Przejdź do głównej zawartości

Polska Zjednoczona Partia Rozbójnicza. Część pierwsza - Ekonomia, czyli pieniążki nasze kochane.

 

POLSKA  ZJEDNOCZONA  PARTIA  ROZBÓJNICZA

Część pierwsza

Ekonomia – czyli pieniążki nasze kochane

 



„My mamy w Polsce partię niemiecką. I ten wybór, który jest, to polska partia lub niemiecka i jej sojusznicy”

 Jarosław Kaczyński, Pabianice 16 października 2022 r.

 

Oczywiście według Kaczyńskiego polska partia to PiS z przystawkami, a niemiecką partią jest Platforma Obywatelska/Koalicja Obywatelska.

Tydzień później w Zamościu 23 października już wprost stwierdził: „Koalicja Obywatelska, tak się dzisiaj chcą nazywać, to w istocie formacja niemiecka”.

 

To standardowe odmawianie polskości politycznym przeciwnikom jest uprawiane przez Kaczyńskiego od lat. Z jego pełnych jadu ust wychodziły: kanalie, ubeckie wdowy, ojkofobi, element animalny, współpracownicy Gestapo, „ci, co stali tam, gdzie stało ZOMO”, mordy zdradzieckie, rozbawiony prezes intonował „cała Polska z was się śmieje”, a Brudziński dokańczał: „komuniści i złodzieje”, ci z genem zdrady, gorszy sort i wiele innych.

W swoich przemowach Kaczyński nieustannie pomawia o zdradę, a usłużni agitatorzy już bez skrępowania wyzywają od zdrajców, folksdojczy, donosicieli. TVP na usługach PiS od dawna opluwa Tuska montując filmiki z „für Deutschland”, bez skrępowania manipulując jego wypowiedzią. Potem ta toporna propaganda na niższych poziomach, np. internetowych trolli, przybiera już poziom całkowitego rynsztoka, gdzie „ryży ch…j” należy do standardu.

Naturalnie posłowie i politycy Zjednoczonej Prawicy wspierają swojego wodza w takiej narracji. Wyjątkową kompulsywnością wyróżniają się przy tym kolesie z Solidarnej Polski, na czele z Ziobrą i Kowalskim.

 

Przyjrzyjmy się zatem wspólnie, jaką Polskę stworzyła „polska” partia Kaczyńskiego.

PiS doszedł do władzy na dwóch głównych nurtach:

- opluwaniu opozycji - „Polska w ruinie” i tworzeniu podziałów oraz konfliktów

- obiecywaniu Polski wielkiej i szczęśliwej, Polski rozdającej pieniądze, bo „wystarczy nie kraść”.

 

Zacznijmy od ekonomii.

 

Kilka danych.

Galopująca inflacja. We wrześniu inflacja konsumencka (CPI) wyniosła 17,2 % rok do roku, a tzw. inflacja bazowa 10,7% (w sierpniu 9,9%), czyli inflacja bez cen energii, paliw i żywności. Inflacja bazowa jest ważnym wskaźnikiem, bo nie wynika z czynników zewnętrznych, na które lubi zwalać PiS krzycząc o „putininflacji”. Inflacja bazowa to wskaźnik lakmusowy złej polityki monetarnej prowadzonej przez Glapińskiego (np. spóźnione reakcje) oraz złej polityki fiskalnej rządu (rozbuchane wydatki).

Zresztą nawet ta „putininflacja” jest nieco naciągana, gdy przypomnieć sobie, jak rządzący lubią się chwalić, że w Polsce mamy o wiele niższe ceny energii. Uwielbiają tym szafować, gdy trzeba uderzyć w Niemcy i zieloną energię: „mają OZE, a ceny prądu wyższe, niż w Polsce”.

Skoro mamy niższe ceny energii i jej niższy wzrost cen, wg EUROSTAT-u w strefie euro 39%, w EU 38%, w Niemczech 36%, a w Polsce 34% (za sierpień), to inflacja konsumencka, gdzie zawarte są także zmiany ceny energii, powinna mniej szarżować. A tymczasem od sierpnia urosła w Polsce o 1,1% (sierpień 16,1%; wrzesień 17,2%). Nie ma się co pocieszać, że w Niemczech wzrosła do 10% we wrześniu, gdy w sierpniu wynosiła 7,9%.

O drożyźnie nie będę się rozpisywać, gdyż tę każdy odczuwa boleśnie przy rachunku w sklepie, na stacji benzynowej, czy płacąc za węgiel, olej opałowy, gaz.

Przypomnę jedynie, że inflacja konsumencka rosła nieprzerwanie od 2015 roku, w którym mieliśmy deflację, czyli  -0,9%. A potem kolejno:

2016 -0,6% (deflacja); 2017 2%; 2018  1,6%; 2019  2,3%, 2020  3,4%, 2021  5,1%.

Inflacja za poprzednie lata i galopująca w roku obecnym daje łącznie już około 30%, a to oznacza, że z flagowej kiełbasy wyborczej, czyli programu 500+ zostało nie więcej niż 350 zł.

 

PiS doszedł do władzy w czasach niezwykle sprzyjającej koniunktury na świecie. Gospodarka rosła, przybywało pieniędzy z podatków. Oczywiście w propagandzie PiS nazywało się to sukcesem w zwalczeniu mafii vatowskich i nieustannym wytykaniem Platformie „a u was mafie vatowskie…”. Zapominali przy tym, że wyłudzanie VAT za czasów PO to była choroba, którą dopiero rozpoznawano w Europie i dotyczyła nie tylko Polski. Zapominali dodać, że narzędzia do skuteczniejszego ograniczania mafii vatowskich opracował rząd PO: tzw. odwrócony VAT (wdrożony za PO, PiS wtedy wstrzymał się od głosu), czy jednolity plik kontrolny, którego gotowca wprowadził PiS.

Gdy 20 lutego 2021 w Superwizjerze wyemitowano reportaż „Kłamstwo vatowskie”, Morawiecki z przyrodzoną sobie swobodą odpowiedział w mediach społecznościowych, jak to wpływy z podatków w latach 2016-2019 wzrosły z VAT o 47%, z PiT o 46,7%, z CIT o 54,7%. Wpływy, a luka vatowska to jednak zupełnie coś innego.  Ta druga to różnica między tym, co państwo powinno dostać, a faktycznym wpływem. Trudna do oszacowania, bo nie ma takiego ekonomisty, który potrafiłby wyliczyć dokładnie szarą strefę. Poza tym w skład luki wchodzą nie tylko oszustwa podatkowe, ale także niezapłacone zobowiązania podatkowe przy upadłościach firm, a tych w czasie kryzysu przypadającego na rządy PO trochę padło. Z kolei na zwiększenie wpływów do budżetu ma wpływ nie tylko dobra koniunktura, podczas której firmy zwiększają sprzedaż, a co za tym idzie obroty i w efekcie odprowadzają w formie podatków więcej pieniędzy. Wyższe ceny (inflacja)powodują, że od każdej dodatkowo wydanej przez klienta (czyli nas wszystkich) złotówki do budżetu w zależności od stawki VAT wraca ok. 7 lub 18 groszy .  Im większa drożyzna, tym więcej wpływa do budżetu. Wreszcie na wpływy z VAT działa pobudzenie konsumpcji, a tę PiS pobudzał mistrzowsko pompując transfery socjalne i podwyższając pensję minimalną. Więcej złotówek w portfelu, więcej do wydania, a z każdej wydanej złotówki fiskus pobierał haracz. Wielu Polaków zapomina, albo nie wie, że to nie firmy płacą VAT. VAT płacą konsumenci, firmy tylko go naliczają i odprowadzają do skarbówki.

PiS bezczelnie wykorzystywał swoje manipulacje o luce VAT, o Polsce w ruinie, by tworzyć w umysłach prostych ludzi iluzję, że nie z ich kieszeni finansuje im kiełbasę wyborczą.

