: od 1 do 29 stycznia do Niemiec nie dostarczono
rurociągiem ani jednej tony ropy z Rosji.”
Obajtek wykręcał się, jakoby nie mógł zerwać kontraktu, który obowiązywał, gdyż naraziłby Orlen na kary nałożone przez Rosjan. Jakoś Niemcy nie bali się kar. Obajtkowe sowieckie Eldorado jednak nie trwało długo. W lutym to sami Rosjanie zakręcili kurek na Przyjaźni, o czym 25 lutego 2023 poinformował pcimski wójt.
TVPinfo i Pereira zatrudniony w tej szczujni już od następnego dnia zaczęli manipulację. Za Tuska 100% ropy z Rosji, za wspaniałego PiS i Obajtka 0%. Można bezczelniej?
Wypada
złośliwie zapytać, czy to Obajtek rozgrzał łącze do Kremla z błaganiem – „zróbcie
coś, bo Tusk nas atakuje za kupowanie od was krwawej ropy”.
TVP łże nie tylko manipulując słowami, żeby wyglądało, jakoby to Obajtek zaprzestał importu. Polska dalej ściąga sowieckie surowce energetyczne. Polska, gdy Ukraina krwawi, giną ukraińskie dzieci, kobiety, staruszkowie, a na froncie młodzi chłopcy, zwiększa coraz bardziej import rosyjskiego krwawego gazu LPG.
Co na to minister Buda?
„Krwawa
ropa funduje Rosji ludobójstwo na Ukrainie”. W
kontekście opisanych powyżej przykładów, czyż można być bardziej zakłamanym od
pisowskiej sitwy?
A co z polityką kaczystowskich polityków wobec Rosji po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie?
Kilka
cytatów.
2016. Prezydent Duda o Rosji. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie.
2019. Prezydent Duda o Rosji. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie.
Wreszcie Waszczykowski. 2017.
Waszczykowski deklarujący gotowość do współpracy z Rosją. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie. Dzisiaj na stronie MSZ już nie zobaczymy tych słów dla Kommiersanta. Usunęli.
Ale w Internecie nic nie ginie i łebscy Internauci momentalnie wygrzebali z archiwum to, co PiS chciał wstydliwie ukryć.
Rosjanie chwalący Ziobrę.
„Polski
prokurator generalny daje odpór antychińskiej polityce USA” – pisze Stanisław
Stremidłowski, publicysta związanej z Kremlem agencji Regnum.ru.”
„Zwraca
uwagę na fakt, że sama koncepcja restrykcji wobec chińskich firm jest efektem
nacisków ze strony Waszyngtonu, który już od zeszłego roku próbuje swojego
wiernego polskiego sojusznika nastroić przeciwko Pekinowi.”
Ale taka Anna Krupka, posłanka PiS i wicemistra w rządzie Morawieckiego,
najpierw sportu, potem w ministerstwie kultury Glińskiego, widzi jakąś
symbolikę w poniższym zdjęciu.
Ot, takie na przykład - roześmiany
Lech Kaczyński z Ławrowem:
No i co mówią posłance Krupce te dwa zdjęcia Tuska?
Lipiec
2019. Tusk z Żeleńskim, nim stało się modne pokazywanie w towarzystwie
prezydenta Ukrainy.
Tu na linii frontu w Donbasie.
Docenienie roli Tuska przez Ukraińców, którzy właśnie Donalda Tuska poprosili o wygłoszenie laudacji 15 września 2022 roku.
To niezbyt miłe kaczystom fakty, zatem Marta Kubiak, pisowka posłanka z okręgu pilskiego, trolluje Tuska przy pomocy głupawych memów.
Tusk spotykał się z Bidenem dużo wcześniej, nim pisowskie klauny zostały zaszczycone uwagą prezydenta Stanów Zjednoczonych. Poniżej 2015 rok.
Gdyby nie wojna na Ukrainie i geograficzne położenie Polski Biden miałby dalej oziębły stosunek do ekipy, która traktowała go skandalicznie. Wystarczy wspomnieć zachowanie Dudy zwlekającego ze złożeniem gratulacji Bidenowi po wyborze na prezydenta. Gratulował najpierw jedynie wygranej kampanii wyborczej, a wyboru powinszował dopiero w tym samym dniu co Putin – 15 grudnia 2020.
Za
OKOpress:
„Kiedy 7
listopada 2020 roku media podały, że Joe Biden zebrał ponad 270 głosów
elektorskich i tym samym wygrał wybory w USA, kolejne kraje wysyłały
gratulacje. Polska znalazła się wśród 10 państw, które tego nie zrobiły, co
zostało zauważone przez światowe media (np. Agencję Reuters). Duda ograniczył
się do pogratulowania „udanej kampanii wyborczej".”
Krzysztof Sobolewski, ten od małżonki zbierającej posady w Spółkach Skarbu Państwa, jak praczka pranie tuż przed ulewą, powielał mema zwolenników Trumpa sugerującego, że część kart pochodziła od nieżyjących wyborców.
Sakiewicz, który wraz z Macierewiczem cyrk smoleński podnieśli do rangi religii, obwinia Tuska i Merkel za wybuch wojny na Ukrainie.
A dlaczego nie Kornela Morawieckiego? Tak ojciec obecnego premiera, wtedy poseł, dopieszczał Putina i Rosję po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie:
Kaczysto-ziobryści i ich szczujnie atakują Tuska nieustannie, ale gdy dziennikarz TVN zapytał na konferencji prasowej Morawieckiego o wypowiedzi jego ojca dostali piany.
Na koniec komiksu:
Morawiecki chciał kooperować z Moskwą po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie. Dwa lata przed pełnoskalową napaścią Kremla na Ukrainę.
Jak widać
z przykładów do tej pory opisanych w tekście, PiS jest ostatnim upoważnionym do
takich ataków, bo i im można zarzucić całą masę smrodków. Od atakowania
prezydenta Joe Bidena, przez wzywanie ambasadora USA na dywanik do MSZ za
emisję na antenie TVN24 głośnego reportażu Marcina Gutowskiego „Franciszkańska
3” dokumentującego uwikłanie Wojtyły, jeszcze jako biskupa krakowskiego, w
tuszowanie pedofilii księży katolickich, po szereg niepokojących powiązań
czołowych polityków PiS z agenturą Kremla – ten punkt dopiero przed
czytelnikami.
Atak na
Kołodziejczaka jest tym bardziej żenujący, gdy wspomnieć, że na właśnie straty
rolników w handlu z Rosją bardzo narzekał Norbert Karczmarczyk, w 2017 w ruchu
Kukiza, dziś z Suwerennej Polski Ziobry, były minister rolnictwa w rządzie
Morawieckiego, zdymisjonowany w atmosferze skandalu. Oto co mówił podczas
wywiadu w TVPinfo w audycji „Gość poranka”:
Sam Kołodziejczak dziś mówi tak:
Kaczyński
przecież wprost rzekł: „zniszczymy tych ludzi”. To język zaczerpnięty
wprost z III Rzeszy.
Proponuję
czytelnikom, którzy przebrnęli kilkanaście stron (18), krótki odpoczynek nim
przystąpią do dalszej lektury. Ogółem wysmażyłam ponad 50 stron. Zatem proszę nabrać
sił.
PZPR –
PŁATNI ZDRAJCY PACHOŁKI
ROSJI
Młodsi
pewnie nie pamiętają, zatem przypomnę. Kiedyś był taki polityk, Leszek
Moczulski. To on użył tego sformułowania w stosunku do posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Czy
Moczulski coś przeoczył? O tym będzie ta część ostatniego tekstu z tryptyku o
PiS, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Rozbójniczej.
Od dawna
opinia publiczna jest konfrontowana z kolejnymi, bardzo niepokojącymi
doniesieniami o postępowaniu Kaczyńskiego, Macierewicza, Morawieckiego, czyli
czołowych polityków kształtujących życie w Polsce i tego dokąd pod ich
przewodem nasz kraj zmierza.
Pokrótce
przypomnę, co wiemy do tej pory.
Wiemy, że nikt tak jak PiS, nie kroczy drogą Putina i drogą przyjaciela Putina – Wiktora Orbana – wielkiego przyjaciela PiS. Odkąd PiS doszedł w 2015 roku do władzy zaczął kopiować i Orbana, i Putina, a podobieństwa są wręcz uderzające i nie chodzi jedynie o to, że autokraci są podobni zawsze i wszędzie do siebie.
Kilka
przykładów na to, jak PiS i Kaczyński powielają kroki Putina.
- Zarówno towarzysz Putin, jak też towarzysze kaczyści oraz ich obecna przystawka ziobryści i przyszła przystawka z Konfederacji NIENAWIDZĄ UNII EUROPEJSKIEJ. Pisałam o tym obszernie w drugiej części tryptyku. Nawet opowieści, że unia zakaże jedzenia mięsa, za to będziemy musieli jeść robaki to także powtarzanie kremlowskiej dezinformacji.
Jak
rosyjska propaganda promowała takie opowieści pokazał na Twitterze użytkownik
@mammstein_fella , zamieszczając filmik z rosyjskiej telewizji.
„Russian TV stories about the horrible life in Europe and eating insects”, czyli „rosyjskie opowieści telewizyjne o okropnym życiu w Europie i jedzeniu owadów”.
Jak
dzielnie w rosyjski przekaz włączyła się TVP pokazał Jarosław Makowski. Zaprezentował
zrzut ekranu z paskiem „Wiadomości” TVP.
Kaczyński
– satrapa dążący do zawładnięcia Polską i Macierewicz, od lat ramię w ramię z
Kaczyńskim. Ludzie, którzy nie tylko doprowadzili do całkowitego podziału
Polaków, ale także ludzie, których biografia jest zatrważająca.
Przedstawię
w miarę chronologicznie skróconą biografię Macierewicza, podając przy tym czas,
kiedy informacje na dany temat ujrzały światło dzienne.
1968 po stłumieniu studenckich protestów.
Macierewicz
zakapował swojego kolegę, Wojciecha Onyszkiewicza. Onyszkiewicz przyznaje, że
nie zdając sobie sprawy, iż nie można w trakcie przesłuchania potwierdzać nawet
tego, co SB już wie chlapnął o ulotkach, które robili z Macierewiczem.
Onyszkiewicz również kaja się, że on uruchomił lawinę. Wezwano na przesłuchanie
Macierewicza, a wtedy: „Antek zeznał nie tylko o tym, co wynikało z moich
słów, ale także wyjawił informację związaną z rewizją u mnie w domu, którą
przeprowadziła wcześniej SB. Chodziło o stosy ulotek od studentów do
robotników, które przechowywałem w piwnicy, a których cudem nie znaleziono w
trakcie przeszukania. To, zdaniem profesora, spowodowało, że znalazłem się na
liście do aresztowania. Ostatecznie nie zostałem aresztowany […]. Władze
postanowiły skupić się na wątku tzw. komandosów, a nie na studentach czy
robotnikach.” [Onyszkiewicz dla portalu naTemat]
Profesor
to Andrzej Friszke. Sprawa z obciążeniem kolegów przez Macierewicza ujrzała
światło dzienne w 2010 za sprawą książki profesora „Anatomia buntu. Kuroń,
Modzelewski i komandosi”.
Antoni
Macierewicz zapowiadał, że wytoczy proces autorowi publikacji, ale profesor
Andrzej Friszke opierał się na protokołach przesłuchań, które znajdują się w
archiwach IPN.
Macierewicz
był bardzo rozmowny. W trakcie przesłuchania wymienił kilkadziesiąt osób, w tym
Wojciecha Onyszkiewicza.
Ludzie
prześladowani przez bezpiekę mówią, że nie mają o to pretensji do Macierewicza
i że nikt, kto sam nie był przesłuchiwany, nie rozumie tamtych czasów. Co
innego Macierewicz, choć sam wsypał kolegów jest pierwszym lustratorem
moralności innych.
Lata 80. XX wieku.
5 marca
2016 w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku odbyła się debata "Spór
o biografię Polski. Spotkanie świadków historii". Wzięli w niej udział
zasłużeni działacze podziemia antykomunistycznego czasów PRL, między innymi
Andrzej Celiński, Aleksander Hall, Zbigniew Janas i Bogdan Lis.
Ten
ostatni opowiedział o niezwykle frapującej postawie Macierewicza po
wprowadzeniu stanu wojennego.
Później w
wywiadzie dla „naTemat” Bogdan Lis tak skomentował zachowanie Macierewicza:
Ustalenia Tomasza Piątka
Jednak
najbardziej wstrząsającym jest to, co opisał Tomasz Piątek w swojej książce
„Macierewicz. Jak to się zaczęło”. Cytaty, które zamieszczam pochodzą z książki „Kaczyński i jego tajemnice”, w
której Piątek streszcza ustalenia o Macierewiczu ze swych poprzednich
publikacji. Piątek bazował na archiwach IPN poszukując tam dokumentów
rzucających światło na ukrytą w cieniu działalność Macierewicza.
Na str.
83/84 czytamy:
„Istnieje
jeszcze jeden powód, dla którego interesuje nas związek między Mikołajskim i
Rapałą. Otóż Stefan Mikołajski w latach 80. zostanie opiekunem Antoniego
Macierewicza. Z akt SB wynika, że mowa o opiece w znaczeniu dosłownym. W
jednej z esbeckich notatek czytamy, że funkcjonariusze stołecznej SB, którzy
mieli za zadanie śledzić i zwalczać Macierewicza, nie mogli tego robić.
Uniemożliwiał im to Mikołajski, który chronił przed nimi Antoniego
Macierewicza. Utrudniał im korzystanie z podsłuchu w mieszkaniu
Macierewicza. Podstępnie przejął jednego z ich konfidentów, którzy szpiegowali
Macierewicza i jego otoczenie. Przejął też podstawową dokumentację dotyczącą
tego środowiska. „Spowodowało to praktyczne zawieszenie rozpracowania A.
Macierewicza” – mówi notatka.”
Kim był
Stefan Mikołajski?
„Mikołajski
tak samo jak Rapało na przełomie lat 50. i 60. infiltrował, prześwietlał,
zwalczał i werbował endeków.” [str.82]
„Stefan
Mikołajski miał jeszcze jedną specjalność. Tworzył niby-podziemne grupy,
sterowane po cichu przez komunistycznych funkcjonariuszy. Lansował
fałszywych liderów buntu i sprzeciwu. Takich, którzy przyciągali
naiwnych antykomunistów prowokacyjnymi zachowaniami.” [str.83]
I jeszcze
taki cytat: „Antoni Macierewicz zwiąże się bardzo blisko z Jarosławem
Kaczyńskim. W latach 1980-1981 Macierewicz zostanie pracodawcą Kaczyńskiego
jako szef opozycyjnego Ośrodka Badań Społecznych. Zatrudni Jarosława
Kaczyńskiego jako głównego prawnika tej placówki.”
W mojej
ocenie to do czego dotarł Piątek – opieka nad Macierewiczem sprawowana przez
esbeka Mikołajskiego, ściśle współpracującego ze służbami ZSRR i
specjalizującego się w tworzeniu fałszywych liderów antykomunistycznego ruchu
oporu – jest jedną z kluczowych i fundamentalnych informacji.
Związki z Luśnią
Macierewicz,
pierwszy lustrator RP, pozostawał od lat 80. w ścisłym związku z Robertem
Luśnią, płatnym konfidentem SB, którego oficerem prowadzącym był Józef
Nadworski mający kontakty z radzieckimi służbami. Nadworski miał z kolei kolegę z SB Marka Zielińskiego.
Marek Zieliński był od 1981 agentem radzieckich
służb, a po upadku ZSRR rosyjskiego GRU. Wpadł w 1993 roku, przyłapany podczas
przekazywania tajnych dokumentów. W śledztwie obciążał Nadworskiego, jako również
współpracującego z Rosjanami. Nadworski zaprzeczał, ale „przyznał, że to on
poznał kolegę z jego późniejszym oficerem prowadzącym z ZSRR” [za tekstem
Polityki autorstwa G. Rzeczkowskiego].
Wolna Polska
Po
przemianach ustrojowych 1989 r. Luśnia, prowadzony przez esbeka z rosyjskimi,
agenturalnymi kontaktami - Nadworskiego, był dalej cieniem Macierewicza przez
wiele lat. Gdzie Macierewicz, tam i Luśnia. Obaj najpierw współtworzyli
Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe, potem partię Ruch Katolicko Narodowy
(1997). W 2001 obaj będąc członkami RKN dostali się do Sejmu startując z list
Ligi Polskich Rodzin. Gdy Macierewicz skonfliktował się z Giertychem Luśnia
wraz z Antonim utworzyli i przeszli do koła Ruch Katolicko-Narodowy.