Na spotkaniu w Pabianicach, z którego cytatem rozpoczęłam niniejszy tekst, Kaczyńskiemu udało się wreszcie powiedzieć prawdę. Na pytanie o termin procedowania ustawy o emeryturach stażowych, ku zdumieniu wielu komentatorów, odparł, że nie wie, „bo my przecież nie mamy żadnego sezamu, z którego wyciągamy pieniądze na zasadzie „sezamie otwórz się”, tylko mamy to, co uczciwie mówiąc, zabieramy z kieszeni obywateli.

A wyciągali od 2015 niewąsko. W sieci znalazłam takie ładne zestawienie nowych podatków, danin, opłat, haraczy różnej maści wprowadzonych przez kaczystów.  Z tego, co widzę, nie jest pełny, brakuje choćby podatku cukrowego, ale i tak robi wrażenie.

Tak PiS, mydląc oczy hasełkiem „wystarczy nie kraść”, skubał kieszenie polskich obywateli:



 

„Cud” się kręcił, większość Polaków była szczęśliwa, bo jak nie popierać, gdy dają. I tylko niewielu patrzyło z niepokojem na rosnące zadłużenie.




Na koniec 2021 roku zadłużenie Polski wyniosło 1 bilion 410 miliardów 500 milionów złotych.

Znamy już także zadłużenie na koniec II kwartału 2022 (30 czerwca 2022), wynosi jeden bilion 453 miliardy zł. i jest wyższe o ponad 42 mld, niż na koniec 2021 roku. Tyle urosło przez pół roku, łatwiejsze pół roku.

Tu istotna uwaga. Są dwie metody liczenia zadłużenia – krajowa (PDP)i unijna (EDP). Dla przykładu. Według metody krajowej zadłużenie na koniec II kwartału 2022 jest niższe:

EDP – 1,453 bln

PDP – 1,175 bln.

Czy to oznacza, że metoda unijna zawyża zadłużenie Polski? Nie. To metoda krajowa je zaniża, bo nie obejmuje na przykład zadłużenia BGK (Banku Gospodarki Krajowej), czy PFR (Polski Fundusz Rozwoju). Morawiecki rozwinął niesamowicie twórczo istniejące już wcześniej wyprowadzanie wydatków poza budżet państwa i kontrolę parlamentu. Potrzebna tarcza covidowa? Proszę bardzo – tworzymy Fundusz Przeciwdziałania Covid-19 przy BGK, albo finansujemy tarczę 1 i 2 poprzez PFR. Wybuchła wojna na Ukrainie i teraz trzeba na gwałt dozbrajać armię likwidując zaniedbania, a w sumie to jawny sabotaż Macierewicza? Tworzymy Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych przy BGK i już Błaszczak może błyszczeć na konferencjach prasowych.

Wydatki tych instytucji nie są ujmowane w budżecie, choć długi jakie zaciągają poprzez emisję kolejnych obligacji, a których gwarantem jest skarb państwa, jak najbardziej będziemy spłacać my. Nasze dzieci i dzieci naszych dzieci.

Dzięki wyprowadzaniu wydatków poza budżet, wprawdzie rozjazd między długiem przekłamanym (PDP), a długiem rzeczywistym (EDP) ciągle rośnie, niektóre prognozy mówią, że na koniec 2022 roku wyniesie 350 mld zł (różnica na koniec 2021 była mniejsza o 90 mld i wyniosła 260 mld zł), ale nie trzeba się martwić o takie duperele, jak procedury nakazujące uzdrowienie finansów państwa zapisane w Ustawie o Finansach Publicznych. Do obliczania progu, po którego przekroczeniu rząd musi się wziąć za porządki, stosuje się dane z długu przekłamanego, czyli PDP (polski dług publiczny). Im więcej Morawiecki wyprowadzi wydatków poza budżet, tym więcej może wydawać na finansowanie kolejnych kiełbas, by uspokoić suwerena. Kiedyś to rąbnie, wystarczy wyhamowanie gospodarki, na co się zanosi coraz bardziej, i będziemy w poważnych tarapatach.

To, że sytuacja zaczyna być coraz bardziej niepokojąca, pokazuje sprawa z obligacjami. Ich oprocentowanie zaczęło mocno rosnąć, co znaczy, że nabywcy obligacji (inaczej kredytujący rozpasanie kaczystów) mogą więcej na nich zarobić, a to z kolei znaczy, że koszt obsługi zaciągniętego długu wzrasta. Słowem, taki np. BGK musi więcej płacić. Ten wzrost rentowności obligacji stał się przyczyną odwołania ustalonej na 24 października 2022 roku sprzedaży ich kolejnej transzy. Były to obligacje, z których miano zasilić Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. A Błaszczak na konferencjach zapowiadał tyle zakupów…

 

Na koniec, dla niektórych zapewne nudnej lektury o zadłużeniu, dwie sprawy.

Niektórzy mogą pomyśleć, że walka z pandemią jest usprawiedliwieniem do zaciągania dodatkowych długów, w tym tych poza budżetem i kontrolą parlamentarzystów.

Popatrzmy w takim razie na dwie kwoty. Dług ukryty, czyli ta różnica między długiem liczonym po krajowemu, a długiem liczonym bez kreatywnych kombinacji, wynosił na koniec 2019, przed pandemią, 55 miliardów złotych. Wzrósł lawinowo do 260 miliardów na koniec 2021 roku. To 205 miliardów dodatkowego zadłużenia nas poza budżetem w dwa pandemiczne lata. Tymczasem tylko program 500+ pochłonął do czerwca 2021 aż 156 mld zł. Roczny koszt tego programu to około 40 mld. Zatem do końca 2021 jego koszt wyniósł około 175 mld. Odejmując tę kwotę od „długu pandemicznego”, wychodzi, że gdybyśmy wcześniej nie rozwalili pieniędzy na 500+ wyniósłby on nie 205, lecz 30 miliardów. Jest różnica. Prawda?

Druga sprawa. Proponuję jeszcze raz spojrzeć wyżej na diagram o zadłużeniu. Jak widać pierwszy duży skok nastąpił w 2016, czyli roku, gdy PiS „wystarczy nie kraść” zaczął swoje rządy i wypłaty kiełbasy wyborczej. W porównaniu do 2015 roku w 2016 nastąpił wzrost długu o 86 miliardów 600 milionów złotych. W sumie przy świetnej światowej koniunkturze PiS nas zadłużył do końca 2019 o kolejne 122,5 miliardów (w odniesieniu do stanu zadłużenia z 2015). A lata chude miały dopiero nadejść. Wielu ostrzegało, że kaczyści przeżerają w latach tłustych pieniądze, zamiast oszczędzać, gdy nadejdą złe czasy. PiS nie słuchał, wszystkich miał za durni. Suweren wiwatował.

Dziś nie wyobrażam sobie odebrania ludziom 500+, choć to wyjątkowo głupi, nieefektywny i niesprawiedliwy program. Nie ze względów populistycznych lecz dlatego, że PiS swoją demagogiczną, bezmyślną polityką, niestworzeniem poduszki finansowej na czas kryzysu doprowadził do zubożenia Polaków i teraz dla wielu rodzin te pieniądze są niezbędne, by w ogóle jakoś związać koniec z końcem. Byłoby jednak miło, by ci Polacy pomyśleli, że konsumowali jakby nigdy nie było końca szczęścia i prosperity. Dali, uwiedzeni populistycznym mirażem, kolejną kadencję złodziejom, którzy im rzucali ochłap, by samym kraść na potęgę.

Czymże innym, jeśli nie kradzieżą pieniędzy podatników, są malwersacje i bezwstydne tuczenie się swojaków przy korycie?

W 2014, gdy premierem był ten tak opluwany Tusk, a także w 2015, gdy jeszcze rządziła Platforma z PSL,  wydatki na kancelarię premiera wyniosły odpowiednio 128 mln i 146,8 mln. Potem kaczyści systematycznie je zwiększali, aż osiągnęły niebotyczne rozmiary 830 milionów w 2022.

Zestawienie planowanych wydatków na KP RM:



Zestawienie rzeczywistych wydatków na KP RM:




W 2015 rzeczywiste wydatki wyniosły 146,8 mln, a w 2018 ponad razy więcej - 342,5 mln. W 2021 do zaplanowanych wcześniej wydatków (379,7 mln)PiS dorzucił we wrześniu 2021 dodatkowe 200 mln i kwota skoczyła do 594,3 mln.