Macierewicz,
z czego wiele osób nie zdaje sobie sprawy, był członkiem RKN aż do lutego 2012, dopiero wtedy wstąpił do PiS. Robert Luśna po
niekorzystnym wyroku sądu lustracyjnego został co prawda wykluczony z koła RKN,
ale we władzach tej kanapowej partyjki zasiadał jeszcze do 2010.
Kolejnym
punktem wspólnym Macierewicza i Luśni jest czasopismo „Głos”. Macierewicz
jeszcze w PRL założył miesięcznik „Głos” (wydawnictwo podziemne), a potem kontynuował
je w wolnej Polsce jako „Tygodnik Katolicko-Narodowy GŁOS”, którego był
redaktorem naczelnym. Wydawcą „Głosu” zostało Dziedzictwo Polskie Spółka zoo,
której Macierewicz był współwłaścicielem, a prezesem do listopada 2008.
„W
latach 90. Robert Jerzy Luśnia, jako wiceprezes i współwłaściciel
Herbapolu Lublin, przekazywał pieniądze tej spółki firmom Dziedzictwo
Polskie i Amarant.” [Gazeta Wyborcza „Pełny raport o sprawie
Roberta Luśni i jego związków z Antonim Macierewiczem”; z Amarantem był z kolei
związany inny wierny towarzysz Antoniego – Marcin Gugulski].
Tu bardzo ciekawa koincydencja. Pierwszy tekst o związkach Luśni i Macierewicza ukazuje się w Gazecie Wyborczej 16 czerwca 2016.
11 dni później w IMSiG z datą 27 czerwca 2016 już widnieje wpis, że warszawski sąd rejonowy ogłasza o wszczęciu postępowania o rozwiązanie spółki Dziedzictwo Polskie.
- 2001 składa
oświadczenie lustracyjne, że nigdy nie współpracował ze służbami specjalnymi
PRL
- 2002
oświadczenie kwestionuje Rzecznik Interesu Publicznego
- 2003 rzecznik
kieruje sprawę do sądu lustracyjnego
- 5 maja
2005 Sąd Apelacyjny w Warszawie uznaje Luśnię za tajnego współpracownika, ps.
Nonparel
(wtedy zostaje wykluczony z koła poselskiego
partyjki Macierewicza)
- listopad
2005 Sąd Apelacyjny II instancji podtrzymuje wyrok sądu I instancji
(Macierewicz składa kasację)
- 11
lipca 2006 Sąd Najwyższy oddala kasację.
Jak
kłamie Macierewicz i jego kompanii, np. Misiewicz?
Macierewicz
skłamał mówiąc, że w 2005 Luśnia został wydalony z Ruchu Katolicko Narodowego –
nie, usunięto go tylko z koła w Sejmie, w RKN pozostawał do 2010 i to w jego
władzach.
Misiewicz
21 czerwca 2016 skłamał, że gdy Luśnia „został posłem, Rzecznik Interesu
Publicznego przejrzał oświadczenie lustracyjne i stwierdził [2002], że
był TW. Pan minister zerwał z nim wszelkie kontakty, a sam Robert Luśnia w
sobotnim oświadczeniu to potwierdził. Od tamtego czasu nie mają żadnych
relacji” [za Gazeta Wyborcza].
Nie mieli
żadnych relacji, choć razem zasiadali w Sejmie do 18 października 2005,
byli w tej samej partyjce do 2010, w fundacji „Głosu” do 2020, a obrońcą
Luśni podczas całej batalii lustracyjnej był Andrzej Lew Mirski, zaufany
adwokat również Macierewicza, który w 2016 nagradzał prawnika na przykład posadą
w MON. Lew Mirski był członkiem komisji
weryfikacyjnej WSI.
Sam
„Głos” działał na pewno jeszcze w maju 2006 roku.
Wokół Macierewicza, aż roi się od postaci o rosyjskich
śladach.
Konrad
Rękas – współpracownik Luśni, pełnomocnik
partyjki Macierewicza przed wyborami 2005 r. Po zatrzymaniu w 2016 przez ABW
pod zarzutem szpiegostwa Mateusza Piskorskiego Rękas stał faktycznym szefem proputinowskiej partii
Zmiana.
Macierewicz
po jednym z kolejnych tekstów Piątka już tradycyjnie zaczął się wypierać
kontaktów z Rękasem. Zarzekał się, że po 2000 r. nie miał z nim nic wspólnego.
Wtedy Rękas zamieścił na Faceebooku wpis: „Ostatni raz faktycznie
spotkaliśmy się bodaj w roku 2011 w Krasnymstawie podczas jednej z kolejnych
kampanii. Moje nazwisko można też znaleźć na łamach czasopisma „Głos”,
redagowanego przez p. Antoniego Macierewicza, którego serdecznie pozdrawiam”.
Przy
okazji partii Zmiana takie zabawne zestawienie. Piskorski wyszedł z aresztu za
kaucją w 2019, a po wybuchu wojny na Ukrainie w marcu 2022 odnalazł się jako
tłumacz Agaty Kornhauser Dudy, żony prezydenta RP, w Brańszczyku podczas jej
spotkania z ukraińskimi dziećmi i kobietami, które uciekły przed pożogą.
Polskie służby pod przewodem Błaszczaka i Kamińskiego zaspały i nie sprawdziły,
kto będzie tłumaczem. Dziś za to pisowcy przypuszczający szturm na lidera
AgroUnii, o czym wyżej wspominałam, przypominają z entuzjazmem, że Piskorski w
2019 chwalił Kołodziejczaka. Wyjątkowo groteskowe również przez pryzmat innego
akolity Macierewicza - Bartosza Kownackiego.
Bartosz
Kownacki – członek
komisji weryfikacyjnej WSI, od 2015 do 2018 wiceminister w Ministerstwie Obrony
Narodowej, powołany, gdy Macierewicz został ministrem. Latem 2017 we
Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ) ukazał się tekst Konrada Schullera o związkach
Kownackiego z… Piskorskim, tym oskarżonym w 2016 o szpiegostwo. W 2012
Kownacki udał się do Moskwy obserwując demokratyczność wyborów Putina na
prezydenta. Pojechał tam z ramienia Europejskiego Centrum Analiz
Geopolitycznych. W konserwatywną proputinowską miedzynarodówkę wprowadzał go
właśnie Piskorski, szef i założyciel ECAG.
Oczywiście
Kownacki zaczął gorąco zaprzeczać.
"Podczas
wyjazdu w charakterze obserwatora spotkałem p. Mateusza Piskorskiego, ale nie
obserwowaliśmy razem wyborów. Ani wcześniej ani później nie utrzymywałem
kontaktów z p. Mateuszem Piskorskim.”
„Jako
wiceminister, Kownacki odżegnywał się od Mateusza P. W 2017 r. zaprzeczał, że
był w Rosji jako jego współpracownik. Twierdził, że spotkał się z nim tam
przypadkiem...
Jednak
polski antykremlowski aktywista Marcin Rey opublikował dowody na to, że było
inaczej. W 2012 r. Bartosz Kownacki wystąpił jako przedstawiciel organizacji
Mateusza P. w krótkim wywiadzie-wystąpieniu opublikowanym na portalu
Bydgoszcz24 (w tym samym tekście chwalił "demokratyczne" aspekty
putinowskich wyborów). Pięć lat później, w 2017 r., informacja o jego związku z
organizacją pana P. została usunięta z tekstu (który wciąż dostępny jest na
portalu). "Czyściciel” nie był jednak skuteczny: ślady informacji i jej
"czyszczenia" pozostały w internecie.”
Czyż
można się dziwić, że Kownacki tak negocjował Patrioty dla Polski, aż je
wstrzymał wytargowując cenę wręcz zaporową? Dopiero po zmianie w ministerstwie
obrony 2018 rozmowy z USA drgnęły. Trzy lata Polska straciła przez Macierewicza
i Kownackiego.
Jacek Kotas – zwany rosyjskim łącznikiem Macierewicza. Kotas był kandydatem PiS w wyborach 2005, szefem Wojskowej Agencji Mieszkaniowej. W 2005 Kotas i Macierewicz, gdy PiS po raz pierwszy przejęło władzę, nie dostali się do Sejmu. Zostali jednak obydwaj wiceministrami obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Skąd
rosyjskie powiązania Kotasa? Jacek Kotas zasiadał już od 2002 w wielu zarządach
i radach nadzorczych spółek należących do developerskiej Grupy Radius. Grupę tą
kontroluje Robert Szustkowski, biznesmen prowadzący od ponad 30 lat interesy w
Rosji, były przedstawiciel dyplomatyczny Gambii w Moskwie, powiązany układami z
mafią sołncewską i jej bossami, Andriejem Skoczem i Lewem Kwietnojem, a mafia
sołncewska jest z kolei powiązana z rosyjską agenturą.
Ewa
Domżała, współwłaścicielka Radiusa, w
wywiadzie dla Polityki mówiła: „Szustkowski ma Kotasa, a „sołncewscy” mają
Szustkowskiego. Kotas robi coś z wojskiem, jego szef Szustkowski z „sołncewskimi”,
„sołncewscy” z GRU”.
Kotas
zataił w 2006 swoje zatrudnienie w Radiusie. A służby najjaśniejszej RP? Służby
tak go „sprawdzały”, że w 2007 Kotas dostał dostęp do tajemnic wojskowych.
Konkretnie przyznał mu je kontrwywiad wojskowy kierowany wtedy przez
Macierewicza.
Tomasz Piątek:
„w 2016 r. Bączek twierdził, że Kotas w 2007 r. nie miał związków z Grupą Radius.”.
Ewidentne kłamstwo, bo miał je od 2002 r. Kim jest Bączek?
Gdy
Macierewicz w 2015 został ministrem obrony narodowej, przystąpił do (kolejnej
już) rozwałki kontrwywiadu. Między innymi zdymisjonował generała Piotra Pytla
ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a na jego miejsce wepchał
właśnie Bączka, też Piotra. Bączek był
członkiem komisji weryfikacyjnej WSI.
Narodowe
Centrum Studiów Strategicznych – fundacja
zarejestrowana 19 marca 2013 przez Jacka Kotasa i Tomasza Szatkowskiego. Do
niedawna jej siedziba mieściła się w biurowcu należącym do Grupy Radius.
Jak pisał
w 2016 Grzegorz Rzeczkowski: „tam właśnie rodziła się koncepcja obrony
terytorialnej dopuszczająca jej użycie w kraju, m.in. do tłumienia protestów,
co znalazło się w projekcie ustawy przedstawionej przez MON”.
Z jednego
z maili Dworczyka dowiedzieliśmy się, że kaczystom chodziło po głowie użycie
wojska do pacyfikacji protestów kobiet na jesieni 2020, ale Dworczyk
perswadował, iż byłoby wizerunkowo źle odebrane przez społeczeństwo.
NCSS jest
zwana kuźnią kadr dla kaczystowskiego MON. Jej założyciel i były prezes, Tomasz
Szatkowski – kolega Kotasa, był
członkiem komisji weryfikacyjnej WSI, w 2015 został
zastępcą Macierewicza, pozostał na stanowisku do 2019, gdy wysłano go jako przedstawiciela
Polski przy NATO. Na stanowisku prezesa w 2015 zastąpił go współzałożyciel,
rosyjski łącznik Jacek Kotas.
Grzegorz
Kwaśniak – ekspert w NCSS, dawny wojskowy, pełnomocnik
Macierewicza do spraw utworzenia obrony terytorialnej. Po agresji Rosji na
Ukrainę twierdził, że nie wierzy w skuteczność NATO.
Pułkownik
Krzysztof Gaj - ekspert NCSS, pomagał tworzyć
WOT, rezerwista wyciągnięty z rezerwy przez Macierewicza i umieszczony w 2016 w
Sztabie Generalnym, jako szef wojskowych kadr.
„Osoba,
która zajmuje to stanowisko, wie o wojsku wszystko, przede wszystkim jak liczne
i jak obsadzone są konkretne jednostki.” (Tomasz
Siemoniak).
Gaj jest
proputinowski i antyukraiński, co oczywiście nie dziwi zupełnie.
Jak pisze
Tomasz Piątek, w Sputniku za dobór autorów odpowiada Leonid Swiridow, dobry
znajomy Grzegorza Brauna. Swiridowa wydalono z Polski w 2015 w związku z
podejrzeniem o szpiegostwo.
Zapałowski
to również publicysta związany z Piskorskim (przewijającym się w moim tekście
co chwila) i jego portalem geopolityka.org. Tam atakował „„bezrefleksyjne
wsparcie" okazywane przez Polaków Ukrainie” i twierdził, że „Ukraina toczy
wojnę z „własnym narodem".”
Zapałowski
prowadził wykłady dla żołnierzy Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu.
„W
internecie Zapałowski chwalił się, że wśród jego słuchaczy znaleźli się również
żołnierze USA przebywający w lublinieckiej jednostce.”
Pozwolił
na to Macierewicz, będący wtedy ministrem MON, któremu podlegała Służba
Kontrwywiadu Wojskowego, a która to nie sprawdziła Zapałowskiego.
O
Zapałowskim te informacje zebrał Tomasz Piątek w artykule pod wymownym tytułem
„Szczuł na Ukraińców, popierał ataki na uchodźców. Teraz chwali się: "Polskie służby dały mi dostęp do tajemnic!"”
Przechwałek Zapałowskiego nie chciała skomentować SKW, a ABW powołała się na zobligowanie jej do nieujawniania informacji.
Leszek
Sykulski – członek komisji weryfikacyjnej
Macierewicza, analityk ds. bezpieczeństwa w
Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Dziś
maska opadła. To Sykulski rozprzestrzenia agendę Kremla pod przewrotnym hasłem
„To nie nasza wojna”, ubrany w strój rzekomego gołąbka pokoju.
Szczuje
na USA, które mają wg niego wciągać Polskę w konfrontację z sąsiadami (Rosją),
zniechęca do pomocy Ukrainie, propaguje ukochany slogan putinowców „stop
ukrainizacji Polski”. Otoczenie Sykulskiego to antyszczepionkowiec Pitoń
(podsycanie histerii antyszczepionkowej jest jedną z odsłon wojny hybrydowej
Kremla prowadzonej przeciw Zachodowi), oczywiście Braun z Konfederacji, czy
Wojciech Olszański, patostreamer organizujący wiece i pochody poparcia dla
Rosji.
Wymowne, nieprawdaż? Sykulski to ten po lewej.
Tak „wybitny” politolog, specjalista od geopolityki „analizował” w 2019 Zełenskiego:
W 2018 straszył wojną z Ukrainą, a bagatelizował konflikt z Rosją:
A już po napaści Putina na Ukrainę dalej uspokajająco pisał o Rosji, sącząc jednocześnie jad przeciwko Niemcom.
Zbrodnia w Buczy nie wytrąciła Sykulskiego z fasonu. Zrobił to, co robią kremlowskie krety – przecież nie wiadomo kto jest odpowiedzialny za masakrę, a tak w ogóle to dajcie mi spokój.
Takie typki miały dostęp do najtajniejszych dokumentów podczas prac komisji weryfikacyjnej Macierewicza.
No i wreszcie…
W 2014 w
„Dzień Dobry TVN” mówił: „żadne drzewo, żadna brzoza nie była w stanie
zniszczyć skrzydła takiego samolotu. To jest absolutnie jasne. I dlatego musimy
wiedzieć, co się naprawdę stało. Musimy zadawać pytania. Dużo osób zadawało
pytania do rządu i władz, ale nie mamy odpowiedzi.” – nadał się zatem
doskonale na „eksperta” Macierewicza.
Iłłarionow
dziś krytykuje politykę Putina, tropi międzynarodówkę putinowską, do której
zaliczył również… prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Tak, tego Brzezińskiego, ojca
obecnego ambasadora USA w Polsce, wieloletniego doradcę ds. bezpieczeństwa
narodowego USA za kadencji kilku prezydentów (Kennedy, Carter, Johnson),
orędownika Polski i Solidarności. Znienawidzonego na Kremlu za mocne domaganie
się dozbrojenia Ukrainy po Krymie i Donbasie.
Tak
właśnie działa dezinformacja Kremla. Rzekomy przeciwnik Putina sieje
wątpliwości, wysuwa insynuacje wobec tych, których Moskwa chce zdezawuować.
BRZMI ZNAJOMO?
Na
Iłłarionowie poznali się szybko Ukraińcy. Iłłarionow zaczął gorąco wspierać
Majdan, ale Ukraińcy, po początkowym entuzjazmie, zrozumieli, że jego intencje
nie są czyste. „Kret Kremla”, „rosyjski agent wpływu” (tak go zaczęto określać
w Kijowie), który przebrany za przyjaciela miał siać strach przed Rosją i
demobilizować. Ukraińską działalność Iłłarionowa i wątpliwości z nim związane
opisał Mirosław Czech w Gazecie Wyborczej.