24 października obiegła Polskę elektryzująca wiadomość, że w 2023 zaplanowane wydatki na KPRM mają się prawie podwoić do półtora miliarda złotych. Z tego 818 mln zasili Rządową Agencję Rezerw Strategicznych, a około 700 mln to koryto dla premierów, ministrów, wiceministrów, pełnomocników rządu lub premiera w randzie sekretarzy lub podsekretarzy stanu,  funduszy ministrów, z których urządzili sobie prywatną skarbonkę do tuczenia swoich akolitów, np. Glińskiego Narodowy Instytut Wolności,  itd.

Z wyliczeń portalu Konkret24 wynika, że takich pełnomocników rządu jest teraz ponad sześćdziesięciu.  Za PO było szesnastu. Pełnomocnikiem jest i Horała, oczywiście pełnomocnikiem od Centralnego Portu Komunikacyjnego. Pełnomocnikiem jest Sellin. Od obchodów stulecia odzyskania niepodległości, choć to już cztery lata po okrągłej rocznicy (2018 r.). Profesor Antoni Kamiński, były szef Transparency International w Polsce, słusznie podsumował, że trzeba „nagradzać przyjaciół, partyjnych działaczy, czy koalicjanta”.

Ministrów mamy też pod dostatkiem. Najwięcej spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Nowinką jest ilość ministrów bez konkretnego resortu. Ogółem mamy 24 ministrów, w tym jedna trzecia, czyli ośmiu, to ministrowie bez teki. Ot, taki Wójcik chociażby, albo Agnieszka Ścigaj, którą trzeba było czymś kupić, ups… zachęcić do pracy, oczywiście pracy dla Polski. W ramach tej pracy pani Ścigaj głosuje w Sejmie według zapotrzebowania partii. Ośmiu ministrów bez teki za satrapy Kaczyńskiego, a „za peło” przez cały okres ich rządów  jeden minister bez teki (byli różni, ale nigdy w tym samym czasie).

Zatem jeśli ktoś próbuje mówić, że „PiS-PO jedno zło” to nie ma zielonego pojęcia o faktach, tylko klepie bzdury.

Jak wyliczył ostatnio Tomasz Skory z RMF mamy również niespotykaną wcześniej ilość pomocników ministrów - wiceministrów i pomocników premiera, łącznie 84. Ponadto gros z nich jest w randze sekretarza stanu, co jest jawnym bezprawiem, gdyż przepisy mówią wyraźnie, że w randze sekretarza stanu może być tylko jeden wiceminister w resorcie. Inni mogą być podsekretarzami stanu. PiS tutaj łamie przepisy, albowiem żreć trzeba ile wlezie, a chętnym posłom ustawa zabrania piastowania stanowisk poniżej rangi sekretarza stanu. Tym sposobem w szesnastu ministerstwach zamiast 16 sekretarzy stanu jest ich 47. Tak, trzy razy więcej bez trybu. Rekord należy do Czarnka, u którego wszystkich pięciu zastępców to sekretarze stanu. Edukator Czarnek chce się brać za naukę i wychowanie dzieci, a sam działa bez trybu.  Ziobro łamie prawo mając na pięciu zastępców trzech sekretarzy stanu. W ministerstwie rolnictwa na sześciu wice pięciu to sekretarze stanu, Kowalski także. U Sasina jest nieco lepiej, bo na pięciu wiceministrów tylko dwóch to sekretarze stanu, w tym oczywiście spad z Solidarnej Polski – Kanthak. Jedynie w ministerstwie zdrowia przepisy są respektowane i funkcjonuje tam jeden sekretarz stanu.

Tak się bawią dziewczęta i chłopcy na naszym garbie. A bawią się doprawdy na bogato.

Gdy nas już zaczęła dociskać inflacja, gdy wielu przedsiębiorców ledwie dychało po pandemii, państwo z PiS przyznali sobie podwyżki. I to nie byle jakie, od 40 procent wzwyż.



Zwiastunem ich niespotykanej chciwości była sprawa z nagrodami dla ministrów rządu Szydło w 2018 roku. Wyszła na jaw nie tylko skala dodatkowych gratyfikacji, ale także to, iż uczynili sobie w ten sposób stały, miły dodatek do pensji.

Tylko dla ministrów kierujących resortami w 2017 roku przeznaczono 917 tys. 600 zł (ogólnie dla ministrów i wiceministrów poszło blisko 2 miliony - 1 991 100 zł).

Dla porównania. Za całych rządów PO-PSL ministrowie otrzymali około 16 800 zł, a razem z nagrodami dla wiceministrów kwota oscylowała około  340 305 zł.

Od 2011 do 2015 za rządów Tuska i Ewy Kopacz nie przyznano żadnej nagrody żadnemu ministrowi, były 3 nagrody dla wiceministrów, łącznie 38 tys. zł. Za każdym razem były to premie w uznaniu za bardzo konkretną pracę, a nie stałe hurtowe dodatki, by się więcej nachapać.

Kilka przykładów premii dla ministrów rządu Beaty Szydło za jedynie 2017:

Mariusz Błaszczak (wtedy MSW) – 82 tys. 100 zł

Mateusz Morawiecki (wtedy wicepremier) – 75 tys. 100 zł

Anna Zalewska (wtedy MEN) – 75 tys. 100 zł

Piotr Gliński (min. kultury) – 72 tys. 100 zł

Zbigniew Ziobro(min. sprawiedliwości) – 72 tys. 100 zł

Jan Szyszko (min. środowiska)- 70 tys. 100 zł

Antoni Macierewicz (MON) – 70 tys. 100 zł

Beata Szydło nagrodziła samą siebie kwotą 65 tys. 100 zł.

 

Sprawa ujrzała światło dzienne za sprawą interpelacji, wtedy posła, Krzysztofa Brejzy. Od tamtej pory jest on jedną z najbardziej znienawidzonych osób przez kaczysto-ziobrystów. Wściekły Kaczyński, satrapa władający Polską bez trybu, nakazał wtedy ukarać wszystkich parlamentarzystów i ustawą, za którą kornie głosowali niewolnicy Kaczyńskiego, obniżył im uposażenie o około 3 tysiące zł. Była to jawna kara i ostrzeżenie, by posłowie opozycji nie wykonywali swoich zadań dobierając się do brudów pisowskich.

 

„Te pieniądze im się po prostu należały” wykrzyczane przez Beatę Szydło z mównicy sejmowej pozostanie na zawsze symbolem pazerności kaczystowskiej sitwy u władzy.

 

Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o pomysłowość w dojeniu publicznych pieniędzy nie mają sobie równych. Krąży taka obiegowa opinia, że spółki zależne od państwa zawsze były partyjnym łupem. Jednak i tu PiS dokonał epokowych sukcesów. Sięgnęli swoimi lepkimi rękoma nawet po stadniny koni arabskich w Janowie Podlaskim i Michałowie, których zarząd był przez wszystkie poprzednie ekipy pozostawiany w spokoju, gdyż to specyficzna  branża, w której kompetencje i zaufanie międzynarodowego środowiska są nieodzowne. W efekcie rozwalili chlubę Polski cieszącą się uznaniem przez dziesiątki lat.

O partyjnych nominatach, miernych, z kompetencjami na poziomie Obajtka z Pcimia, czy księgowej z Ośrodka Pomocy Społecznej w Pcimiu, Zofii Paryły, bądź wręcz żadnymi do kierowania strategicznymi firmami, można by pisać godzinami.

Pcimska księgowa Paryła, jako władczyni Lotosu,  w zestawieniu z jego poprzednim szefem, Pawłem Olechnowiczem, który „de facto wymyślił i zbudował Grupę Lotos” (za Tadeusz Aziewicz), to ponura groteska.

Podam dwa przykłady, o których było ciszej, choć są, moim zdaniem, bardzo spektakularne.