Na koniec
wisieneczka.
Tomasz L.
– zatrzymany w marcu 2022 przez ABW pod zarzutem szpiegostwa.
Stanisław
Żaryn, rzecznik Kamińskiego: „Oceniamy, że jego współpraca ze służbami
rosyjskimi była realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.”
Członek
komisji likwidacyjnej Cenckiewicza, podnóżka Macierewicza.
Sprawa
dotarła do opinii publicznej w grudniu 2022 za sprawą reportażu w „Czarno na
białym” (TVN24).
Cenckiewicz dostał biegunki próbując
zwalać na Sikorskiego, że to on akceptował kandydatów. Rozpaczliwy chwyt, bo
nie jest żadną tajemnicą, że weryfikacja oraz likwidacja WSI była dzieciątkiem
Macierewicza i to on tam rozdawał karty decyzją samego Jarosława Kaczyńskiego,
wbrew stanowisku Sikorskiego. Kto podpowiedział kandydaturę Tomasza L.? Nikt
nie chce się przyznać, co oczywiste. Szczujnie usilnie chciały Tomasza L.
przypisać także Trzaskowskiemu, ponieważ Tomasz L. pracował w warszawskim
ratuszu w Urzędzie Stanu Cywilnego. Miał tam dostęp do bazy danych PESEL oraz
informacji na temat obywateli.
Tylko że… Tomasz L. pracował najpierw
w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, którym kierował Jacek Sasin,
a dzięki wygranej Lecha Kaczyńskiego na prezydenta Warszawy (2002) już po roku
(2003) był w ratuszu, razem z towarzyszem Sasinem. Najpierw zajmował się
skargami mieszkańców, a od lipca 2005 r. zaczął pracę w USC. Po kilku
miesiącach awansował na zastępcę kierownika. Kierownikiem był Wierzbowski –
znajomy Sasina, który wcześniej był także zatrudniony w Urzędzie ds.
Kombatantów u Sasina. Józef Wierzbowski był członkiem komisji
weryfikacyjnej Macierewicza. Wierzbowski,
gdy lista członków komisji wyszła na jaw, odszedł z USC. Tomasz L. został w
ratuszu nie niepokojony, bo skład komisji likwidacyjnej był tajny.
Służby milczą, czy Tomasz L. już w
trakcie działania cyrku Macierewicza współpracował z Rosjanami. Komisja
likwidacyjna inwentaryzowała aktywa operacyjne (to dane agentów pozyskanych do
współpracy przez nasz wywiad). Tomasz L. zajmował się inwentaryzacją spraw
operacyjnych! oraz akt osobowych pracowników i żołnierzy WSI.
W USA ulubionymi
kontaktami Macierewicza są były kongresmen Dana Rohrabacher i były
senator Alfonse D'Amato, którym za oceanem zarzuca się jawną
prorosyjskość, a po Polsce obwoził ministra Macierewicza pan Kazimierz
Bartosik, zawodowy żołnierz Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli takie
WSI z czasów PRL, zaufany kierowca Antoniego, a wcześniej nie mniej zaufany kierowca
gen. Michała Janiszewskiego – prawej ręki Jaruzelskiego, członka WRON-y
(Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego). Jakie to słodkie.
Jak to możliwe, że tak antyrosyjski w swej retoryce Macierewicz otacza się ludźmi jawnie proputinowskimi, nienawidzącymi Ukraińców i osobami uwikłanymi w związki z Kremlem oraz jego służbami? Umożliwia takim ludziom obejmowanie stanowisk, w tym wysokich, w szczególnie wrażliwym obrębie jakim jest obrona, wojsko i wywiad.
Ta
skrajna antyrosyjska retoryka Macierewicza wygląda na przykrywkę, tak jak była
przykrywką u Kima Philby, radzieckiego szpiega w brytyjskim wywiadzie (tzw.
MI6), który roztaczał wokół siebie obraz radykalnego antykomunisty.
Jeśli
przyglądniemy się działaniom Macierewicza po 1989, tym bardziej ta przykrywka
zaczyna być oczywista, albowiem dzieła Antoniego Macierewicza wręcz krzyczą:
„zrzućcie bielmo z oczu – przejrzyjcie wreszcie na oczy”!
DZIEŁA MACIEREWICZA
1991 rok - Ochrona sowieckiego szpiega
Marek
Zieliński szpieguje dla GRU od początku lat 80. Gdy tworzy się rząd
Mazowieckiego ucieka z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na emeryturę. Dostaje od
sowietów nowe zadanie, ma werbować wśród urzędników MSW i stworzyć siatkę
agentów.
Zieliński
składa propozycję Andrzejowi Anklewiczowi, a ten wszystko melduje przełożonym.
Na ich
polecenie Anklewicz podejmuje grę z Zielińskim, a potem z samym prowadzącym
Zielińskiego - attaché wojskowym Łomakinem.
Nasz
kontrwywiad chce rozpracować siatkę, którą instalują w MSW sowieci.
"Zieliński
dostarczył nowych naprowadzeń operacyjnych. Stwierdził, że Rosjanie
budują sieć wywiadowczą obejmującą resort spraw wewnętrznych" (z zeznań funkcjonariusza zajmującego się sprawą)
W grudniu zmienia się rząd. Odchodzi premier Mazowiecki, nastaje Olszewski.
24
grudnia 1991 Macierewicz zostaje szefem MSW.
Macierewicz
przerywa operację.
"W
trakcie przygotowań do kolejnego spotkania Anklewicza z Łomakinem nowe
kierownictwo resortu spraw wewnętrznych poleciło przerwać dialog
operacyjny z Łomakinem i zerwać przez Anklewicza z nim wszelkie
kontakty." (z zeznań
funkcjonariusza)
Siatka
nie zostaje rozpracowana.
Po upadku
rządu Olszewskiego Macierewicz wylatuje z MSW. Dzieje się to za sprawą nowego
premiera - Waldemara Pawlaka (czyż można się dziwić, że jest z taką lubością
grillowany przez kaczystów za negocjacje z Gazpromem?).
Dopiero
po odejściu Macierewicza złapano Zielińskiego (1993). Przyznał się. Dostał 9
lat.
Przez
Macierewicza złapano tylko Zielińskiego.
O sprawie
Polacy dowiedzieli się w 2018 dzięki książce Anny Gielewskiej i Marcina
Dzierżanowskiego "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana".
Gielewska
dotarła i przeczytała akta sprawy odtajnione przez sędziego Piotra
Raczkowskiego, który był wtedy prezesem Sądu Wojskowego.
Co jakiś
czas dokonuje się przeglądu i odtajnia akta.
To zrobił
też sędzia, zresztą odtajnił dokumenty przygotowane przez komisję.
Gdy stało
się głośne, co zrobił Macierewicz, ruszyła pisowska machina niszcząc i
szykanując sędziego pod m. in. zarzutem odtajnienia dokumentów bez zgody ABW.
Prokuratura
Ziobry chciała go oskarżyć o to, że pozwolił dziennikarzom na wgląd w
odtajnione dokumenty, ale połamała sobie zęby nawet na Izbie Dyscyplinarnej SN,
która odmówiła uchylenia immunitetu sędziemu.
Decyzją Macierewicza
i Piebiaka w 2017 sędzia został też pozbawiony stanowiska prezesa Wojskowego
Sądu Garnizonowego w Warszawie. Na pewno miała na to wpływ także postawa
sędziego wobec podjętych przez Zjednoczoną Prawicę działań zniszczenia
sądownictwa, ale zapalczywość z jaką go ścigają nie pozwala oprzeć się
wrażeniu, że odtajnienie sprawy uderzającej w Macierewicza odgrywa kluczową
rolę.
W wyniku
różnorodnych szykan nie orzekał przez 6 lat, wrócił do orzekania dopiero w
marcu 2023. I wtedy do szarży przystąpili ziobryści. Przy okazji nowelizacji
prawa cywilnego dotyczącego spadków wcisnęli dwie poprawki, w ich efekcie
zostanie przymusowo przeniesiony w stan spoczynku.
Stworzono
prawo tylko pod sytuację jednego sędziego, byle tylko wypchnąć go z zawodu.
Dali
także sygnał, by żaden sędzia nie odważył się więcej odtajnić smrodów
Macierewicza, czy innych kaczystowskich zakamuflowanych głęboko agentów, dziś
najgłośniej krzyczących o związkach z Rosją… innych. Najczęściej całkowicie
wypaczając przy tym fakty.
Więcej o
szykanach wobec sędziego Raczkowskiego można przeczytać w OKO. „PiS nie
usunie w ciszy sędziego Raczkowskiego. Będzie skarga do Komisji Europejskiej i
ETPCz.” i „Lex Raczkowski. PiS uchwalił przepis tylko po to, by usunąć jednego
sędziego”.
Muszą się
strasznie bać. Ciekawe jakie jeszcze kompromitujące materiały skrywają archiwa…
4 czerwca 1992 – Noc teczek
Zacznę od
tego, co stało się niedawno. Rachoń, cierpiący na biegunkę w upublicznianiu
dokumentów na potrzeby gniota zwanego resetem, pokazał na Twitterze dokument.
Próbował nim uderzyć w Lecha Wałęsę.
Uwaga pierwsza jest taka, że to rząd Olszewskiego był odpowiedzialny za negocjacje i kształt porozumienia. Ktoś zatem taką dziwną treść porozumienia sformułował, a co zostało zastopowane, gdy w rządzie Olszewskiego ktoś inny się na czas ogarnął.
Sam
Olszewski mówił o tym tak: „To było wręcz zdradą stanu, a cała sprawa nigdy
nie została wyjaśniona: do dziś nie wiadomo, kto wydał dyspozycję podpisania
tego dokumentu.”
Jest jednak coś o wiele bardziej zaskakującego. Z szyfrogramu, którym ekscytuje się Rachoń widać wyraźnie, że ktoś postanowił wyciągnąć w najbardziej nieodpowiednim momencie politykę historyczną. Przyznam, że zdumienie odebrało mi mowę. Mamy na terenie Polski tysiące sowieckich żołnierzy. Chcemy się ich pozbyć. Siłowo nie damy rady, trzeba negocjować. I w tak trudnym położeniu ktoś wyciąga z kapelusza wymachiwanie historyczną szabelką.
W najlepszym wypadku skrajna głupota. O wiele gorzej, gdy ktoś usiłował w taki sposób storpedować porozumienie dające nam możliwość pozbycia się z terytorium Polski sowieckich wojsk.
Wałęsa na
szczęście nie posłuchał. Poprawiono tekst umowy w kwestii niekorzystnej dla
Polski bez zbędnego wymachiwania szabelką i udało się Wałęsie doprowadzić do
podpisu Jelcyna – miało to miejsce 22 maja 1992 roku.
Wałęsa
wraca do Polski i…
- 26 maja
1992 roku prezydent Lech Wałęsa informuje marszałka Sejmu o utracie zaufania do
gabinetu Olszewskiego i cofa mu swoje poparcie.
- 27 maja 1992 Unia Demokratyczna, Kongres Liberalno-Demokratyczny oraz Polski Program Gospodarczy podejmują decyzję o wniesieniu wotum nieufności dla rządu Olszewskiego.
Powiedzmy
sobie wprost Macierewicz próbował szantażu.
- 4 czerwca1992 Macierewicz wkroczył do Sejmu z teczkami.
- 5 czerwca 1992, krótko po północy rząd Olszewskiego został odwołany.
Psychoprawica
uprawia mit o targnięciu się przez „ubeków” na patriotyczny rząd Olszewskiego.
To taka
prawda, jak to, że wesz kaszle. Hucpa Macierewicza stała się tylko kroplą
przelewającą puchar.
Rząd
Olszewskiego był słaby od początku i mniejszościowy. Sam Olszewski po
desygnacji na premiera w grudniu 1991 zrezygnował, ale Sejm jego rezygnacji nie
przyjął. No to jakoś próbował klecić rząd.
Trudno
jednak utrzymać władzę, gdy członek tego rządu rzuca oskarżeniami na wszystkich
wkoło.
Macierewicz
z lustracji zrobił szopkę. Zrobił to niechcący, czy w pełni świadomie i z
premedytacją dążył do destabilizacji państwa?
Wkrótce
zobaczymy, że nie było w tym nic przypadkowego.
Ale
najpierw teczki.
Zapewne
niektórzy zaczynają się dziwić, jak to możliwe, że Macierewicz w 8 dni od
podjęcia uchwały (27.05.1992) zdołał zgromadzić dossier na potrzeby swojej
listy (4.06.1992).
Nic
dziwnego w tym nie ma. Gdy Macierewicz został szefem MSW, a jego prawa ręka od
dziesięcioleci - Piotr Naimski - stanął na czele Urzędu Ochrony Państwa
(poprzedniczka ABW) zaczęło się przetrząsanie archiwów. Robił to specjalny
zespół kierowany przez Piotra Woyciechowskiego (późniejszy
członek komisji weryfikacyjnej WSI).
Macierewicz
osobiście akceptował, bądź skreślał ze swojej listy nazwiska.
Bawił się
zatem niczym cesarz rzymski: kciuk w górę, kciuk w dół.
Macierewicz
nie ma do dziś sobie nic do zarzucenia, choć złamał życie i kariery wielu
ludziom, a Trybunał Konstytucyjny orzekł jednoznacznie, że jego działania były
bezprawne i łamały ówczesną konstytucję.
Jedno
jest pewne. Macierewicz wywołał chaos.
Dziś
wiemy już sporo na temat działania rosyjskich służb i wiemy, że wywoływanie
chaosu jest ich ulubioną metodą działania.
Macierewicz
sporządził dwie listy. Na jednej były nazwiska parlamentarzystów. Na drugiej
tylko dwa: prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka Wiesława Chrzanowskiego.
Macierewicz
zaatakował tym dwie najważniejsze osoby w państwie.
Sprawę
Lecha Wałęsy omówię, gdy przejdę do Cenckiewicza.
Wiesława Chrzanowskiego
już w trakcie dzikiej lustracji Macierewicza bronił premier Olszewski. W 2000
roku sąd lustracyjny oczyścił Chrzanowskiego z zarzutu bycia agentem SB, a
sędzia podkreślał, że Chrzanowski uprzedzał znajomych, że interesuje się nim
SB.
Sądy lustracyjne oczyściły także wiele innych osób, z których agentów SB zrobił Macierewicz. Po wielu latach procesów przed sądami lustracyjnymi oczyszczono z zarzutów między innymi:
- Aleksandra
Bentkowskiego (PSL)
- Józefa
Błaszczęcia (ZChN)
-
Włodzimierza Cimoszewicza (SLD)
-
Eugeniusza Czykwina (wtedy Komitet Wyborczy Prawosławnych)
-
Andrzeja Gąsienicę Makowskiego
-
Tadeusza Lasockiego
- Jerzego Osiatyńskiego. To jest bardzo
interesujący przypadek, gdyż w jego teczce zachowała się adnotacja esbeka,
że Osiatyński nie zgodził się na współpracę, mimo dwukrotnej namowy. Nic
nie szkodzi - trafił na listę Macierewicza i został spotwarzony.
Prócz
procesów lustracyjnych po wejściu w życie ustawy lustracyjnej (1999)
pokrzywdzeni pomówieniami Macierewicza dochodzili swoich praw przed sądami. Tak
zrobił Antoni Furtak. I wygrał. MSW musiało go przepraszać. Po napaści
Macierewicza Furtak wycofał się z polityki. Nic dziwnego. W wyniku akcji
Macierewicza serce mu nie wytrzymało i trafił do szpitala.
Granie
teczkami przez Macierewicza nie było żadną próbą oczyszczenia Polski z agentury,
jak psychoprawica utrzymuje do dzisiaj. Świadczą o tym nie tylko podane wyżej
przykłady.
Wspomniałam
wcześniej, że 2 czerwca 1992, dwa dni przed oficjalnym ujawnieniem listy,
Macierewicz udał się do wicemarszałka sejmu Dariusza Wójcika z KPN i
poinformował go o nazwisku Leszka Moczulskiego, lidera KPN, na jego liście.
Adam
Słomka, zastępca Moczulskiego, ujawnił, że ówczesny wiceminister obrony,
Romuald Szeremietiew, zaproponował mu: w zamian za poparcie w głosowaniach
przez Konfederację Polski Niepodległej rządu Olszewskiego teczka Moczulskiego
„zniknie”. KPN zagłosował za odwołaniem rządu
Olszewskiego.
(Na
marginesie: Szeremietiew w grudniu 2022, obok Mateckiego i Szafarowicza, był
jednym z tych, którzy zaszczuwali posłankę Magdalenę Filiks)
Powyższe
jest jednoznacznym dowodem, czego chciał Macierewicz. Chciał za wszelką cenę
utrzymać swoje stanowisko. Tylko, aby dalej przetrząsać akta SB? Czego szukał?