 

Port w Gdyni. Wieloletnim prezesem zarządu gdyńskiego portu był Janusz Jarosiński, człowiek, który przeszedł tam przez wiele szczebli kariery nim stał się szefem, bardzo dobry specjalista, znający się na administrowaniu portem jak nikt.  Po dojściu PiS do władzy usunięto go w lipcu 2016, a na jego miejsce powołano Adama Mellera, wiceprezesa zarządu Towarzystwa Zarządzającego SKOK sp. zoo S.K.A. Pisano o nim, że ma doświadczenie, albowiem w latach 90. XX wieku pracował w porcie jako kierownik wydziału inżynieryjno-budowalnego, a potem działu nadzoru remontów.

Mellera zastąpił w czerwcu 2021 Jacek Sadaj. Do zarządu portu na stanowisko wiceprezesa trafił półtora roku wcześniej, pod koniec 2019 i od tego momentu zaczął być „specjalistą” branży morskiej.

W tych przetasowaniach, gdzie usuwa się faktycznego fachowca i zastępuje „menadżerami od wszystkiego” oburzające jest równoczesne podnoszenie im pensji. Z rozmowy na portalu zawszepomorze.pl z Tadeuszem Aziewiczem, który nie krył oburzenia, wynika, że Jarosiński na koniec swej prezesury zarabiał nieco ponad 20 tys. zł i uważał to za dużo pieniędzy. Następca Meller już otrzymywał ok. 35 tys. zł, ale Aziewicza najbardziej zdenerwowała decyzja rady nadzorczej portu z czerwca tego roku, podnosząca Sadajowi po roku bycia prezesem zarządu i dyrektorem portu w Gdyni pensję do 48 tysięcy złotych. Ponad dwa razy tyle, niż zarobki specjalisty Jarosińskiego.

A wszystko w momencie kryzysu dotykającego coraz więcej Polaków. Swojacy muszą mieć pełne koryto, Polacy!

 

Port Gdańsk. Chluba kraju. 2016 rok. Rząd Szydło wymienia przedstawicieli w radzie nadzorczej Zarządu Morskiego Portu Gdańsk na oczywiście samych swoich. W maju 2016 swojacy wybierają na prezesa zarządu gdańskiego portu Łukasza Greinke, radcę prawnego kiedyś pracującego w skarbówce. Zastąpił odwołaną Dorotę Raben, kobietę, która zjadła zęby na logistyce. Nazwisko zapewne wielu wydaje się znajome. Tak. To ona współtworzyła i rozwijała rodzinną firmę Raben. Jest ekspertem w dziedzinie łańcucha dostaw.

Greinke zaczął spektakularnie, co opisała Gazeta Wyborcza („Krótki film o „dobrej zmianie”. Jak PiS wpłynął do Portu Gdańskiego”). Po miesiącu rządów, czerwiec 2016, zarząd portu pod przywództwem pana Greimke wymienia rady nadzorcze w trzech spółkach córkach. Usuwa ludzi z doświadczeniem i co najważniejsze z uprawnieniami do zasiadania w radach, a w ich miejsce powołuje oczywiście swojaczków z PiS.

Pisowskim wsadem byli między innymi:

- Paweł Żytkiewicz, 27 lat, szef młodzieżówki PiS w Gdyni

- Michał Belbot, 31 lat, radny PiS w Gdyni, asystent Horały

- Marek Dudziński, 24 lata, radny dzielnicowy z Gdyni, student, wsławiony doniesieniem do prokuratury na grupę Behemot o znieważenie godła narodowego

- Roman Dambek, nestor, wtedy 67 lat, asystent Anny Fotygi, naturalnie członek PiS, a kiedyś Porozumienia Centrum braci Kaczyńskich

Nowi nominaci zaczęli z kolei odwoływać i powoływać w podległych spółkach kolejnych swojaków. W ten sposób w Przedsiębiorstwie Usług Portowych „Rezerwa” prezesem został na przykład 27 latek, Patryk Felmet. Absolwent dziennikarstwa, menadżer w spółce prowadzącej szkoły językowe.

 

Okazało się, że nowi nominaci nie posiadali stosownych uprawnień, więc gdy zrobiła się chryja, po ośmiu dniach Greinke musiał przywrócić odwołanych ludzi z kompetencjami, a pisowski zrzut odwołać. Rozkoszne.

Pan prezes portu Gdańsk zwrócił na siebie moją uwagę we wrześniu tego roku wywiadem dla Business Insider Polska. Już sam początek wprawił mnie w osłupienie:

 



 

„Ekspert” Greinke chciałby puszczać przez przekop Mierzei Wiślanej do portu w Elblągu statki o zanurzeniu 5 metrów, gdy torem wodnym będą mogły pływać jednostki o maksymalnym zanurzeniu do 4,5 metra, a i to może być niebezpieczne przy wietrze, który „wybiera wodę” spod statku.

Tyle o opowieściach tego pana „specjalisty” od logistyki morskiej.

 

Jak bardzo luźny stosunek do kompetencji ma PiS, świadczy przykład popisów Janusza Kowalskiego. Ten świeżo upieczony wiceminister rolnictwa nie potrafił prawidłowo nazwać żadnego z pokazanych mu na obrazkach zbóż. Nawet owies przerósł możliwości pana ministra. Kowalski bredzi, że jest specjalistą od energetyki (mam wątpliwości co do tego). W takim razie pomylił resorty. Tak to jest, gdy najważniejszą przesłanką do objęcia fuchy staje się klucz partyjny. Nie ma się co dziwić, że z takimi „znawcami” jedyna metoda walki z afrykańskim pomorem świń to hekatomba z zabijanych dzików.

 

Wrzaski Kowalskiego, jakoby partyjka Janusza walczyła o ziemię dla rolników:

 


roznoszą się za to szerokim, prześmiewczym echem w kontekście afery z asystentem Kowalskiego, niejakim Ognistym, który, jak ujawniła Renata Grochal z Newsweeka, walczył by przejąć 2 tysiące hektarów po spółce Top Farms dla własnej spółdzielni, a rolnikom, którzy zwracali się do niego o wsparcie, wszak Ognisty ma wpływy w Warszawie, prychał korupcyjnie, że chcą mu dać na obcinacz do paznokci, gdy sami tylko z dopłat wyciągną „pół bańki rocznie”.

Tym bardziej walka trwa na głośność zakłamanych wrzasków, a nie na prawdziwe działania, jeśli spojrzeć na to, jak bardzo wzrosła od 2015 sprzedaż polskiej ziemi podmiotom zagranicznym.

 


 

Tak wyglądają realia. Niestety Polacy dają się nabierać na wykrzykiwane wzniosłe hasełka, skąpane w sosie z patriotyzmu i bogoojczyźnianego zadęcia, będącymi tak naprawdę wygodną maską celem ogłupienia Polaków, by oszukiwać ich i okradać.

 

Myśląc o sukcesach PiS na niwie okradania kraju nie można zapomnieć o nowatorskiej koncepcji zwanej karuzelą stanowisk. Polega ona na częstej wymianie prezesów zarządów w przeróżnych spółkach, aby każdy działacz mógł się nażreć z koryta. Dla nas oznacza to dwa niewygodne następstwa:

- sponsorujemy nie tylko pensje, ale dodatkowo również odprawy dla wymieniających się przy korytku

- spółkom pod coraz to nowym zarządem zwyczajnie to szkodzi.

Rekordzistką jest tu Energa, która przeżyła od listopada 2015 roku już jedenaście zmian w fotelu prezesa zarządu. Gigant KGHiM ma już właśnie szóstego szefa od 2015, Zdzikota – tego od wyborów kopertowych, bo odwołano niedawno Marcina Chludzińskiego. Odwołanie jest efektem frakcyjnych wojenek w rządzie.

Cóż… Każdy prominentny polityk pisowski chce mieć jak najwięcej tych, którzy zawdzięczają mu lukratywną posadę, a potem płacą politykowi haracz. Dzięki haraczowi taki polityk ma pokaźnie zasilony fundusz wyborczy. Dzięki furze pieniędzy prowadzi z rozmachem kampanię, dystansuje przeciwników, a potem już tylko sama radość z comiesięcznych tysięcy euro wpływających na konto pisowskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego.



 



Wdzięczni obdarowani posadkami gorliwie zasilali fundusz wyborczy pani „te pieniądze się im należały” oraz pana Brudzińskiego, człowieka wielu przymiotów, który wcale za młodu nie był czynny w branży doliniarskiej, jak niektórzy złośliwi prawili...