Było coś
jeszcze, co opiszę w części poświęconej likwidacji WSI.
Macierewicz
zawsze zasłaniał się, jakoby był jedynie wykonawcą woli Sejmu, który przegłosował
uchwałę na wniosek Korwina Mikke!
Jacek
Kuroń uważał, że za wszystkim od początku do końca stał Macierewicz.
„Podejrzewam,
że ten projekt został opracowany przez Macierewicza. Przewidywał przecież, że
to właśnie szef MSW będzie zarazem prokuratorem, sędzią i wykonawcą kary” [Jacek Kuroń w książce „Spoko! czyli kwadratura koła"].
Macierewicz
przeliczył się. Stracił stanowisko, a działaniami Macierewicza zajęła się komisja
Ciemniewskiego i prokuratura.
4 czerwca 1992 – Zamach stanu
Szczegółowo
sprawa została opisana przez Michała Skuzę w kwietniu 2017 roku w tekście „W
1992 roku nie doszło do zamachu stanu, bo wojsko nie posłuchało Macierewicza.
Czy wojska OT też by się oparły?” opublikowanym na portalu OKO.press.
Zainteresowani
mogą zapoznać się z detalami w publikacji Skuzy, opartymi na aktach
prokuratorskiego śledztwa, do których pierwszy dotarł Wojciech Czuchnowski z
Gazety Wyborczej.
12
czerwca 1992 Andrzej Milczanowski, który zastąpił Macierewicza na stanowisku
szefa MSW, oświadczył w Sejmie, że Antoni Macierewicz i Piotr Naimski
próbowali wyprowadzić z koszar wojska, by aresztować prezydenta Lecha Wałęsę.
Żołnierze Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, które w tamtym czasie podlegały
pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, czyli pod Macierewicza, mieli otoczyć
Belweder, parlament i telewizję publiczną.
7 lipca
1992 roku prokurator pułkownik Andrzej Komarski postanowił o wszczęciu
dochodzenia „w sprawie udziału żołnierzy NJW i innych formacji wojskowych
MSW podejrzanych o udział w związku mającym na celu popełnienie przestępstwa”.
Z akt
śledztwa ktoś usunął zeznania Macierewicza, Naimskiego i Pęcki. Nie wiadomo kto
i kiedy. Pozostały zeznania między innymi generała Edwarda Wejnera (dowódca
NJW) i generała Jana Światowca z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Edward
Wejner był dowódcą NJW, został odwołany przez Macierewicza 4 maja 1992, miesiąc
przed rozgrywką teczkami. Na miejsce Wejnera został powołany Józef Pęcko, który
4 czerwca 1992 rozesłał do jednostek szyfrogram PF 100, zarządzający
podwyższone pogotowie.
Edward
Wejnert zeznał: „Przed moim odwołaniem docierały do mnie informacje o
dziwnych i podejrzanych ruchach czynionych za moimi plecami przez urzędników
MSW w Bieszczadach. Selekcjonowano tam moich żołnierzy do jakichś dziwnych
zadań, sprawdzono liczbę wolnych miejsc w koszarach, wyciągano na tajne rozmowy
moich oficerów”.
Potwierdzał
to pułkownik Józef Kołaczkiewicz, zastępca dowódcy NJW. Z jego zeznań wynika,
że takie przygotowania były prowadzone przez urzędników Macierewicza już w
kwietniu 1992 roku.
Pułkownik
Wnęk, także zastępca dowódcy NJW:
- zrelacjonował śledczym rozmowę z pułkownikiem Pęcką:
„Pęcko
opowiadał, że rankiem 4 czerwca został wezwany do MSW, gdzie szef UOP Piotr
Naimski wydał mu polecenie wprowadzenia stanu podwyższonej gotowości bojowej
oraz wzmocnienia ochrony obiektów telewizji.”
- rozmowę telefoniczną Pęcki z Naimskim, której był świadkiem:
„Piotr
Naimski domagał się natychmiastowego wysłania wzmocnionych wart do telewizji.
„Po rozmowie dowódca powiedział do mnie, że Naimski nie jest jego przełożonym,
ale wydaje mu polecenia, jakby nim był. Określił to dosadnie, używając
niecenzuralnych słów. Widać było, że jest zdenerwowany. Zorientowałem się, że
uważa takie działania za awanturnicze”
- rozmowę Pęcki z szefem sztabu pułkownikiem Wojciechem Dziamskim
„Pęcko
pytał, na jakim etapie są przygotowania do wzmocnienia ochrony.
Dziamski
przekonywał dowódcę, że trzeba jak najdłużej czekać i nie wyprowadzać wojska
poza koszary.”
W
awanturę Macierewicza, prócz NJW, zostali zaangażowani również antyterroryści
Petelickiego.
Generał
Petelicki popełnił samobójstwo, jak Andrzej Leppert. Lepper w sierpniu 2011,
Petelicki w czerwcu 2012… Tak przypominam. Bez związku…
Plan
Macierewicza i Naimskiego nie powiódł się z dwóch powodów:
- Lech
Wałęsa przybył popołudniem 4 czerwca 92 do Sejmu i nie opuścił gmachu aż do
odwołania rządu Olszewskiego i uspokojenia sytuacji
- wojsko
działało opieszale, bo nie chciało brać udziału w zamachu wymierzonym w
zwierzchnika sił zbrojnych (Lech Wałęsa).
Śledztwo
umorzono po roku. Macierewicz i Naimski nie odpowiedzieli za swoje czyny nie
dlatego, że brakowało dowodów przeciwko nim.
Macierewicz
próbował zdestabilizować kraj. Niewykluczone, że mogło dojść do rozlewu krwi.
Czy byłby to powód dla stacjonujących jeszcze w kraju sowieckich wojsk, by
przyjść z bratnią pomocą i „uspokoić” sytuację…
(Kto
podpowiadał złe i bardzo złe rozgrywki w procesie ratyfikowania umowy o wyprowadzeniu
wojsk sowieckich z Polski? Dlaczego Wałęsa po powrocie z Moskwy odmówił
dalszego zaufania rządowi Olszewskiego?)
Prawica
spod znaku Kaczyńskiego i Macierewicza od lat gardłuje, że odwołanie rządu
Olszewskiego było zamachem. Typowe. Wiecznie innych oskarżają o to, co sami
robią. W ostatnich latach o takim modus operandi kaczystów przekonaliśmy się
wyjątkowo dobitnie.
Wrzesień 2006/luty 2007 – Macierewicz likwiduje WSI
Najpierw
historia, którą wyżej zaanonsowałam.
W 2015
IPN bez rozgłosu odtajnił akta z przesłuchań podczas komisji Ciemniewskiego.
Tej, która sprzątała po Macierewiczu.
Autorzy
książki "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana" sięgnęli po
te zasoby i opisali bardzo ciekawą historię.
Likwidacja
WSI nie była pierwszą sytuacją, w której Macierewicz i jego cień Naimski
próbowali wejść w posiadanie najgłębiej strzeżonych tajemnic – tożsamości
zagranicznych agentów działających dla polskich służb.
Przytaczam
cytaty z tekstu Wojciecha Czuchnowskiego „Żądania
Macierewicza i Naimskiego, czyli o pewnym przesłuchaniu sprzed ćwierć wieku”
[Gazeta Wyborcza, 4 czerwca 2018]
„Doszło do tego, że w pewnym momencie
minister [Naimski, na polecenie Macierewicza] zażądał wykazu wszystkich
spraw żywych agenturalnych, które są najbardziej chronionymi sprawami. […]
Czyli to są cudzoziemcy. Minister zażądał sporządzenia wykazu takiej agentury.
Skorośmy odmówili, to wydał zarządzenie, które tworzyło zespół nadzoru i
kontroli, w którego zakresie obowiązków m.in. leżały przegląd i lustracja spraw
żywych. I zespół ten wysłał nam pismo oficjalne, powołując się na to
zarządzenie, byśmy sporządzili wykaz wszystkich agentur z miejscem ich
uplasowania, zamieszkania, charakterystyką, oficerem prowadzącym i szereg
innych danych”- tak latem 1992 r. zeznawał gen. Gromosław Czempiński na
zamkniętych posiedzeniach tzw. komisji Ciemniewskiego.”
„Jednym z zeznających był Gromosław
Czempiński, który pod rządami Macierewicza i Naimskiego kierował Zarządem II
UOP, czyli wywiadem cywilnym. Przed komisją opowiadał o presji, jaką wywierano
na niego w sprawie ujawnienia ściśle tajnych materiałów i głęboko
zakonspirowanych nazwisk agentury. Na komisji Czempiński zwracał się do
posłów, ale też do siedzących na sali Macierewicza i Naimskiego: „Odmówiłem,
mimo że dostałem to na piśmie. Bo uznałem, panie ministrze, że to na pewno
nie może służyć ani panu, ani nikomu w tym państwie. Dla kogo to jest
sporządzane? Nigdy nie dostaliśmy odpowiedzi. Argumentowaliśmy, że nigdy nikt
na świecie nie podejmuje tego typu decyzji […], no to niestety, grożono nam,
szantażowano nas, że jeżeli nie, to zostaniemy wszyscy zwolnieni. […] Na
naradzie naczelników operacyjnych, bo to byli naczelnicy moich pionów, Naimski
powiedział: ‘Panowie, ja tutaj nie przyszedłem z wami dyskutować, albo
wykonacie, albo was wszystkich zwolnię’”- czytamy w książce.”
W takich jeszcze słowach Gromosław
Czempiński zwracał się do Naimskiego:
„Bo z moich rozmów z panem odnoszę
wrażenie, że pan jest tylko narzędziem. Pytam się, kto za tym stoi, czy pan
wie, jak ten materiał może być wykorzystany, czy pan zdaje sobie sprawę, jaki
to jest zapalnik na zewnątrz?”
Gromosław Czempiński był dowodzącym
operacją Samum. Dzięki niej ewakuowano z Iraku funkcjonariuszy służb
wywiadowczych USA. Za tę pomoc Stany Zjednoczone pomogły Polsce w umorzeniu
znacznej części naszego zagranicznego długu.
Dlaczego Macierewicz i Naimski tak
gorączkowo chcieli wejść w posiadanie danych zagranicznych współpracowników
polskiego wywiadu i kontrwywiadu już w 1992 roku?
W 2006 roku Macierewicz zostaje
głównodowodzącym w weryfikacji i likwidacji WSI. Czyni go nim Jarosław
Kaczyński, wtedy premier polskiego rządu. Hulaj dusza, piekła nie ma.
Macierewicz dostał dostęp do tego, do czego chciał mieć dostęp już w 1991/1992.
Krótki rys historyczny. Istniało
wśród partii wywodzących się z etosu Solidarności słuszne przekonanie, że
należy zreformować służby wywiadowcze, czyli WSI. Wiedziano, że nie wszystko
działa dobrze. Jednak Macierewicz postanowił nie zreformować, a zniszczyć nasz
wywiad i kontrwywiad. Jego działalność poprzedziła ofensywa medialna robiąca z
funkcjonariuszy WSI najgorszych z najgorszych.
Na stronach „Przegląd Tygodnia” w
tekście „Atek [prawie] likwidator” z 2006 roku autor, Robert Walenciak,
przytacza taką sytuację:
„Wielu dziennikarzy było świadkiem
takiego wydarzenia – po tajnym przesłuchaniu szefa WSI, Marka Dukaczewskiego, i
Dukaczewski, i Macierewicz mieli krótki briefing. Cytuję z pamięci: „Pan
generał potwierdził, że wielu oficerów WSI było zamieszanych w mafię paliwową i
popełniało przestępstwa”, mówił wówczas Macierewicz. „Zaraz, nic takiego
nie potwierdziłem, powiedziałem, że był tylko jeden taki przypadek, opisany w
roku 2003 przez prasę, a dotyczył człowieka, który od wielu lat nie pracuje w
WSI”, ripostował Dukaczewski. Na co Macierewicz odrzekł: „Och, był
jeden, mogło więc być wielu”.
Tak Macierewicz tworzył klimat dla
całkowitego zlikwidowania WSI, a nie ich reformy.
Co stało się później?
Opisywałam wcześniej w tekście różne
sprawy, celowo na czerwono uwypuklałam, kto dostał się do komisji Macierewicza.
W świetle tego, co wiemy już dzisiaj, były obie komisje (weryfikacyjna i
likwidacyjna) naszpikowane osobami prorosyjskimi i antyukraińskimi (Sykulski,
Gaj). Do komisji likwidacyjnej, której przewodził nadtropiciel Cenckiewicz (po
Macierewiczu rzecz jasna, głównym nadtropicielu), dostał się człowiek, Tomasz
L., który w 2022 został zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa dla Rosji.
Macierewicz sporządził raport. Zawarł
w nim dane współpracowników polskiego wywiadu. Ten raport został nie tylko
upubliczniony, ale jeszcze w trybie pilnym przetłumaczony na język rosyjski
przez Irinę Obuchową. Rosjanka Obuchowa w latach 80. XX wieku, za czasów ZSRR
pracowała w biurze Inturist. „Biuro Inturist jest dziś powszechnie opisywane
jako ekspozytura KGB, "opiekowało się" turystami zagranicznymi, w tym
turystami z Polski.” [Grzegorz Rzeczkowski w wywiadzie dla
Gazety Wyborczej, czerwiec 2023]
Grzegorz Rzeczkowski dalej:
„Według Macierewicza raport z
likwidacji WSI miał być przetłumaczony na tzw. języki kongresowe, czyli mówiąc
w skrócie - na najważniejsze języki świata. Ale wcale tak nie było - jak się
okazało później, przetłumaczono go w całości tylko na rosyjski.”
Nie pozostaje poza jakąkolwiek
wątpliwością, że Macierewicz zrobił coś, czego nie robią żadne państwa dbające
o ludzi, którzy im pomagają w zdobywaniu informacji. Nie robi tak USA, Wielka
Brytania, ani nawet Rosja. Agentów trzeba chronić. Zawsze i wszędzie. Raz
podważone zaufanie niszczy chęć do współpracy. Macierewicz tę ochotę niszczył z
całych sił. I naraził tajnych współpracowników na eliminację. Podał wszystko na
tacy. Oczywiście podlane sosem wzmożenia, że chodzi o działalność kryminalną
funkcjonariuszy WSI.
Upublicznienie raportu Macierewicza
wiązało się i tak z wystawieniem kontaktów. Dlaczego w takim razie Macierewicz
jeszcze postarał się o tłumaczenie na język rosyjski?
Generalnie tłumaczenie
nieprzychylnych Macierewiczowi jest takie, że spieszył się z udostępnieniem
stronie rosyjskiej agentów działających na ich szkodę, by szybko mogli ich
„ściągnąć”.
A ja, po
ostatnich odsłonach o Tomaszu L., uważam nieco inaczej. Gdyby Macierewicz tak
szybko nie zrobił „ściągi” dla Rosjan, a oni już zaczęliby eliminować
współpracowników polskiego wywiadu, byłoby to wskazówką, że do akt miała dostęp
jakaś sowiecka wtyczka.
Akcja
Macierewicza mogła mieć na celu ochronę Tomasza L.
Adam
Szłapka z Nowoczesnej pokazał na Twitterze dokument potwierdzający, że rosyjski
szpieg Tomasz L. miał dostęp do tajnych akt „kontaktów” dzięki Cenckiewiczowi.
Treść dokumentu:
„przeprowadzenie
inwentaryzacji spraw operacyjnych czynnych i zakończonych”.
Tomasz L.
dostał wszystko. Od Cenckiewicza.
Co
jeszcze zrobił Macierewicz?
To
opisuje Grzegorz Rzeczkowski w tekście „Tajne akta ministra obrony narodowej”
(2016, Polityka).
Wszystko,
co znajduje się w kabinie, objęte jest klauzulą ścisłej tajności. Teoretycznie
nikt bez specjalnego pozwolenia nie może tam wejść ani zajrzeć do jakiejkolwiek
teczki czy pliku, o kopiowaniu nie wspominając. Wszystkie wejścia i wyjścia
powinny być odnotowywane, podobnie jak wynoszone dokumenty czy dane. Słowem –
najściślejsza ochrona. Ale tylko w teorii. W praktyce do zasobów operacyjnych
SKW za czasów Macierewicza mógł wejść każdy i kopiować wszystko, jeśli miał
tylko zgodę szefa.”
„4
października 2007 r. w pomieszczeniu EO-Bazy stało się coś, co można zobaczyć
jedynie w filmach szpiegowskich, ale z niższej półki. Funkcjonariusze wnieśli
do pomieszczenia komputer z dwoma twardymi dyskami. Tak rozpoczęło się trwające
co najmniej dwa wieczory kopiowanie tajnych danych z EO-Bazy. Co dokładnie
skopiowano i po co – tego nie udało się ustalić. Teoretycznie możliwe było
nawet zdublowanie całej bazy danych SKW.”