Menadżerowie zupełnie przypadkowo zlecali tego samego dnia przelewy na takie same kwoty na konta wyborcze Beaty Szydło i Joanny Kopcińskiej.

Naturalnie również zupełnie przypadkowo w 2019 wpłaty na kampanię pana Joachima dokonane przez „menadżerów” zawdzięczających posady koneksjom z Brudzińskim stanowiły ponad 80% całości datków. Oczywiście w 2019 wzrost ponad siedmiokrotny ogółu datków dla pana Brudzińskiego w porównaniu do ogółu darowizn z 2015 był także całkowicie przypadkowy.

Takich „przypadków” dziennikarze znaleźli więcej. Między innymi w PZU lub u pana Tobiszewskiego.

Te „przypadki” noszą, zdaje się, bardzo ładną nazwę: płatna protekcja.

 

Wracając jeszcze na moment do karuzeli stanowisk. W październiku media obiegła informacja, że w spółeczce Elektrownia Ostrołęka  sp. z o.o., która miała budować blok C, a skończyło się na kosztownej rozbiórce kominów i stracie na przynajmniej około 1,5 mld złotych, w tym roku jest już trzeci prezes. Spółka straciła rację bytu, ale nie straciły racji bytu posady dla pisowców.


Jest za to jeden prezes trzymający się fotela niesamowicie kurczowo. To oczywiście Obajtek. Ten człowiek znikąd, absolwent mało prestiżowej uczelni w Radomiu zrobił spektakularną karierę dzięki Kaczyńskiemu. Skakał od Agencji Restrukturyzacji I Modernizacji Rolnictwa, przez Energę po wreszcie Orlen. Jego drogę znaczyło wyrzucanie ludzi z pracy. W samej tylko ARiMR zwolniono prawie pół tysiąca osób, a my teraz płacimy im odszkodowania. W marcu 2021 Onet pisał, że już ponad 6,6 mln złotych kosztowało to polskiego podatnika.

Człowiek, za którym ciągną się smrody oszustw, w tym w okradanie własnego wujka, wątki korupcyjne, szemrane interesy z ludźmi z półświatka, dziwne dorabianie się szeregu nieruchomości przy ówcześnie niezbyt pokaźnych dochodach , człowiek, dla którego by uchronić go przed posadzeniem na ławie oskarżonych wykombinowano woltę prawa nazwaną w mediach „lex Obajtek”, rozsiadł się niczym król na orlenowskim tronie. I zaczął budować imperium. Najpierw Orlen wchłonął Energę, teraz zniszczono Lotos, by mógł go pożreć Orlen, a jesteśmy tuż przed pochłonięciem PGNiG. W tym ostatnim przypadku wielu ekspertów ma wątpliwości, co do zasadności fuzji. Mówią o małej synergii między obu firmami, a po ludzku mówiąc o różnych obszarach działania. O tworzeniu monopolistycznego molocha ze szkodą dla klientów nie wspominając.

Nie było tajemnicą, że na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy PGNiG, gdzie większość ma skarb państwa głosowanie rozstrzygnie się na korzyść fuzji. Mimo to i tutaj dało o sobie znać hochsztaplerstwo i cwaniactwo Obajtka. Nie dość, że po głosowaniu prowadzący Kwaśnicki zamknął obrady i nie chciał przyjąć wniosków tych, którzy na połączenie się nie zgadzali, to po wyjściu zarządu PGNiG (szefowa zarządu przeszła do niego z Orlenu, by wykonać zadanie, a po fuzji wraca znów do Orlenu) zgaszono światło, więc notariusz oświadczył, że w takich warunkach nie będzie przyjmował oświadczeń.

 

Wiadomo już, że po rozdrapaniu Lotosu jego część musiała zostać sprzedana w obce ręce. W ten sposób zniszczono polską firmę, a zagraniczni nabywcy to Saudowie (łykną m. in. rafinerię gdańską), którzy z Putinem świetnie się dogadują oraz węgierski MOL tonący w zależnościach i zażyłościach z Kremlem.

Obajtek i kaczyści próbują winą obarczać Komisję Europejską. Jest to wyjątkowa bezczelność, ponieważ KE nakazała sprzedaż części Lotosu, by przeciwdziałać monopolowi Orlenu, ale już kontrahentów wybrał sobie pan Obajtek.

 

W ostatnich dniach, jakby było mało, dzięki Gazecie Wyborczej i Czarno na Białym w TVN24, wyszły na jaw kolejne nieczystości wokół sprawy przejęcia Lotosu.

- Kancelaria Mataczyńskiego, która odkąd zaczęła pracować dla Orlenu zarobiła około 20 mln zł, pracowała także nad fuzją Lotos-Orlen, gdy jednocześnie sam pan Mataczyński brał udział w opracowaniu zmiany prawa, dzięki któremu fuzja została wyciągnięta spod nadzoru tzw. Komitetu Konsultacyjnego, w skład którego wchodzą nie tylko ministrowie, ale także służby specjalne. Perła Pomorza, niezwykle ważna dla interesu Polski, została rozdrapana poza kontrolą służb. Było to dla Obajtka konieczne, żeby ominąć konieczność uzyskania certyfikatu dostępu do tajemnic państwowych, który wiąże się z kolei z wymogiem przejścia przez tzw. wirówkę ABW, w trakcie której służby sprawdzają bardzo dokładnie delikwenta. Najwyraźniej Obajtek ma sporo do ukrycia…

Należy również dodać, że eksperci nie zgadzają się, jakoby nowelizacja pozwalała na obejście wymogu kontroli przez Komitet Konsultacyjny, czyli z pominięciem procedur bezpieczeństwa, zaś w przypadku działań pana Mataczyńskiego może wchodzić w grę konflikt interesów, skoro pracował przy nowelizacji prawa mającego ułatwić obejście przepisów ustawy o kontroli niektórych inwestycji oraz przy fuzji Orlenu z Lotosem.

Smaczek dodatkowy: pan Mataczyński nie chciał odpowiedzieć na pytania o hojne wspieranie przez niego i ludzi związanych z jego kancelarią pisowskich funduszy wyborczych (np. Legutko, Emilewicz).

 

- TVN dotarł do treści umowy z Saudi Aramco. Zapisy w niej są skandaliczne, a wiele wskazuje na to, że Rada Nadzorcza Orlenu dostała do zaopiniowania inny kształt umowy niż ostateczna.

Mniejszościowy saudyjski udziałowiec będzie mieć prawo decyzji jakby miał pakiet większościowy. Każda strategicznie ważna decyzja (biznesplan, inwestycje ponad 500 mln zł, pożyczki) dotycząca rafinerii w Gdańsku będzie bezwzględnie wymagać zgody Saudów. Arabowie będą mogli odsprzedać udziały w rafinerii choćby Rosjanom, jeśli Orlen nie znajdzie w przeciągu pół roku innego nabywcy, a Orlen nie będzie mieć prawa pierwokupu (przepisy antymonopolowe). Sasin naturalnie zaprzeczył powołując się właśnie na „znowelizowaną” przez Mataczyńskiego ustawę o kontroli niektórych inwestycji, choć bidulek przegapił, że Lotosu na liście firm strategicznie istotnych nie było, a Aramco założyło spółkę, która kupuje Lotos, na terenie Unii Europejskiej, co może ograniczać nadzór strony polskiej.

Według doniesień prasowych Saudi Aramco nabywa 30% udziałów w Rafinerii Gdańskiej, przejmuje 100% jej hurtowni paliw oraz 50% w handlu paliwem lotniczym za ok. 500 mln dolarów. Zakup samych 30% udziałów w rafinerii kosztuje ich 1,1 mld złotych, gdy tyle Rafineria Gdańska wypracowuje zysku netto KWARTALNIE!

Saudowie zyskali również możliwość nakładania gigantycznych kar za niewywiązywanie się przez Orlen z zapisów umowy. Nawet 500 mln dolarów, a więc dwa razy tyle, ile zapłacili za udziały w rafinerii. Przy czym wysokość kary nie musi odzwierciedlać rzeczywistych szkód poniesionych przez Saudi Aramco.