„Jak
wynika z dokumentów śledczych, polecenia funkcjonariuszom dotyczące
kompilowania i
przetwarzania
tajnych danych wydawał sam Antoni Macierewicz oraz dyrektor jego biura. – Można
tylko domniemywać, po co to zrobili. Dane, które uzyskali, to broń bezcenna i
niebezpieczna zarazem, idealne narzędzie szantażu. Mogą z nimi zrobić wszystko
– twierdzą nasi informatorzy ze służb, którzy znają sprawę. Jak się dowiadujemy, dane zostały zgrane na twarde dyski i
kilka płyt CD. Co najmniej jedna z tych płyt zniknęła. Podobnie jak dyski. W
czyich mogą być rękach, można się tylko domyślać.”
Rzeczkowski
opisuje kolejno dzieje dokumentów (oryginałów), które trzymała komisja
weryfikacyjna. Kiedy musiała je definitywnie zwrócić do SKW (Macierewicz już nimi
nie rządził, bo wygrała PO) służby zorientowały się, że brakuje 16 dokumentów. Nigdy
„Śledczym nie udało się wyjaśnić, co stało się z sześcioma”.
Historia przenoszenia
(do BBN), kopiowania, etc. bazuje na relacjach świadków, ale na końcu w Biurze
Bezpieczeństwa Narodowego nic nie znaleziono, żadnej ze zrobionych kopii, choć
wynoszonych wcześniej pudel było mnóstwo. Nic. Nie znaleziono tam, gdzie według
relacji świadków powinny być. Dlaczego?
10
kwietnia 2010 w Smoleńsku rozbija się samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim
na pokładzie. Macierewicz jest blisko. Macierewicz nie spieszy na miejsce
katastrofy ratować „najwspanialszego z prezydentów RP”. Macierewicz wzmacnia
się sponsorowanym przez Putina obiadem i zwiewa do Polski przy pierwszej nadarzającej
się okazji. Po co?
Zdradził
Macierewicza „niechcący Jacek Kurski w programie Moniki Olejnik „Kropka nad
i” w TVN24. Obecny szef TVP bronił wówczas Macierewicza, któremu zarzuca się,
że choć był w Katyniu 10 kwietnia (pojechał tam pociągiem z rodzinami
katyńskimi), na wieść o katastrofie natychmiast wrócił do Polski. „Zapytałem
go, czemu nie pojechał. Obawiał się, że pod nieobecność wysokich
przedstawicieli Kancelarii Prezydenta zostaną spenetrowane archiwa BBN” –
tłumaczył kolegę Kurski, na co drugi z gości Olejnik – Michał Kamiński –
zaskoczony przypomniał, że Macierewicz był wówczas szeregowym posłem, więc
zasoby BBN nie powinny go interesować. „Kurski ujawnił, że Macierewicz
wracał w popłochu do Warszawy grzebać w szafach pancernych BBN. Czekamy na
komisję śledczą” – komentował w Radiu Zet ówczesny poseł Ruchu Palikota Andrzej
Rozenek.”
Kluczowe z tekstu Rzeczkowskiego:
„Dlaczego
jednak służby nie zawiadomiły prokuratury w sprawie wynoszonych z BBN paczek?
Bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, żaden ze świadków, który znał ich zawartość,
nie zgodził się złożyć zeznań w prokuraturze. Nie ma zeznań, nie ma
przestępstwa.”
Za
bezpodstawne pomawianie przez Macierewicza różnych osób podczas „weryfikacji” WSI
zapłacili wszyscy podatnicy. Tylko do maja 2013 roku MON musiało zapłacić 807
tys. zł za przeprosiny w mediach, a kolejne 191 tys. zł poszło na wypłatę
odszkodowań dla pokrzywdzonych działalnością komisji Macierewicza, potem
jeszcze kwota za grę Macierewicza wzrosła do 1,2 mln zł.
W 2014
roku Sejm postanowił zająć się wnioskiem Twojego Ruchu o powołanie komisji
śledczej, która miałaby zbadać likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych.
Kaczyński
wtedy grzmiał o akcie antypolskim i proputinowskim.
Macierewicz, ten niby wariat, znowu ograł wszystkich.
Rozmontował
oczy oraz uszy Polski i polskich wojsk. A co było dalej?
Lato/jesień 2007 – oskarżenie o ludobójstwo polskich
żołnierzy (Nangar Khel)
Na jakość
ich pracy światło rzucają słowa generała Skrzypczaka podczas rozmowy w audycji
„Gość Radia ZET” z 2011 roku.
16
sierpnia 2007. Po godzinie ósmej rano niedaleko
wioski Nangar Khel pojazd sił sojuszniczych wjechał na minę. W efekcie zostały
uszkodzone dwa pojazdy. Kilka godzin później na miejsce z polskiej bazy wysłano
patrol. Żołnierze podczas patrolu otworzyli ogień, w tym z moździerza, w
kierunku wzgórz. Parę granatów (niektóre źródła mówią o czterech) spadły na
zabudowania w wiosce. Wskutek ostrzału zginęło sześć osób: dwie kobiety,
mężczyzna i troje dzieci. Trzy osoby, w tym kobieta w ciąży, zostały ciężko
ranne.
Edyta Żemła,
autorka książki „Zdradzeni”, pisała:
„Chłopaki
z Delty nie zdawali sobie sprawy z tego, jak doszło do tragedii. Wiedzieli, że
coś się stało, ale co? Fakty były takie: prowadzili ostrzał w kierunku wzgórz,
gdzie znajdowały się stanowiska obserwacyjne talibów. Wśród wystrzelonych
pocisków były niewybuchy i niedoloty. Potem nastąpiła komenda »przerwać
ogień«. Na koniec zobaczyli tragiczne efekty wypadku. Jak do niego doszło? Co
zawiodło: amunicja, moździerz, rozpoznanie? Sami tego nie wiedzieli"
Żołnierze
z patrolu widząc straszny skutek swojego ostrzału pobiegli do wioski i pierwsi
udzielali pomocy oraz wezwali ekipy ratunkowe.
Prokuratura
wszczęła dochodzenie, uznano, że doszło do tragicznego wypadku. Sprawę
umorzono. Nie na długo.
W
Afganistanie do działań gorliwie przystąpili podwładni Macierewicza.
Macierewicz dostał ich raport, z którym poszedł do ówczesnego ministra MON, Aleksandra
Szczygły.
Fragment
wywiadu z gen. Skrzypczakiem („Kto wymyślił "ludobójstwo" w Nangar
Khel?”, maj 2011):
SKW,
bierna w nawiązywaniu kontaktów z miejscowymi i pozyskiwaniu Afgańczyków jako
informatorów, z radością przystąpiła do operacji prowadzonej w bezpiecznej
bazie polskich sił - podsłuchiwania i inwigilowania żołnierzy. W kiblach i
palarniach.
Macierewicz
bronił się, że to nie SKW prowadziła śledztwo, tylko żandarmeria wojskowa. Tak.
Na podstawie tego, co przekazali podwładni Macierewicza z SKW.
Z żołnierzy
zrobiono morderców, celowo i z premedytacją zabijających cywili.
Zostali
aresztowani 15 listopada 2007. Tak jak lubi Macierewicz. Widowiskowo.
Wywleczono ich z domów w kapturach naciągniętych na głowy.
Dzień po
aresztowaniu, 16 listopada 2007, premier Donald Tusk został zaprzysiężony.
Prokurator z prokuratury wojskowej oskarżył
siedmiu żołnierzy. Sześciu o zabójstwo ludności cywilnej (zagrożone
dożywociem), jednego o ostrzelanie niebronionego obiektu (kara od 5 do 15 lat
pozbawienia wolności, a wyjątkowo nawet 25 lat).
W 2010 roku pojawiają się doniesienia
w prasie.
„W ostrzelanej wiosce - według
Amerykanów - rzeczywiście mieli ukrywać się talibowie. Dokument powstał 16
sierpnia 2007 i został przesłany do Dowództwa Wschód sił ISAF. To
prawdopodobnie tego dokumentu szuka polska prokuratura wojskowa. Jego wymowa
jest korzystna dla oskarżonych żołnierzy.
"Było wiele sygnałów z SIGINT
(wywiad elektroniczny - red.) o obecności wroga w okolicy" - czytamy w
notatce. Najważniejsze jest jednak co innego. "Oni (Polacy) wystrzelili
moździerz 12,7 mm w kierunku zabudowań, ale broń zacięła się. Wtedy ACM
(anti-coalition militia, ang. rebelianci) odpowiedzieli ogniem (...). Jak
tylko PGB (Polish Battle Group - polska grupa bojowa) zobaczyła skutki
ostrzału, natychmiast udała się do wioski, by udzielić pomocy. ACM uciekli"
- czytamy w dokumencie ujawnionym na WikiLeaks.”
1 czerwca 2011 roku Wojskowy Sąd
Okręgowy w Warszawie uniewinnił całą siódemkę żołnierzy oraz oficerów
powiązanych z wydarzeniami w Nangar Chel.
Prokurator nie odpuszczał, ale z zarzutu
zbrodni wojennej żołnierzy ostatecznie oczyszczono.
Trzech żołnierzy zostało jednak
skazanych wyrokiem Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie z 19 marca 2015 za
wykonanie rozkazu niezgodnie z jego treścią i obowiązującymi Polski Kontyngent
Wojskowy w Afganistanie zasadami użycia broni. Jednemu dołożono również
nieostrożne obchodzenie się z bronią, co skutkowało śmiercią i ciężkimi
obrażeniami ciała innych osób. Otrzymali kary od 6 miesięcy do 2 lat
pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem ich wykonania.
17 lutego
2016 Izba Wojskowa Sądu Najwyższego utrzymała w mocy wyrok z 19 marca 2015 r.
Prezydent
Andrzej Duda nie skorzystał z prawa łaski.
„Wkrótce po aresztowaniu żołnierzy z
Bielska-Białej w armii mówiło się o „syndromie Nangar Khel”. Żołnierze na
misji w Afganistanie niejednokrotnie bali się oddać strzał w obawie przed
konsekwencjami ze strony prokuratora. Mówili: „Jesteśmy od paradowania czy
od zabijania?” I mieli w tym pytaniu dużo racji.” (Marcin Górka, 2016 na portalu Polska Zbrojna)
Żołnierz w warunkach bojowych bojący
się strzelać. Chyba nie potrzeba specjalnego komentarza, jak bardzo niebezpieczne
było to, co zafundował Macierewicz (przy wydatnej pomocy prokuratora).
#MuremZaPolskimMundurem
w wykonaniu Macierewicza
Od 2010 – Cyrk smoleński
Ten teatr
rozgrywa się na naszych oczach od ponad 13 lat. Dlatego tylko bardzo krótko
omówię.
Wszystkie
cytaty pochodzą ze świetnie udokumentowanej książki „Katastrofa posmoleńska”.
Grzegorz Rzeczkowski pokazał w niej krok po kroku, że za rozprzestrzenianiem
teorii o zamachu stały środowiska prorosyjskich skrajnych narodowców. Na
Krakowskim Przedmieściu pojawili się już 14 kwietnia 2010. Wśród nich był Eugeniusz
Sendecki, twórca kanału na You Tube „Telewizja Narodowa”, „popularyzowali
teorie o zamachu i rozpalali kult prezydenta Kaczyńskiego. Jednym słowem –
tworzyli grunt dla pisowskiej ofensywy smoleńskiej, która po wyborach 2010 r.
wyjdzie z youtubowych nisz i rozleje się po kraju”.
Sendecki
już „Kilka dni po tragedii pytał przed kamerą na Krakowskim Przedmieściu: To
był zamach?” [str.52].
Częstym
gościem Sendeckiego jest Maciej Poręba, który mówi „My wiemy, że nasz
interes narodowy polski jest w sojuszu z Rosją. Biologiczny interes!”, albo
„Rosja nie jest agresywnym państwem, to układ natowski jest cały czas
agresywny, dlatego nie możemy być sługusami bezgranicznymi tego gracza”.
Sam
Sendecki „nie zostawia wątpliwości, jaki jest jego stosunek do Rosji, np.
gdy mówi, że „Krym jest prastary, rosyjski”. Albo że „Krym był, jest i będzie
rosyjski”. Często składa tego typu deklaracje razem z Maciejem Porębą i aktorem
narodowcem Wojciechem Olszańskim vel Aleksandrem Jabłonowskim” [str.
80/81]. Tak, to ten sam Olszański, który obecnie, po wybuchu wojny na Ukrainie
w 2022 r. organizuje prowokacyjne proputinowskie spędy.
Coś łączy
te środowiska z Macierewiczem?
Łączy
choćby Jan Kobylański (zmarły w 2019). Milioner z Ameryki Południowej, hojny
sponsor Rydzyka, w 2004 „miał sfinansować m.in. nowe studio dla TV Trwam”
za 43 mln zł., antysemita, co do którego istnieją poszlaki, że współpracował z
radzieckim wywiadem i na którym ciążą zarzuty o wydawanie podczas wojny Żydów
za pieniądze.
Wspominany
przeze mnie wcześniej zaufany człowiek Macierewicza, adwokat Lew-Mirski, bronił
nie tylko Luśni w procesie lustracyjnym, reprezentował również Kobylańskiego,
gdy ten wytaczał procesy między innymi Radkowi Sikorskiemu.
„Gdy
Lew-Mirski walczył za swojego mocodawcę na sali sądowej, przed sądem
demonstrowali Sendecki, Wasiak, Poręba” [str.
203].
Na str.
259 Rzeczkowski przypomina bardzo istotną sprawę. Dziś za czołowego siewcę
spiskowych teorii i wsparcie medialne szopki Macierewicza uznajemy słusznie
Sakiewicza z jego „Gazetą Polską” i TV Republika, ale nim pod koniec maja 2010
okładka gazety Sakiewicza krzyczała „To był zamach”, pierwszy z teoriami
spiskowymi wyszedł „Nasz Dziennik” Rydzyka pisząc 14 kwietnia 2010 o możliwości
celowego zablokowania sterów tupolewa, a po tygodniu o sztucznej mgle. O
bliskich relacjach łączących Macierewicza i Rydzyka nie trzeba dużo pisać, bo
są ogólnie znane.
Jednak to nie Rydzyk był pierwszy, ani pytający „to był zamach?” Sendecki.
Str. 257:
„13
kwietnia 2010 r. w Sejmie miało zebrać się Zgromadzenie Narodowe, by uczcić
pamięć 96 ofiar wypadku tupolewa. Joanna Kluzik-Roztowska wspomina, że
uroczystość poprzedziło spotkanie klubu PiS i że wyszła z niego mocno
zdenerwowana. – Macierewicz w pewnym momencie zaczął opowiadać o jakiś
ognistych kulach i w ogóle snuł dziwne wizje na temat możliwych przyczyn tego,
co wydarzyło się 10 kwietnia. Wyszłam wzburzona, nie chciałam tego słuchać –
wspomina posłanka”
Cyrk
zwany podkomisją smoleńską kosztował już polskiego podatnika około 100 mln zł.
70 mln to wartość zniszczonego przez komisję drugiego tupolewa, a do 30 mln
dobijają koszty wynagrodzeń członków szopki i wydatki na różne ekspertyzy, wysadzanie
blaszanego garażu, itp.. Wydatki cały czas rosną, bo choć Macierewicz
opublikował w zeszłym roku raport końcowy, jego zabawka nie została rozwiązana,
a członkowie nadal pobierają pensje. Maciej Lasek uważa, że powodem może być
„próba uniknięcia odpowiedzialności. Rok temu prezes Najwyższej Izby
Kontroli, w odpowiedzi na wniosek posłów Koalicji Obywatelskiej, zadeklarował,
że NIK przeprowadzi kontrolę prawidłowości działania i wydatkowania środków
publicznych przez podkomisję po zakończeniu przez nią działań. Teoretycznie
powinno to nastąpić po opublikowaniu raportu końcowego. Ale minister Błaszczak
pod koniec sierpnia ubiegłego roku przedłużył powołanie dla członków podkomisji
na kolejny rok, tym samym chroniąc ich przed poniesieniem konsekwencji za
roztrwonienie pieniędzy podatnika na bajki o zamachu, w który nie wierzą nawet
posłowie PiS i prokuratorzy Zbigniewa Ziobry.”
Symulacje
przeprowadzone przez amerykański instytut NIAR (National Institute for Aviation
Research) kosztowały polskiego podatnika 8 mln zł. Ich wyniki potwierdziły, że
najbardziej prawdopodobnym wariantem przebiegu katastrofy jest ten opisany w
raporcie Komisji Millera. Wyniki, które są Macierewiczowi nie na rękę, naczelny
szaman religii smoleńskiej ukrył.