Bagno, bagno, bagno.

 

A przecież po kolejnej fuzji, tym razem z PGNiG, czeka już następny kwiatuszek. Będzie musiało nastąpić zbycie zarządzania magazynami gazu. Zajmująca się tym spółka Gas Storage Poland należy na razie do PGNiG. Cwaniak Obajtek próbuje wmawiać, że nic się nie dzieje, bo same magazyny zostaną własnością nowego molocha. Magazyny tak, ale już operowanie ich napełnianiem przejmie jakiś nabywca Gas Storage Poland. Kto będzie nim tym razem? Gazprom?

 

Kaczyści odziewający się od stóp do głów w biało czerwone szatki, podkreślający swój podobno wielki antyputinizm przy byle okazji, robią prezent prorosyjskim Węgrom i Saudom. Kiepsko wizerunkowo, więc przystąpili do organizowania medialnego szumu o, a jakże, Tusku.

„Tusk chciał sprzedać LOTOS Rosjanom”. Rząd Tuska, co najwyżej, zastanawiał się nad sprzedażą. Rozesłał zapytania do wszystkich firm z branży. Nie było większego zainteresowania prócz spółki holenderskiej, węgierskiego MOL-a i spółki brytyjsko-rosyjskiej. Zrezygnowano z dalszych prac nad sprzedażą.

To czego nie zrobił Tusk, zrobili kaczyści, choć na około i ogródkami, albowiem bezpośredniej sprzedaży Moskwie Polacy nie zdzierżyliby.

 

Poza tym. Zgadzam się z tymi wszystkimi, którzy słusznie zastanawiają się, kto i ile dostał w Orlenie pod stołem za wybranie saudyjskiego Aramco i węgierskiego MOL. Teraz w Orlenie będą jeszcze wybierać nabywcę zarządzania magazynami gazu…

 

Ja nie mam wątpliwości, że te wszystkie przemądre argumenty na rzecz tworzenia coraz większego kombinatu Obajtka w rzeczywistości sprowadzają się do jednego: zaspokajanie ego kolejnego małomiasteczkowego karierowicza, zachłystującego się nagle otrzymaną władzą.

Niestety, dla pcimskiego karierowicza, Orlen nie jest jego własnością i tak jak szybko łaska Kaczyńskiego wyniosła go na prezesa Orlenu i pozwala bawić się w bożka fuzji, tak szybko może zostać z tego stołka strącony.

Obajtkowi ta wizja najwyraźniej nie podoba się na tyle, że zaczął bezczelnie wchodzić w rolę „kardynała Richelieu”. Działając zakulisowo, zainicjował wdrożenie „poselskiego” projektu zmiany ustaw o spółkach, by zabetonować się na stołku na kolejne pięć lat, a może i dłużej. Pomysł prostacki jak sam Obajtek. Zmajstrować radę na sześcioletnią kadencję, dać w niej przewagę pisowcom (3 członków wybiera Sejm, po jednym prezydent i Senat), umieścić Orlen i kilka innych spółek (dla niepoznaki?)na liście strategicznie naj, naj, najważniejszych i zapewnić władcom tych spółek pięcioletnią kadencję, liczoną od dnia wejścia w życie nowej ustawki, oraz nieusuwalność. A dokładnie usuwalność tylko za zgodą rady zdominowanej przez kaczystów.

Na razie po medialnej burzy pomysł zarzucono.

 

Tymczasem wielu Polaków, owładniętych propagandą lejącą się z TVP i mniejszych ośrodków zakażania umysłów, bardzo chętnie przeszło do przyjęcia, w ich mniemaniu im korzystnego dla nich, hasełka:

 

 „wprawdzie kradną, ale się dzielą”.

 

Cóż…

Kilka faktów.

Zacznę od państwowych spółek energetycznych.

Główny głos należący w nich do państwa jest tu o tyle istotny, że kaczyści mogą prosto wymusić na nich, na ich prezesach określone działania.  I tak się działo podczas pandemii, gdy KGHiM sprowadził na życzenie maseczki (notabene bez wymaganych atestów), czy odkupił trefne respiratory. Różni się to sporo od sytuacji innych rządów, borykających się z prywatnymi koncernami, na które wpływ państwa jest o wiele mniejszy.

W takiej rzeczywistości kaczyści nie nacisnęli na spółki energetyczne, by zredukowały marże.

Marże wystrzeliły w kosmos. Jak wyliczono na Forum Energii w ciągu roku, od sierpnia 2021 do sierpnia 2022, marże wzrosły o SIEDEM TYSIĘCY PROCENT.

Dla mniej kumatych: to tak, jakby z waszych 100 zł zarobku zrobiło się siedem tysięcy złotych.

Na wykresie wygląda to tak:

 



 

A jeśli do kogoś nie przemawia powyższy obrazek, to kolejny powinien być bardziej czytelny (żółty kolor po prawej stronie).



 

Z kolei marża rafineryjna PKN Orlen w III kwartale 2022 była wyższa o 529 procent, niż w III kwartale 2021. Podobnie było w II kwartale tego roku. Na obrazku (urocza czerwona kreska po prawej stronie diagramu) wyglądało to następująco:

 



 

Reasumując. Obajtek kroi nas na cenie paliw. W październiku diesel ponad 8 zł, choć ropa potaniała poniżej wartości sprzed wybuchu wojny i cały czas obowiązuje zerowy VAT .




 

Obajtkowcy oczywiście od razu rzucili się do wtłaczania w głowy pięknych wykrętów, jakoby Orlen miał teraz większe koszty związane ze wzrostem odległości do miejsc skąd sprowadzane muszą być surowce. Tę przeuroczą ściemę łatwo obalić, co zrobił jeden z użytkowników Twittera.

 


 

Jak widzimy na załączonym obrazku jest także Austria. Austria, która leży w podobnej odległości do zachodnich rubieży Europy, co Polska. Na wykresach jawi się wyraźnie, że w innych krajach po spadku cen ropy na światowych giełdach spadły znacznie także ceny w poszczególnych krajach.

ZA WYJĄTKIEM POLSKI.

Dzisiaj już wiemy z doniesień medialnych, że mamy po odjęciu podatków najwyższe ceny na stacjach benzynowych spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Jedynie w Szwecji jest nieco drożej, gdy chodzi o cenę diesla. Miłego dnia, Suwerenie.

 

Spółki energetycznie kroją na cenie prądu, Obajtek na cenie paliw.

Dzięki temu firmy te zwiększają swoje obroty i zyski, potem odprowadzają większy podatek do fiskusa oraz dywidendę dla akcjonariuszy, czyli w głównej mierze dla skarbu państwa. Choć trzeba zaznaczyć, iż ta dywidydenda, zwłaszcza w przypadku molochów jak Orlen, jest śmiesznie mała. Nie ma się co dziwić, gdy Orlen obniża zysk. Na przykład kupując dla satrapy Kaczyńskiego Polska Press, albowiem marzeniem tego władcy Polski bez trybu jest, by wszystkie media w kraju były mediami pod butem PiS. Jak w Rosji Putina.

Na końcu tak przetworzone pieniążki rozdaje Morawiecki z Kaczyńskim. Robią przy tym medialny szum o ujmującej za serce opiece państwa nad suwerenem w czasie kryzysu. O ich wielkiej trosce o Polaków. Za moment popłyną mi po policzkach rzęsiste łzy wzruszenia.

Nie mniej wzruszam się, gdy czytam o historycznych obrotach i zyskach Orlenu: „Ten drugi kwartał to najlepszy w historii kwartalny wynik Orlenu” (Łukasz Prokopiuk z DM BOŚ o wynikach Orlenu za II kw. 2022 r. ).

Z kronikarskiego obowiązku nadmieniam, że po fali medialnego szumu wokół horrendalnego wzrostu marż, Morawiecki postanowił nacisnąć na spółki energetyczne ograniczając na przyszły rok cenę za kilowat dla gospodarstw domowych, ale tylko do rocznego zużycia 2 tysięcy kilowatów, wszystko ponad to zostanie policzone po nowych, znacznie wyższych stawkach. Małe firmy będą również mogły skorzystać z preferencyjnej stawki, ale tylko pod warunkiem zadeklarowania takiej chęci do końca listopada 2022. Tymczasem o tym wymogu było dosyć cicho, tu Morawiecki nie organizuje kampanii informacyjnej za ciężkie miliony, jak ma to w zwyczaju, jeśli idzie o chwalenie się „sukcesami”. Ot, choćby na lans rządu przy pomocy patriotycznych ławeczek wydał z budżetu kancelarii premiera 5 mln złotych. Tych ławeczek w ilości szesnastu sztuk i w cenie 100 tys. zł każda (razem 1,6 mln zł), których produkcję opłacił BGK, ten BGK emitujący obligacje i przy pomocy którego Morawiecki zadłuża nas poza kontrolą parlamentu. Tych ławeczek w kształcie konturu Polski, których demontaż już się rozpoczął, bo zaczęły się sypać nie wytrzymując nawet roku.

Tu milion przepalony na bzdury, tam pięć, tu półtora miliarda wyrzucone w błoto (Ostrołęka), tam ciężkie miliony na geotermię Rydzyka, za ciepło z której Torunianie będą płacić znacznie więcej, niż za ciepło od samego PGE, 70 mln na wybory kopertowe, 2 miliardy na przekop Mierzei Wiślanej, by pływały sobie przez niego kajaki, a my byśmy mieli dumny/durny symbol, etc, itd., itp.

I tak się ta nepotyczna niegospodarność kręci, a długi Polski rosną.

 Ale przecież jest pięknie, PiS nawet jak kradnie to się dzieli. O szczęście niepojęte.

 

Starszych ludzi kaczyści uwodzą 13., 14., a teraz już i 15. emeryturą. Ale to starsze niemajętne osoby są najbardziej poszkodowane rosnącymi cenami, gdyż najbardziej rosną ceny żywności i energii pochłaniające praktycznie całość wydatków takich osób. Tymczasem ich dochody odkąd nastał PiS z roku na rok stają się coraz niższe w porównaniu do wynagrodzenia pracujących. Rozwarstwienie ekonomiczne zatem rośnie coraz bardziej na niekorzyść emerytów i rencistów, ale tego z propagandowej tuby TVP nie dowiedzą się.




 

W 2015 przeciętna emerytura stanowiła 56% przeciętnego wynagrodzenia, w 2021 już jedynie 45%, a w 2022 wg prognoz będzie to tylko 42%.

 

Jak zmieniała się waloryzacja emerytur za rządów PO-PSL, a jak za „polskiej” partii Kaczyńskiego pokazuje kolejna tabela:




 

Za podobno wrogiej Polakom partii Tuska ogólnie waloryzacja wyniosła 32,70%, za „dobrej zmiany” do 2022 roku 25,73%. Ale część z podwyżki zjadała inflacja. Tu uwaga. Nie wiem dlaczego autor ujmował inflację grudniową w danym roku. Poprawiłam wyliczenia sięgając po wartości średnioroczne inflacji. Dla rządów PO-PSL wyniosły sumarycznie 18,3%, a nie 17,12%. Natomiast dla czasów Zjednoczonej Prawicy 26,6%, a nie 30,53%.

Jednak nawet poprawiając dane realna zmiana wartości emerytur za rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz wyniosła 14,4% na plus, a za „najlepszej polskiej partii” 0,87% na minusie (do sierpnia ‘22).

Będzie tylko gorzej, gdyż we wrześniu inflacja wzrosła do 17,2% (sierpień 16,1%), a w październiku do 17,9%.

 Obecnie średnioroczna inflacja po 10 miesiącach wynosi 13,75%, a waloryzację na przyszły rok Sejm przegłosował w wysokości 15%.  Jaka będzie inflacja w 2023 roku? Niższa, czy wyższa od 15 procent?

 

Nie będę czytelnikom 60+ żałować wiedzy. Poniżej poglądowy wykres jak drastycznie zwiększa się liczba osób dostających emeryturę w wysokości mniejszej niż najniższa emerytura. To tak a propos obniżenia przez PiS wieku emerytalnego podwyższonego wcześniej przez Platformę Obywatelską, za co na PO sypały się gromy. Rozumiem, rozumiem. Człowiek jest zaprogramowany na „minimum wysiłku, maksimum korzyści”, a racjonalne argumenty niezbyt trafiają, gdy jawi się przed oczyma fantastyczna wizja nicnierobienia.

 

 


Młodsze osoby są w większości mobilne, dla ludzi starszych, zwłaszcza na wsiach, wykluczenie komunikacyjne to potężny problem. Tymczasem „najlepsza polska partia” wyrzucała pieniądze na transfery bezpośrednie, kupując sobie głosy zachwyconych obywateli, ale wbrew zaklęciom „wystarczy nie kraść” zaniedbywała sektory, którymi państwo powinno się zająć.

Może nie wszyscy pamiętają głośne deklaracje o przywróceniu ludziom połączeń autobusowych. Był to jeden z elementów nowej „piątki PiS”, przedstawionej szumnie w lutym 2019 roku na partyjnej konwencji przez Kaczyńskiego i Morawieckiego. W marcu 2019 na konferencji prasowej Morawiecki z Adamczykiem (ówczesny minister infrastruktury) barwie hipnotyzowali publiczność:

„Nie możemy sobie pozwolić, aby osoby starsze, z niepełnosprawnościami, dzieci, mogły korzystać tylko z połączeń samochodowych, bo nie każdy ma samochód, albo starać się zdążyć na bus, dowożący dzieci do szkół” – Morawiecki.

 

„Mamy nadzieję, że już w połowie roku system zacznie funkcjonować, że już w drugiej połowie roku Polacy będą mogli liczyć na to, że będą reaktywowane linie autobusowe, będą dofinansowane te, które do tej pory były deficytowe” – Adamczyk

 

Tyle słodkiego gawędziarstwa. Smutna rzeczywistość skrzeczy na poniższym obrazku.




 

Od 2014 do 2021 roku długość tras autobusowych zmniejszyła się o połowę, a od czasu zapowiedzi z „piątki PiS” między rokiem 2019, a 2021 o 132 tys. 605 kilometrów, czyli o jedną czwartą.

 

Psychiatria dziecięca została rozłożona na łopatki, za to Kaczyński, Czarnek i reszta krzewicieli „chrześcijańskich wartości” wzięli się z radością za pomiatanie i wyśmiewanie ludzi o innej orientacji seksualnej, czy osób transpłciowych. Część z nich to czyjeś wnuki. Wnuki, które zamiast wsparcia dostają pogardę i szczucie. Nie ma się co dziwić, że wielu z nich nie wytrzymuje.

Przerażająca statystyka prób odebrania sobie życia:




Ekipa „wystarczy nie kraść” w poszukiwaniu pieniędzy postanowiła w 2023 roku sprawić obywatelom, zwłaszcza seniorom, bo to ich najbardziej dotykają choroby - taka natura naszego życia, wyjątkowy prezent. Robią skok na Narodowy Fundusz Zdrowia.

Po pierwsze przerzucają na NFZ koszta, które do tej pory były finansowane z budżetu państwa. Są to między innymi zakupy szczepionek, koszty ratownictwa medycznego, czy finansowanie bezpłatnych leków dla seniorów 75+ i kobiet w ciąży. Łącznie obciążą NFZ nowymi wydatkami na około 7 miliardów zł, a skąd fundusz weźmie środki na pokrycie dodanych zadań to już nie ich problem.

Po drugie chcą splądrować dodatkowy fundusz NFZ, na którym w tym roku było 13 miliardów złotych. Zabiorą pieniądze i przerzucą do Funduszu Przeciwdziałania Cowid-19, z którego ma być pokryty np. dodatek węglowy. Zabiorą więc kasę na zdrowie, dadzą na węgiel.

Zrobią narodową umieralnię, ale ciepłą.