Polacy
dowiedzieli się o tym dopiero z reportażu „Siła kłamstwa” Piotra Świerczka (TVN
24).
Więcej na
ten temat można przeczytać w Internecie na stronie TVN24, na przykład w
materiale
"Nie
istnieje taki dokument". Jak zmieniała się narracja Macierewicza w sprawie
ustaleń NIAR?
Macierewicz
swoją hucpą nie tylko głęboko podzielił Polaków, co jest oczywistym osłabieniem
kraju.
Macierewicz
zaczął ścigać członków komisji Millera, niektórzy z nich to wysokiej klasy
specjaliści.
Płk. Olaf
Truszczyński, wybitny psycholog, przez 13 lat kierował Wojskowym Instytutem
Medycyny Lotniczej. W marcu 2016 Macierewicz próbował go zesłać do Żagania
oddalonego o 500 km. Truszczyńskiemu nie wytrzymało serce, trafił do szpitala,
a potem na rentę pierwszej grupy.
Macierewicz
zubożył tym zasób ludzki o wybitnego specjalistę.
Płk. Dr
Jan Wilk, psychiatra, jeden z najlepszych ekspertów od stresu bojowego. Leczył
żołnierzy wracających z misji. Kierował kliniką psychiatryczną w wojskowym
szpitalu w Bydgoszczy. Do jesieni 2016. Macierewicz jego postanowił wysłać z
kolei do Brygady Podhalańskiej. Wilk odwołał się. Macierewicz cofnął decyzję,
ale „miejsca w wojsku już dla niego nie było”.
Macierewicz
zafundował kolejną ogromną stratę armii.
Przykłady
można mnożyć, tym bardziej, że Macierewicz w swoich czystkach nie ograniczył
się jedynie do członków komisji Millera, czy wojskowych prokuratorów, którzy
badali katastrofę smoleńską.
I tym
sposobem przechodzimy do kolejnego dzieła Macierewicza.
16 listopada 2015 do 9 stycznia 2018 – Eksterminator polskiej
armii
Tylko w
pierwszym roku rządów Macierewicza odeszło z armii ponad 40 generałów i setki
oficerów wyższego szczebla. W styczniu 2017 odszedł jedyny już wtedy generał 4
-gwiazdkowy, generał Mieczysław Gocuł. Wielu z odchodzących miało doświadczenie
bojowe po misjach w Iraku, czy Afganistanie. Macierewicza nie martwiło takie
osłabienie armii, bo chciał stworzyć swoją, w której korpus oficerski będzie
wdzięczny i wierny swojemu dobrodziejowi za szybkie awanse.
Podobnie
jak Ziobro w prokuraturze, tak Macierewicz w wojsku stworzył szybką ścieżkę
awansu, czyli może być mierny, byleby był wierny.
Zerwanie
podpisanego kontraktu na 50 śmigłowców Caracal i opowiadanie bredni o sprzedaży
Rosjanom francuskich Mistrali za 1 dolara pozostaną na zawsze symbolem
Macierewicza.
Do
listopada 2017 roku, czyli po dwóch latach rządów Antoniego nie było dalej
podpisanej umowy na system Wisła (Patrioty), opóźniony był również program
obrony powietrznej Narew, nie została także podpisana żadna umowa na zakup
śmigłowców w miejsce uwalonych caracali. Program Orka, czyli zakup okrętów
podwodnych Macierewicz zapowiadał na początku 2017, w maju 2017 opowiadał, że
już tylko tygodnie dzielą od wybrania wykonawcy – maj 2023, Błaszczak dumnie
obwieszcza: „Jeszcze w tym roku planujemy uruchomić postępowanie, którego
celem będzie zakup okrętów podwodnych wraz z transferem niezbędnych technologii”.
Program Miecznik i Czapla – nawodne okręty bojowe, Macierewicz zapowiadał zawarcie
kontraktów w 2017, a potem odłożył ad acta.
Macierewicz
radośnie rozwalił za to 11 Lubuską Dywizję Kawalerii Pancernej, ówcześnie
najpotężniejszą formację. Zabrał im połowę nowoczesnych czołgów Leopard i
przeniósł na wschód do podwarszawskiej Wesołej. Opowiadał przy tym ze swadą, że
to wszystko aby „nie oddać ni piędzi polskiej ziemi”. Przeniósł same czołgi.
Wyszkoleni do ich obsługi żołnierze zostali w Żaganiu. Na poligonie w
Świętoszowie mogło ćwiczyć jednocześnie 110 czołgów, w Wesołej cztery. [„Macierewicz
rozbija jednostkę wojskową, której bali się nawet Rosjanie”, Newsweek, grudzień
2017]
Największy
atak Macierewicz przypuścił jednak na kontrwywiad.
Major
Magdalena Ejsmont - łowczyni
rosyjskich szpiegów, za swą pracę otrzymała wiele nagród i odznaczeń. Macierewicz
ją zdegradował, zrobiono dyscyplinarkę. Zemsta za badanie smrodu z rosyjską
tłumaczką raportu Macierewicza, Iriną O., jak mówią niektórzy. Pani major
weszła w 2013 w skład zespołu badającego powiązania tłumaczki Macierewicza. No
i była też w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO. Cierniu w oku Macierewicza,
który zaraz po objęciu teki w MON wysłał nocą Misiewicza, by się tam włamał.
Naraziła się ostatecznie również obroną pułkownika Duszy, szefa CEK.
Żeby
pozbyć się doświadczonej i skutecznej oficer wykorzystano przeciwko niej to, że
pomyślnie uwolniła polskiego oficera złapanego na Białorusi, jako niby
samowolkę, choć o akcji byli poinformowani Duda i Kaczyński. Batalia przed
sądami o dobre imię trwała wiele lat. W końcu wygrała o przywrócenie jej prawa
dostępu do tajemnic. Miało to wymiar jedynie symboliczny, bo dzięki umileniu
jej życia odeszła ze służby.
Pułkownik
Waldemar K. – popełnił samobójstwo. Macierewiczowi
jako szefowi MON podlega SKW (Służba Kontrwywiadu Wojskowego). Robi w niej od
razu czystki, usuwa szefa SKW generała Piotra Pytla zastępując go Piotrem Bączkiem.
Wkrótce zaczynają się naciski na płk Waldemara K., który nie chce brać udziału
w politycznych rozgrywkach Macierewicza. Pułkownik zaczyna się bać, gdy giną z
jego sejfu tajne dokumenty. Zaszczuty wpada w depresję. Kończy się tragicznie.
Pułkownik
odpowiadał za kontrolę przetargów i wydawanie certyfikatów firmom
współpracującym ze służbami. Zajmował się również przetargami dla niedawno
utworzonego CEK NATO. Naciski polegały na zmuszaniu do donoszenia na szefa CEK
- pułkownika Duszę. Chciano również koniecznie znaleźć coś podejrzanego na
firmy zaopatrujące CEK.
Gdy o
mobbingu zaczęło być głośno Misiewicz mówił o pułkowniku, że jest "zwykłym,
chorym, 60-letnim pracownikiem administracyjnym, który i tak już odszedł ze
służby”.
Jawne
kłamstwa.
Pułkownik
miał 50 lat, był w czynnej służbie i nie był zwykłym pracownikiem administracji,
tylko zastępcą naczelnika Zarządu Bezpieczeństwa Informacji SKW.
Pułkownik
Dusza – były szef CEK NATO. Nagłośnił słynny
nocny rajd Misiewicza na CEK w grudniu 2015. Zrobili mu za to dyscyplinarkę, a
w czerwcu 2016 faxem zdegradowali do stopnia szeregowca. Degradację
wysłali faxem tuż przed odejściem płk Duszy na emeryturę.
W 2019
płk Dusza sprawę wygrał prawomocnie.
Macierewicz
miał problem - nie mógł usunąć płk Duszy bez porozumienia z sojusznikami z
NATO, w tym ze stroną słowacką, która obok Polski była główną siłą współtworzącą
ten ośrodek.
Zamiast
legalnych działań Macierewicz za pomocą Misiewicza i Bączyka siłowo wtargnął do
siedziby CEK.
Dlaczego
Macierewiczowi i jego ludziom tak przeszkadzała ta instytucja?
Podobno
bał się, że mogą tam mieć materiały kompromitujące jego i jego zgraję.
Płk Dusza
i generałowie Pytel oraz Nosek.
Aby nadać
bezprawiu pozory konieczności zaczęli oskarżać płk Duszę oraz jego zastępcę
generała Piotra Pytla o szereg rzeczy. O nielegalne trzymanie w siedzibie CEK
tajnych dokumentów. Macierewicz mówił, że "sprywatyzowano ściśle tajne
dokumenty". Prokuratura Ziobry w październiku 2016 r. postawiła im, a także
gen. Noskowi, poprzednikowi gen. Pytla na stanowisku szefa SKW, różne zarzuty.
O niedopełnienie obowiązków, działanie na szkodę interesu publicznego, a nawet
o podjęcie współpracy ze służbą obcego państwa bez wymaganej zgody prezesa Rady
Ministrów.
Macierewicz,
o którym gen. Pytel mówi: "jednym zastrzyk adrenaliny daje skok na
spadochronie, Macierewiczowi satysfakcję daje niszczenie ludzi i obserwowanie
ofiary”, z wielką radością opowiadał, że gen. Pytla oskarżano o nielegalne
współdziałanie z rosyjską FSB. Ta "straszna zdrada" dotyczyła umowy o
współpracy przy zwalczaniu terroryzmu i ochrony przejazdu przez Rosję polskich
żołnierzy wracających z Afganistanu. Znów
zatem było szarpanie za działania na rzecz polskich żołnierzy.
Zresztą umowa nie doszła do realizacji, bo Putin napadł Krym. Macierewicz jednak
twardo robił z niego zdrajcę i współpracownika Putina.
Za
oskarżeniami poszło odebranie Duszy, Pytlowi i Noskowi certyfikatów dostępu do
informacji niejawnych.
W sprawie
gen. Noska już 12 października 2017 szef ABW umorzył postępowanie o odebranie
mu certyfikatu. ABW stwierdziła, że Nosek nie złamał zasad ochrony powierzonych
mu tajemnic, czym generał odzyskał prawo dostępu do tajemnic państwowych i
natowskich, w tym tych ściśle tajnych. Certyfikat dostępu odzyskał także płk
Dusza w październiku 2018 r. Prawomocnie. Jednak kancelaria premiera wniosła
sprawę kasacyjną. W 2020 NSA odrzucił skargę. Dusza nie naruszył ustawy o
ochronie informacji niejawnych.
W
kwietniu 2019 Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył także postępowanie w sprawie
karnej i oskarżeń prokuratury wobec płk Duszy i gen. Pytla.
Brak
dowodów, że "posiadali w swoich pomieszczeniach dokumenty niejawne,
których nie powinni posiadać, gdyż stanowiły własność SKW". Sąd uznał
także działania Macierewicza i Misiewicza za „niezgodne z przepisami,
zarówno prawa krajowego, jak i prawa międzynarodowego".
Generał
Pytel jest przez Macierewicza chyba najbardziej znienawidzony. Za co? Bo mówi o
nim bez ogródek bardzo niewygodne sprawy. Choćby o słowach Macierewicza, jakie
miał od niego usłyszeć o „zamachu” w Smoleńsku: „Przecież pan jest
inteligentnym człowiekiem. Pan sobie zdaje sprawę z tego w sposób oczywisty, że
zamach smoleńoski to tylko narzędzie polityczne”.
Zatem
zorganizowano spektakularne zatrzymanie Pytla w 2017, jak kiedyś w 2007
żołnierzy oskarżonych o ludobójstwo. Żandarmeria Wojskowa zatrzymała generała,
by postawić mu zarzuty mimo dostarczenia przez pełnomocnika Pytla zaświadczenia
lekarskiego.
Major
Magdalena Ejsmont, od której zaczęłam opis walki Macierewicza z kontrwywiadem,
powiedziała coś wstrząsającego. Po odejściu ze służby poszukiwała pracy.
Zgodnie z jej kwalifikacjami byłaby cennym pracownikiem w firmach działających
w obszarze obronności, ale szefowie firm bali się ją zatrudnić, żeby nie
stracić zamówień rządowych.
Łowczyni
szpiegów:
„Z takimi
ludźmi jak ja nikt na świecie nie postępuje w ten sposób. Dziś chcą nas złamać
nasze własne władze, a jutro spróbują zrobić to Rosjanie. Przecież oni
dokładnie tak działają: czekają, aż ktoś znajdzie się na dnie, a potem podają
mu pomocną dłoń” [wywiad dla „Polityki”]
Macierewicz
wystawiał swoim działaniem ludzi na werbunek. Powiedzmy to bez owijania w
bawełnę.
Podsumowanie.
Macierewicz
od lat próbował się dobrać do różnych teczek. Czego w nich szukał? Tylko haków
na innych? A może szukał dokumentów o swojej współpracy, by je zutylizować?
Okraszał wszystko wyjątkowo głośnym jazgotem o tropieniu wrogów Polski, czym
skutecznie od siebie odwracał uwagę.
Teczka Macierewicza
została zniszczona 9 stycznia 1990 roku przez służby SB.
Spytałam Tomasza Piątka o jego opinię dlaczego teczka Macierewicza została zniszczona (Jacka Kuronia sobie spokojnie leży). To jego odpowiedź:
„W mojej
ocenie teczkę Macierewicza zniszczono najprawdopodobniej dlatego, że były w
niej ślady działalności Biura Studiów SB, które ochraniało delikwenta”.
Na
kwestię Naimskiego (prawa ręka Macierewicza) rzuca światło tekst Wojciecha
Czuchnowskiego „Żądania Macierewicza i Naimskiego, czyli o pewnym
przesłuchaniu sprzed ćwierć wieku”, który już wcześniej przywoływałam.
Czempiński
na komisji Ciemniewskiego zwrócił się do Naimskiego:
„Bo
pan miał z nami kontakty, taka prawda. Mieliśmy z panem Naimskim kontakty jako
wywiad. Często tylko pracownik prowadzący wiedział naprawdę, jaki był stan
stosunków między osobą, z którą jako wywiad rozmawialiśmy, a służbą. Ja
mówiłem, jak pan myśli, panie ministrze, był pan naszym agentem, czy nie był
pan naszym agentem? I ode mnie będzie zależała ta interpretacja, bo ja znam
prawdę”.
Macierewicz
i Naimski przetrząsali akta już od 1991 roku, ale ponoć wg nich samych nie
odnaleźli w nich towarzysza Luśni.
A w
garbate aniołki także wierzymy?
Jak
bardzo te aniołki są garbate pokazał Tomasz Piątek w tekście „Pełny raport o
sprawie Roberta Luśni i jego związków z Antonim Macierewiczem” (zeznania
Ogińskiego), a czego już tutaj nie opisuję, bo i tak wyszła mi publikacja o
rozmiarach małej książki.
„Dziesięć lat temu szef sztabu
rosyjskiej armii, generał Gierasimow, sformułował doktrynę osłabiania
przeciwnika. Jej główne założenia to dewaluacja elit, dewastacja edukacji,
centralizacja władzy, gra na głębokie podziały społeczne. Brzmi znajomo? Nie
wiem, czy Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz znają tę doktrynę, ale swoimi
działaniami od siedmiu lat wchodzą w nią jak w masło.” - Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO z komisji obrony
narodowej.
CENCKIEWICZ – CZEKISTA MACIEREWICZA
Czytając
o dziwnych faktach wokół Macierewicza można często natknąć się na tę postać.
Cenckiewicz został przewodniczącym komisji likwidacyjnej WSI, a po dojściu PiS
do władzy w 2015 Macierewicz zrobił go dyrektorem Wojskowego Biura
Historycznego.
Z wywiadu
z Grzegorzem Rzeczkowskim dla Gazety Wyborczej dowiadujemy się na przykład, że
to Cenckiewicz publicznie negował związek Macierewicza z Luśnią. Wg
Cenckiewicza Luśnia to „fałszywy świadek oskarżenia Macierewicza”.
Cenckiewicz
był również współautorem „raportu MON” po ukazaniu się pierwszej książki Piątka
o Macierewiczu. „Raport” MON, a de facto próba wybielania Macierewicza za
publiczne pieniądze nosił wdzięczny tytuł „Tomasz Piątek i jego kłamstwa” i był
rozsyłany dziennikarzom. W „raporcie” manipulacje, przekłamania i ewidentne
kłamstwa, np. takie, że wniosek o współpracy Macierewicza z Luśnią po
publicznym zdemaskowaniu go jako TW Nonparel opierał się wyłącznie na
anonimowych świadkach.
Cyngiel
Cenckiewicz nie tylko traci zapał lustratora, gdy uderza to w mecenasa kariery
Cenckiewicza, ale bezczelnie zaprzecza faktom. Taki to z niego „historyk” i
krynica prawdy.
„Fakty są
nagie. A Sławomir Cenckiewicz będzie oczywiście interpretował je tak, jak jest
wygodnie dla niego i jego dawnego chlebodawcy” – Grzegorz Rzeczkowski.
Anna
Gielewska, wpspółautorka biografii Macierewicza, również przytacza ciekawe
wydarzenia z Cenckiewiczem w roli głównej.
„Gdy
ukazuje się nasza książka, a także jej powyższy fragment na łamach Onetu
[ochrona szpiega – dop. aut.], środowisko Macierewicza usiłuje zdyskredytować
publikację i autorów. Sławomir Cenckiewicz, historyk i jeden z
najważniejszych współpracowników byłego szefa MON, atakuje nas wówczas
publikacjami pełnymi manipulacji i przekłamań (ich sprostowanie ukazuje się
następnie na łamach "Do Rzeczy").”
Cenckiewicz
manipulator to nic nowego, ale Anna Gielewska wspomina coś jeszcze.
Po
ukazaniu się książki „pojawiają się sygnały o tym, że opisane przez nas akta
zaczynają krążyć między kolejnymi instytucjami. Jak opisywał Mariusz
Jałoszewski na łamach Oko.press: "Dwa miesiące później [po publikacji
książki] o akta sprawy szpiegowskiej, które przeglądali dziennikarze, wystąpił
Instytut Pamięci Narodowej. Wcześniej te akta jeszcze w sądzie przeglądał
Sławomir Cenckiewicz, szef Wojskowego Biura Historycznego, które podlega pod
MON. Gdy akta przekazano do IPN, poddano je analizie pod kątem statusu
dokumentów. Instytut ustalił, że część dokumentów jest wytworzona przez UOP w
związku z operacją wykrycia szpiega i zawiadomił o tym ABW, wnosząc o ocenę
działań prezesa sądu Raczkowskiego".
13
grudnia 2022 był gościem w „Rozmowie Piaseckiego”. Data symboliczna. Został
spytany dlaczego Macierewicz kazał przetłumaczyć raport na rosyjski.
Cenckiewicz:
„Chciał,
żeby raport był w miarę w krótkim czasie dostępny w kilku wersjach językowych.
Przetłumaczyła to również zasłużona osoba, również dla Polski. Nie pamiętam
teraz nazwiska, ale to była pracownica Ośrodka Studiów Wschodnich.”
„Może to było naiwne, ale może jest też tak, że minister nie brał pod uwagę tego, co byśmy dzisiaj wzięli. To znaczy - można coś opublikować po chińsku, a i tak każdy translatorem to sobie przetłumaczy.”
Boskie!!!
Sędziemu
Raczkowskiemu uprzykrzano życie za odtajnienie dokumentów bez zgody ABW.
Wygląda na to, że to Cenckiewicz naprowadził IPN i prokuraturę.
Tymczasem…
Według doniesień Onetu (styczeń 2021) pełnomocnik ds. ochrony informacji
niejawnych w WBH złożył zawiadomienie do Żandarmerii Wojskowej i Służby
Kontrwywiadu Wojskowego o bezprawnym odtajnianiu przez szefa Wojskowego
Biura Historycznego Sławomira Cenckiewicza i jego współpracowników tajnych i
ściśle tajnych dokumentów z archiwów wojskowych.
„Według
prawa odtajnić dokumenty o wymienionych klauzulach mogą jedynie ich wytwórca,
jego następca prawny, specjalnie powołana do tego komisja lub SKW.”
[„Sławomir
Cenckiewicz oraz Wojskowe Biuro Historyczne pod lupą służb i prokuratury”]
„Reset” lubi to.
Potem to
Cenckiewicz, pupilek Macierewicza, był (i jest) głównym gorliwym czekistą,
który w swoich publikacjach ma wręcz obsesję, by z Wałęsy zrobić Bolka i opluć
go na wszelkie sposoby.
Cenckiewicz
w swym amoku skłócił się nawet z Gontarczykiem, współautorem ich książki „SB a
Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” z 2008 roku.
Gontarczyk
uważa współpracę Wałęsy w latach 70. za upadek, ale po nim Wałęsa się podniósł
i w epoce „Solidarności” działał na szkodę komunistów.
Wałęsa
był „Legendarnym przywódcą "Solidarności", który był wówczas
niesterowalny dla władz. Ucieleśnieniem wolnościowych nadziei Polaków. Nikt mu
nigdy tego nie odbierze. Za "Solidarność" będzie miał kiedyś pomnik.”
[Gontarczyk w rozmowie z Januszem Szwertnerem dla Onetu]
Cenckiewicz
z kolei twierdzi jakoby agenturalna przeszłość Wałęsy rzutowała na jego
zachowanie w latach 80., gdyż lider "Solidarności" był szantażowany
przez bezpiekę. Gontarczyk wytyka Cenckiewiczowi brak w
materiale źródłowym jakiegokolwiek poparcia na jego wymysły.
O
Cenckiewiczu ma bardzo niepochlebne zdanie również ceniony autorytet, profesor
Friszke:
„W
istocie jednak pan Cenckiewicz od lat powtarza to samo, nie przyjmując do
wiadomości istnienia dokumentów, które przeczą jego tezom, oraz ignorując
ustalenia innych historyków.”
Jak
profesor Friszke obnaża nędzę warsztatową „historyka” proponuję zapoznać się w
tekście „Friszke rozbija 14 mitów Cenckiewicza o Wałęsie: to oszczerstwa,
insynuacje i manipulacje”[OKO.press].
A sam
Wałęsa? IPN za czasów kaczystów zrobił z Wałęsy „Bolka” definitywnie. I basta.
Teczka
Kiszczaka, którą IPN przejął po jego śmierci, gdy wdowa po Kiszczaku chciała
sprzedać prywatne „archiwum” małżonka za 90 tys. zł oraz ekspertyza
grafologiczna krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna (IES) są
dla IPN ukoronowaniem przewodu „dowodowego”.
Warto w
takim razie w dużym skrócie przytoczyć kilka faktów.
-
Profesor Widacki, pełnomocnik Wałęsy znający go od dziesięcioleci, zwrócił
uwagę, że opinia biegłych z IES podpisana jest nie przez grafologów, tylko dwóch
doktorów chemii.
- Kontrekspertyzę na zlecenie mecenasa Widackiego sporządził prof. Piotr Girdwoyń z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
„Z tej
opinii wynika, że ekspertyza IES zawiera nieuprawnione wnioski kategoryczne.
Do wyciągnięcia takich wniosków nie było podstaw z uwagi na szczupłość
materiału porównawczego i jego niewłaściwość, ponieważ teksty dowodowe,
które powstawały w latach 70., były porównywane z materiałem z lat 80., 90., a
nawet późniejszych, co z punktu widzenia kryminalistyki większego sensu nie ma” (Jan Widacki, maj 2017)
Pismo
zmienia się w czasie, inaczej piszemy w wieku 20 lat, a inaczej mając 70;
inaczej, gdy jesteśmy prostym robotnikiem, a inaczej, gdy zaczniemy pisać
odręcznie powieści.
- Jest jeden dokument z teczki Kiszczaka, do którego Wałęsa przyznaje się - notatka z 24 grudnia 1971. Oznacza to, że została sporządzona TRZY DNI po rzekomym odręcznie spisanym przez Wałęsę zobowiązaniu do współpracy z dnia 21 grudnia 1971. Na tę notatkę zwrócił uwagę prof. Girdwoyń. Poniżej zdjęcie obu archiwaliów [z tekstu Czuchowskiego i Kublik: „IPN: Lech Wałęsa nie podpisał donosu? Tym gorzej dla niego.”]
W TRZY
DNI TAK ZMIENIŁ SIĘ CHARAKTER PISMA WAŁĘSY.
Krakowski
Instytut tę właśnie notatkę odrzucił!!! Tego jedynego dokumentu nie brał w
ogóle pod uwagę w swoich badaniach, bo nie pasowała do reszty!
- „Śledczy
IPN nie przesłuchał też mecenasa Taylora – człowieka, który jako obrońca lidera
„S” regularnie miał styczność z dokumentami spod ręki jego klienta, a po
odkryciu teczki publicznie mówił, że na początku lat 70. Wałęsa pisał
nieudolnie i z trudem.” [z tekstu GW]
Nieudolnie,
z trudem i błędami, jak w notce z 24 grudnia, a nie płynnie, wyrobionym pismem
z rzekomego zobowiązania.
- W teczce znajdowały się również ewidentne fałszywki, np. na papierze szwedzkim, niedostępnym w Polsce w latach 70.
- Jeśli
chodzi o dokumenty ze szkół, czy miejsc pracy Wałęsy bardzo ciekawą hipotezę
opisują właśnie Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski. Została ona
przedstawiona w mailu do prof. Widackiego przez pułkownika Wacława
Pruszyńskiego, szkolącego przez wiele lat funkcjonariuszy wywiadu w szkole w
Kiejkutach.
„Przy
operacjach produkcji „kompromatów” mających uchodzić za pisane ręką
„figuranta”, czyli rozpracowywanej osoby, służby stosowały rozbudowaną metodę
uwiarygodniania fałszywek.”
Agenci
ściągali właśnie ze szkół, miejsc pracy, organizacji, do których należał
figurant dokumenty, przepisywali je (jeden człowiek, by charakter pisma był
zgodny) i tak spreparowane odsyłali w miejsca skąd pochodziły, albo
zatrzymywali u siebie jako „zarekwirowane”.
Krakowscy
biegli w takim wypadku porównywaliby fałszywki z fałszywkami.
„Biegli
z Krakowa jako materiał porównawczy mieli akta, które w stanie wojennym SB
rekwirowała ze szkół, do których uczęszczał Wałęsa, z wojska i z zakładów,
gdzie pracował.”
- „teczka
„Bolka” z Gdańska budziła wątpliwości już w latach 80. – i to w samej bezpiece.
Potwierdzał to w rozmowie z „Wyborczą” funkcjonariusz z zespołu fałszerzy.
Mówił, że nie miał pewności, czy zawartość teczki „Bolka”, którą dostali z
Wybrzeża, nie została wcześniej przetworzona.”
[Zespół
fałszerzy powstały, by skompromitować Wałęsę w oczach Komitetu Noblowskiego]
Tego
wszystkiego nie dowiecie się od „historyka” Cenckiewicza.
JAROSŁAW KACZYŃSKI
1989/1990 – Wiatr zmian Wasina
Sprawę
opisał Tomasz Piątek w książce „Kaczyński i jego pajęczyna”. Kaczyński sam o
niej napomknął od niechcenia w swojej długiej, nudnej i ciągnącej się jak flaki
z olejem epopei „Porozumienie przeciw monowładzy” z 2016 . W epopei Kaczyński
pisze, że ludzie ze Stronnictwa Demokratycznego poznali go z pierwszym
sekretarzem ambasady ZSRR Anatolijem Łasinem, specjalistą od Finladii. Pierwsze
spotkanie odbyli w lecie 1989, potem Łasin zaczął zapraszać Kaczyńskiego do
mieszkania na Saskiej Kępie i „częstować bardzo obficie”. „Uciąłem te
kontakty, gdy zostałem szefem Kancelarii Prezydenta. Jednocześnie
przekazałem wszystkie informacje Andrzejowi Milczanowskiemu.” Kaczyński
został szefem KP 22 grudnia 1990 roku.
Piątek
ustalił, że chodzi o Anatolija Wasina. Od Skandynawów, np. szwedzkiego eksperta
ds. bezpieczeństwa Joakima von Braun dowiedział się więcej. Wasin to agent KGB,
działający głównie w Finlandii, jednym z jego kontaktów miał być Esko Aho. Aho
był sekretarzem ministra spraw zagranicznych, potem posłem, a w latach
1991-1995 premierem Finlandii. Aleksander Gorbunow wiceszef rosyjskiej agencji
informacyjnej TASS w Helsinkach pisał o Wasinie: „Wasin żałował, że generał
Jaruzelski nie powiesił Lecha Wałęsy”.
Kaczyński
w swoich wspomnieniach co najmniej manipuluje. Miał podobno informacje od
Wasina o puczu Janajewa. Gdy wybuchł pucz w kancelarii Wałęsy zapanował chaos.
Gdyby Kaczyński grzecznie spowiadał się Milczanowskiemu ze swoich kontaktów z
Wasinem, ten zrobiłby użytek z takiej wiedzy, ale nic na to nie wskazuje.
Zresztą Milczanowski zdecydowanie zaprzeczył, jakoby Kaczyński przekazał mu
informacje o swoich spotkaniach.
„Z całą
odpowiedzialnością stwierdzam, że Jarosław Kaczyński nigdy nie mówił mi o
swoich powiązaniach z jakimkolwiek przedstawicielem czy pracownikiem sowieckiej
ambasady. Nigdy też nie ostrzegał mnie przed Janajewem. W mojej obecności nigdy
nie przewidywał puczu w Rosji. Opowiada nieprawdę. Może pan opublikować moje
słowa – powiedział mi były szef UOP-u.”
Najbardziej
interesujące jest jednak to, że Wasin specjalizował się w czymś jeszcze.
Budował sieci handlowo-gospodarcze. Jest to elektryzująca informacja, jeśli
wspomnimy, że ekonomiczny abnegat Kaczyński jako jedyny ze środowiska
postsolidarnościowego zbudował finansowe imperium dla swojej partii. Jako
jedyny też z tego środowiska uwłaszczył się na części państwowego majątku po
komunistycznym koncernie RSW „Prasa Książka Ruch” przejmując nie tylko tytuł
prasowy, jak inne partie, ale także szereg nieruchomości w Warszawie.
Nierzadko
słychać opinie, jakoby Kaczyński tylko udawał niemotę, a za przykład podawano
właśnie sprawność z jaką już na początku lat 90. poruszał się po pajęczynie
spółek i spółeczek.
Cóż.
Specjalność Wasina jednak wiele by tu tłumaczyła…
Piątek ma mnóstwo racji stawiając tezę, że Kaczyński napomykając w swej książce o
spotkaniach z Wasinem, zastosował „kontrolowane odpalenie”. Na zasadzie - ale
czego chcecie, przecież nic nie ukrywam, sam o tym pisałem - w razie, gdyby
jednak ktoś sobie przypomniał o niewygodnych dla Kaczyńskiego faktach.
Przerwa
na trochę teorii spiskowych.
Skoro
prawica tak lubi obwiniać Tuska, przypisywać mu spisek z Putinem celem dokonania
zamachu na Lecha Kaczyńskiego, to i ja nie będę gorsza.
Jeśli
była jakaś osoba, która znała prawdziwe oblicze kontaktów Jarosława z Wasinem,
to był nią Leszek. Ta wiedza była dla Jarosława śmiertelnym zagrożeniem,
zwłaszcza, gdy snuł plany o przejęciu władzy, zniszczeniu praworządności i
wprowadzeniu dyktatury, czego Lech Kaczyński mógł absolutnie nie zaakceptować. Jarek
trzymany przez Leszka na smyczy przy pomocy szantażu, to musiało Jarka
nieznośnie uciskać…
Przyznajcie
Państwo, że jest to potężny motyw dla dokonania zbrodni.
1990/1991 Dobry wujek Quandt
Robotnicza
Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” była komunistycznym molochem. W
1988 - 45 gazet codziennych i 235 czasopism o łącznym nakładzie 3,5 mln egzemplarzy.
Do tego pocztówki, kalendarze, płyty i inny kram.
W 1990
powstała komisja do likwidacji RSW. Majątek oraz tytuły prasowe miały zostać
rozparcelowane i sprzedane podmiotom prywatnym. Dla szybkiego osiągnięcia
pluralizmu w mediach postanowiono gazety przydzielić także postsolidarnościowym
formacjom politycznym, ale nie za darmo. Porozumieniu Centrum, a dokładnie
założonej w marcu 1990 przez Kaczyńskiego, Marię Stolzman, Sławomira Siwka,
Krzysztofa Czabańskiego, Macieja Zalewskiego i Bogusława Hebę Fundacji Prasowej
Solidarność, przypadł bardzo poczytny stołeczny „Express Wieczorny”, podobno
pomógł w tym list polecający od Wałęsy. Partie musiały jednak zapłacić. Za
Express Wieczorny 16 mld starych zł (w nowych 1,6 mln zł). Kaczyński nie śmierdział
groszem. Wtedy w sukurs przyszedł Janusz Quandt, prezes krakowskiego
Banku Przemysłowo-Handlowego oraz szereg kombinacji.
Kim był
Janusz Quandt prócz tego, że był prezesem BPH?
Komunista Janusz Quandt zasiadał również w radzie nadzorczej Agencji
Gospodarczej, której rozliczenia prowadził BPH.
Agencja
powstała w 1989, a założył ją I sekretarz KC i wtedy także premier rządu,
Mieczysław Rakowski.
„Agencja
Gospodarcza skorzystała z tzw. moskiewskiej pożyczki, czyli 1,2 miliona
dolarów, które Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego przelała z funduszy
KGB na konto PZPR w styczniu 1990” [„Prezes i spółki”, Iwona Szpala i Agata Kondzińska]
Redakcja
„Expressu Wieczornego” mieści się wtedy w dużym biurowcu przy Alejach
Jerozolimskich. Jest w nim lokatorem, jak inni. Środowisko Kaczyńskiego bardzo
chciałoby ten budynek. Podobno to Siwek wymyślił. Może i Siwek. O kupnie
budynku nie ma mowy bez przetargu, ale dostają obietnicę od wicewojewody
warszawskiego Łypacewicza, że jeśli kupią „Express Wieczorny” to będą faworytem
jako kandydat na dzierżawę biurowca. Potem, mimo, że nie kupili jeszcze
„Expressu Wieczornego” i tak fundacja Kaczyńskiego uzyskuje dzierżawę na 10
lat. Odbywa się to z szeregiem naruszeń prawa i prostackich tricków. Mowa jest
o naciskach by uzyskać dzierżawę, podkreślam, pomimo tego, że fundacja
Kaczyńskiego jeszcze nie jest właścicielem „Expressu”.
Urzędnicy
muszą ogłosić przed wybraniem dzierżawcy ofertę publiczną. No to ogłaszają na
dwóch karteluszkach, przyczepionych do dwóch tablic ogłoszeń w urzędzie.
Ponieważ oferta musi wisieć sześć tygodni przed podpisaniem umowy dzierżawy, to
karteluszki antydatują. Urzędnicy za antydatowanie mieli problemy, ale umorzono
sprawę ze względu na znikomą szkodliwość czynu, a poza tym byli naciskani przez
wysokich urzędników państwowych – Siwka, który ich wzywał do Kancelarii
Prezydenta, by roztaczać aurę ważności. Siwek nigdy nie był za to fatygowany
przed oblicze prokuratora. W taki to niegodny sposób Fundacja Prasowa
Solidarność staje się dzierżawcą biurowca. Wtedy już robi interes z
Bankiem Quandta. W biurowcu swoją warszawską siedzibę lokuje Bank
Przemysłowo-Handlowy i płaci fundacji Kaczyńskiego, która ma prawo do
podnajmowania powierzchni budynku, czynsz z góry za 13 lat, choć sama
fundacja ma prawo dzierżawy na jedynie 10 lat. Taki dobry wujek Quandt.
Dzięki
jego szerokiemu gestowi fundacja Kaczyńskiego ma już środki na zakup gazety
„Express Wieczorny”.
No
dobrze. Ale jak to się stało, że fundacja Kaczyńskiego z dzierżawcy stała się
właścicielem nieruchomości? Tu na scenę wkracza Adam Glapiński. Od 12
stycznia do 23 grudnia 1991 był ministrem gospodarki przestrzennej i
budownictwa. Wtedy stworzył prawo zwalniające z przetargów
„spółdzielnie,
które przyjmowały ludzi z tzw. zamrażarki (mieli zgromadzony wkład na
książeczkach mieszkaniowych, ale nie należeli do żadnej spółdzielni)”. Potem zwolnił
jeszcze z konieczności stawania do przetargu na grunty tych, którzy 5 grudnia
1990 roku „legitymowali się tzw. ostatecznymi decyzjami lokalizacyjnymi.” Uwaga:
wraz z gruntami przejmowali na własność także budynki posadowione na tych
parcelach.
23
grudnia 1994 roku kierownik Urzędu Rejonowego w Warszawie Andrzej Kosiński oddał
bez przetargu na własność Fundacji Prasowej Solidarność działki przy Al.
Jerozolimskich i Nowogrodzkiej. Uznano, że fundacja Kaczyńskiego przejęła
prawa po RSW „Prasa-Książka-Ruch”.
W związku
z tym, że wszystko odbywało się w trybie bezprzetargowym to fundacja
Kaczyńskiego nabyła parcele za najniższą możliwą cenę. Budynki na nich stojące przeszły
na własność oczywiście za darmo. Później bez przetargu fundacja kupiła jeszcze
budynki przy ul. Ordona i Srebrnej, a działki pod nimi dostała w użytkowanie wieczyste.
Naturalnie również po okazyjnej cenie. Tak rodziło się imperium Kaczyńskiego,
co ostatecznie przybrało kształt Spółki Srebra, tej od dwóch wież.
Te i
wiele innych przekrętów środowiska Kaczyńskiego opisali na łamach Gazety
Wyborczej w 2008 roku w tekście „Fundacja na ciężkie czasy” Iwona Szpala i Bogdan
Wróblewski.
Fundacja
Prasowa Solidarność finansowała nielegalnie oczywiście Porozumienie Centrum,
udzieliła partii „pożyczki” 8 mld zł., gdy sprawą zajęła się prokuratura, wokół
owej pożyczki narodziło się kolejnych wiele dziwów. Sprawę po kilku latach
umorzono z przyczyn formalnych – zmieniono kodeks. Zmiana kodeksu i umorzenie
nastąpiło niedługo przed objęciem stanowiska ministra sprawiedliwości przez
Lecha Kaczyńskiego.
A dobry
wujek Janusz Quandt?
Autorki
książki „Prezes i spółki”, Iwona Szpala i Agata Kondzińska wyliczyły, że przez
rok współpracy Bank Przemysłowo-Handlowy, któremu szefował Quandt zainwestował
w projekty ludzi związanych z pierwszą partią Kaczyńskiego - Porozumienie
Centrum - ponad 52 mld złotych.
Spółka Telegraf
Spółka
Telegraf powstała w 1990 r. W skład jej władz wchodzili m.in. Jarosław
Kaczyński, Maciej Zalewski i Marian Parchowski.
Oczywiście
Kaczyński, gdy sprawy przybrały brzydki obrót, jak zwykle, zasłaniał się, że
nic nie wiedział, a w ogóle to dajcie spokój, bo on tylko z tragarzami
przechodził.
Kiedy w
2007 roku Samoobrona Leppera przypomniała aferę Telegrafu, Suski kwitował: „wierutne
kłamstwa”. Liderzy Porozumienia Centrum i Kaczyński twierdzili, że żadnej afery
Telegrafu nie było.
Popatrzmy.
Politycy
Samoobrony na konferencji prasowej informowali, że Telegraf wystartował z
kapitałem wynoszącym 250 mln starych złotych [25 tys. zł], a po
dziesięciu miesiącach ten kapitał wynosił już 26 mld 220 mln starych
złotych [2 mln 622 tys.]. Taką kwotę, ponad 26 mld zł, podawała także w
maju 1996 roku Anna Bikont [„Telegraf, czyli sny o potędze”].
Jak to
się stało, że przedsięwzięcie tak eksplodowało i w niecały rok powiększyło
kapitał ponad stukrotnie?
Maciej
Zalewski zaczął sprzedawać akcje Telegrafu. Bez prawa głosu, czyli w
rzeczywistości „szczęśliwi” nabywcy wpłacali darowiznę.
Z tekstu
Anny Bikont:
„Opowiadają
byli współpracownicy i kontrahenci:
-
Telegraf to był wielki pomysł Zalewskiego: uzyskanie od firm prowadzonych przez
dawną PZPR-owską nomenklaturę "darowizn", i to jeszcze bez płacenia
podatku, jako że formalnie firmy kupowały akcje, a nie darowały pieniądze.
Firma tworzyła papierową rzeczywistość, coś tam było księgowane, ale pieniądze
szły na kampanię i potrzeby własne. Łatwo przyszły, łatwo poszły.”
Najpiękniejszy
jednak jest ten fragment artykułu:
„Pod
siedzibę Telegrafu podjeżdżali pierwsi polscy biznesmeni: biały mercedes,
marynarka od Pierre Cardina, buty na podeszwie ze słoniny, białe skarpetki.
Pożyczali pieniądze na wysoki procent. Tyle że ich potem nie oddawali. Jeden
np. wziął 2,5 mld na zakup szampana w Rosji, a potem powiedział, że mu
ten szampan ukradli. I dostał kolejną pożyczkę od Telegrafu - 3 mld.”
Telegraf
oczywiście zaczął ledwo dychać. „Radośni inwestorzy” stracili masę pieniędzy.
Inwestorów
było mnóstwo, albowiem między innymi Glapiński robił odpowiedni szum wokół
przedsięwzięcia. Jednak nie tylko rozgłosem Zalewski pozyskiwał „inwestorów”, o
tym za moment.
Jednym z
pierwszych, który ulokował środki w Telegrafie był komunista, dobry wujek
Janusz Quandt. Ten od szmalu KGB.
Wpakował z
pieniędzy banku, którym zarządzał 11 mld starych zł (1,1 mln nowych zł).
W
Telegraf zainwestowali także Bagsik i Gąsiorowski ze spółki Art-B. Tak.
Ci od mega afery. W trakcie przesłuchań związanych z aferą Art-B, Baksik i
Gąsiorowski zeznali, że Zalewski, który dzięki Kaczyńskim dostał posadę w
Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, zażądał w dolarach równowartość 1,7 mln
nowych zł, mieli za nie nabyć na akcje Telegrafu oraz 40 mld starych złotych (4
mln nowych) nieoprocentowanej pożyczki dla Telegrafu.
Zalewski
został za to skazany w 2003 roku na 2,5 roku więzienia i 10 tys. zł grzywny.
Wreszcie
w Telegrafie utopiła 15,4 mld starych zł. (1,54 mln nowych zł.) włoska firma Di.Fra.Bi,
zajmująca się utylizacją odpadów. Jednym z jej właścicieli był Giorgio di
Francia.
Na str.
394 i 395 [Kaczyński i jego pajęczyna] Tomasz Piątek przytacza fragment z
tekstu włoskiego „L’Espresso”. Są to zeznania skruszonego mafioso Carmine
Schiavone przed komisją parlamentarną ds. zagrożeń środowiskowych:
„zapytany
o stosunki między camorrą i mafijną rodziną Casalesi a zarządcami wysypisk, skruszony
Schiavone podaje jedną nazwę: składowisko Di.Fra.Bi. To skrót nazwisk
wspólników Di Francia i Di Biase […]. Były mafijny boss stwierdza, że
Di.Fra.Bi oprócz zalegalizowanego wysypiska używało także innych terenów, na
których nielegalnie składowało odpady”.
Przypomnę
tylko, że mafia nie traci pieniędzy, a bycie jej niesumiennym dłużnikiem kończy
się tragicznie… albo trzeba się mafiosom w inny sposób opłacić.
Podsumowanie
Kaczyńscy
i ich Porozumienie Centrum przewijali się co chwilę w aferach lat 90.
Podczas
śledztwa w sprawie afery FOZZ w zeznaniach również pojawiała się kwestia
finansowania Porozumienia Centrum z pieniędzy wyprowadzanych z Funduszu Obsługi
Zadłużenia Zagranicznego.
Mimo
zeznań Anatola Lawiny, Pineiry (nie mylić z Pereirą), czy Kalemby sędzia
Andrzej Kryże nie wziął ich pod uwagę, a wątek partii Kaczyńskiego wyłączył ze
sprawy. Po kilku miesiącach Kryże zostaje wiceministrem, zastępcą Ziobry w
ministerstwie sprawiedliwości. Trudno nie odebrać tego jako nagrodę za dobre
sprawowanie.
Porozumienia
Centrum już nie ma, jest PiS, ale metody te same, a i afer kaczystów obecnie
bez liku.
Kiedyś
nielegalne finansowanie partii przy pomocy spółeczek zasilanych pieniędzmi od
szemranych ludzi mających związki z KGB, albo włoską mafią, dziś stołek w spółkach
z udziałem skarbu państwa dla swojaków, którzy płacą za intratne posady haracz
na matkę partię.
Wtedy i
obecnie wykorzystywanie służbowych pozycji do wzbogacania się.
W
przeszłości biurowiec przy Al. Jerozolimskich, dzisiaj wille+.
Słychać
głosy, że Kaczyński pozwolił teraz swoim tłustym kotom łupić Polskę. On zawsze
pozwalał, a tylko w razie wpadki kolesi szybciutko umywał od wszystkiego ręce.
„Gdybyśmy
przyjęli założenia czysto moralne, tobyśmy nigdy niczego nie mieli" - Jarosław Kaczyński, marzec 1992.
To nie
jest jedynie hipokryzja i cynizm. To jest niebotyczna perfidia.
Kaczyński
wyzywający przeciwników od zdrajców, ubeckich wdów, komunistów, wyrzucający
innym zły rodowód, a sam robiący podejrzane interesy z komunistami, trzymający
u siebie od lat esbeckiego konfidenta Kujdę, z komunistycznego prokuratora
Piotrowicza robiący sędziego Trybunału Konstytucyjnego i powierzający przez 30
lat dowodzenie swoim biurem Barbarze Skrzypek – sekretarce generała
Janiszewskiego. Tego samego, którego kierowca wylądował miękko u Macierewicza.
Janiszewskiego, który razem z Jaruzelskim wprowadzał stan wojenny, a za co w
2007 IPN nie postawił go przed sądem, bo uznał, że ten nie żyje.
Janiszewski
żył, zmarł dopiero w 2016 i miał się bardzo dobrze nie niepokojony przez IPN,
chociaż inni autorzy stanu wojennego takiego nieprawdopodobnego szczęścia
zapomnienia nie zaznali.
„Bezpieczna przyszłość Polaków”
Takie
hasło wyborcze ogłosił PiS.
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce, gdzie rządzą pisowscy kłamcy i ludzie o prawdziwie
niepokojącej przeszłości.
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce, której premier trzy tygodnie przed wybuchem wojny na
Ukrainie, w styczniu 2022 spiskował w Madrycie z proputinowską międzynarodówką
i choć już wiedział od Amerykanów o niebezpieczeństwie wojny, przyjmował w
grudniu 2021 Marine Le Pen niczym głowę państwa, tę Le Pen mówiącą, że „Krym
jest rosyjski”, czyli coś, co nigdy nie padło z ust Angeli Merkel, której PiS
dorabia dzisiaj gębę agentki Putina.
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce, w której pisowski rząd najbardziej przyjaźnił się z
Orbanem. Orbanem ogłaszającym w lutym tego roku, że armie toczące na Ukrainie
walkę, nie są armiami „dobra” i „zła”, czym zrównał bezwzględnego agresora z
broniącą się ofiarą.
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce Błaszczaka, który zadłuża nas kolosalnie na zbrojenia,
a co może się dla nas zakończyć losem Grecji - mającej potężną armię, ale
stojącą na skraju bankructwa.
Błaszczaka
pięknie pozującego na tle czołgów, samolotów, armat, ale niepotrafiącego sobie
poradzić z balonami, rosyjskimi rakietami, białoruskimi śmigłowcami hulającymi
po polskim niebie.
Błaszczaka,
który perfidnie kłamie, a co wyłożył niedawno generał Gocuł. Platforma
Obywatelska nie likwidowała jednostek, tylko je integrowała zwiększając ich
sprawność bojową.
PiS
produkuje małe, nieefektywne jednostki, ogołacając z kadry oficerskiej te
dobrze zorganizowane, co nie zwiększa bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie.
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce kaczystów, którzy twierdzą, że są tacy antyrosyjscy,
ale swoją narracją przed wybuchem wojny doprowadzili do znaczącej zmiany w
sympatiach Polaków do poszczególnych nacji, co opisała Anna Mierzyńska w „Sterowani
przez propagandę PiS i Rosji. Nie lubimy Niemców i Ukraińców. Rosjan coraz
bardziej lubiny” (2019 rok).
Nie czuję
się bezpieczna w Polsce, w której Kaczyński zapowiedział, że w III kadencji,
jeśli bezmyślność Polaków mu ją da, rozprawi się ostatecznie z sądami.
Wtedy już
nikt i nic mu władzy nie odbierze, a my staniemy się zupełnie bezbronni wobec
partii zamordystów o wyjątkowo zdumiewającej biografii.
Będą
chcieli kogoś wywłaszczyć bez odszkodowania – wywłaszczą, a żaden sąd nie
obroni, bo tylko powolne kaczystom kukły będą orzekać z orłem na piersi, tego
orła profanując.
Chyba, że
zamiast orła założą łańcuch z kaczką.
Oby nie!
Dziękuję
wytrwałym, którzy dobrnęli do końca.
Komentarze
Prześlij komentarz