 Przy tym skoku na NFZ jednocześnie przegłosowali sobie skandaliczną kolejną specustawę przekształcającą Centralny Szpital Kliniczny MSWiA w Instytut MSWiA. Pomogli w głosowaniu członkowie partii Hołowni, a potem pisali sążniste oświadczenia. Podnosili tam, że w placówce MSWiA, gdzie warunki są o niebo lepsze od warunków w normalnych szpitalach, leczeni są nie tylko „wybrańcy” narodu, ale także zwykli Polacy. Tyle, że za leczenie wybrańców szpital otrzymuje dodatkowe pieniądze, zatem zawsze są w nim milej widziani „wybrańcy”, niż zwykły Kowalski. Teraz dokonano przekształcenia z ominięciem ustawy o instytutach badawczych, która wymaga szerokich analiz, czy nowy instytut jest potrzebny, czy jego zadania nie dublują się z zadaniami innych tego typu jednostek. Zamiast analiz jest znowu działanie bez trybu. Grunt, że dzięki kolejnej ustawce ścisłe kierownictwo szpitala, które od 2020 rozrosło się z jednego dyrektora i jednego zastępcy do dyrektora i czterech zastępców, będzie praktycznie nieusuwalne przez sześć lat (odwołanie tylko w razie niezdolności do pełnienia funkcji, czytaj: choroba). Na tyle określono długość ich kadencji. Obajtka skręca z zazdrości. Dyrektorów innych instytutów również, bo ich mogą ministrowie dowolnie odwoływać.

Pan dyrektor naczelny dostanie też wynagrodzenie o połowę wyższe, niż szefowie innych takich placówek, wszak instytut będzie się zajmować obszarem „medycyny interwencyjnej związanej z zabezpieczeniem osób zajmujących najwyższe stanowiska państwowe”, albowiem ów, o zgrozo!, „nie był dotychczas dostatecznie rozwijany”.

Wiemy, wiemy, najwyżsi funkcjonariusze państwa są wyjątkowo „niezaopiekowani” („uwielbiam” to słowo).

W specustawie nadano instytutowi oczywiście przywilej otrzymywania dotacji na badania, „zapomniano” jedynie o zapisach zabezpieczających te granty na rozwój nauki przed wydatkowaniem ich na leczenie na przykład „wybrańców” narodu.

Prócz rozrostu kadry kierowniczej zwiększono również liczbę pracowników. Dzięki pandemii, gdy stał się głównym szpitalem covidowym, nastąpił rozrost kadry z 3,5 tysiąca pracowników do 5 tysięcy. Jak przeczytałam w tekście Judyty Wotoły „Betonoza w szpitalu MSWiA. PiS przepchnał specustawę, by zmienić go w instytut”, który pozwolił mi ujrzeć w odpowiednim świetle ową specustawę, zatrudnienie w szpitalu dla „wybrańców” narodu jest dwu-, trzykrotnie wyższe, niż w innych szpitalach. Tym bardziej robi wrażenie poniższa tabelka.



Polska znajduje się na ostatnim miejscu wśród krajów unii pod względem ilości lekarzy na każde 100 tys. mieszkańców.

 

Skoro padło już magiczne słowo „instytut” najwyższa pora na opisanie kolejnej nowatorskiej, a przynajmniej udoskonalonej perfekcyjnie metody przepompowni publicznych pieniędzy do kieszeni kaczystów i ziobrystów. Mowa naturalnie o mnożeniu instytutów, funduszy, agencji, fundacji, rad, komisji do spraw najróżniejszych, a wszystkie one są cudownym środkiem na zwiększanie zatrudnienia dla swoich nienażartych tłustych kotów oraz na finansowanie poprzez te twory kolejnych powstających podmiotów, dla których stołków nie wystarcza, a jeść się chce. Ci kolejni powołują zatem stowarzyszenia, fundacje, roty i na te niesamowicie „ważne” inicjatywy składają wnioski o kochane pieniążki, by zassać jak najwięcej.

Ilość przeróżnych instytucji powołanych po 2015 roku pod auspicjami ministrów, czy premiera dochodzi już do pięćdziesięciu. W sierpniu wiceminister finansów Sebastian Suza w odpowiedzi na interpelację doliczył się już 44 nowych tworów od 2015, a PiS cały czas pracuje dalej w pocie czoła.

 

 Zaczęło się od powołania Polskiej Fundacji Narodowej, na którą obowiązek zrzucania się nałożono ustawą na kluczowe spółki z udziałem skarbu państwa, Orleny, Taurony, KGHM-y. Pamiętam, jak PiS szantażował opozycję lecąc patriotyczną nutą, by poparła ten projekt. Niestety opozycja uległa szantażowi, zagłosowała za, a potem kaczyści pokazali, co potrafią. To właśnie PFN, która miała promować i ochraniać imię Polski za granicą, by nie mówiono o „polskich obozach koncentracyjnych”, stała się sponsorem obrzydliwej, pełnej oszczerstw nagonki na polskich sędziów. Był to wstęp mający ich zohydzić w oczach opinii publicznej, by łatwiej przeprowadzić zamach na sądownictwo. W październiku 2017 okazało się, że ta kampania kłamstw i nienawiści kosztowała ponad 8 mln złotych. Prócz bilbordów przygotowywano także telewizyjne spoty emitowane w TVP, jak ujawnił Onet jeden z nich, w końcu nieupubliczniony, przedstawiał pijanego sędziego, a rolę sędziego zagrał ówczesny wiceprzewodniczący prokremlowskiej partii Zmiana, publicysta rosyjskiego portalu „Sputnik”.

Spot kosztował około stu tys. złotych. To drobiazg w porównaniu do zakupu za 5 mln jachtu, który miał rozsławiać Polskę po świecie, a potem uszkodzony stał przez wiele miesięcy w porciku na Rhode Island. O tym Świrski, pierwszy prezes PFN dziś nagrodzony posadką prezesa Krajowej rady Radiofonii i Telewizji, nie zająknął się, póki o sprawie nie dowiedział się korespondent RMF FN w USA.

Miliony fundacja przepalała pod wzniosłymi opisami „jak rozwinęła się Polska – jak bezpiecznym, pięknym i nowoczesnym jest krajem”, gdy w rzeczywistości chodziło na przykład o sponsorowanie w zachodniej prasie tekstów Dudy, Morawieckiego, czy Obajtka. Ci dwaj ostatni powinni się rozpisać w temacie nabywania lukratywnych działek, czasopisma z branży nieruchomości od Nowego Yorku po Tokio biłyby się o możliwość publikacji ich memuarów, a PFN nie musiałaby się uciekać do konieczności wykupywania artykułów sponsorowanych.

W 2020 roku, jak donosiło OKO.press, pensja dla trzyosobowego zarządu PFN kosztowała  792 tys. i 276 zł, by być skrupulatnym. Średnio każdy z trójcy zarobił miesięcznie po 22 tysiące.

 

Skandali z PFN w tytule było mnóstwo, a pieczę nad nią sprawuje minister Gliński, nadzorca i pan na włościach wielu nowopowstałych instytutów.

- Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego powstał w 2017, znany z zakupu za około 120 mln zł. zabytkowego kompleksu hotelowego w Szwajcarii - oczywiście na muzeum (ha, ha). Ile dostaje dotacji owiane jest tajemnicą, w mediach piszą, że więcej niż 155 mln, bo taka kwota nie została wykorzystana przez instytut w 2021.

- Instytut Dziedzictwa Solidarności (Anno Domini 2019), jest to dubler gdańskiego Europejskiego Centrum Solidarności, które Gliński chciał opanować obcinając mu dotację, ale nie udało się, gdyż Polacy zrobili narodową zbiórkę na ECS.

- Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego (2020). Dyrektorem został Jan Żaryn, były pisowski senator, miłośnik ONR i Brygady Świętokrzyskiej, poplamionych faszyzmem do bólu. Instytut zarządza utworzonym również w 2020 roku Funduszem Patriotycznym. To przez między innymi ten fundusz transferowane są pieniądze do narodowców powiązanych z Młodzieżą Wszechpolską, czy zasilany jest Bąkiewicz. Ten ostatni w 2021 dostał z owego funduszu 3 mln zł, no to kupili sobie marszownicy dworek w Otwocku. W 2022 Gliński i Żaryn posmarowali Bąkiewicza kolejnymi 850 tysiącami, w tym 450 tysięcy na modernizację ośrodka i wsparcie dla uchodźców. Bąkiewicz, który swego czasu pluł na Ukrainców (są stosowne nagrania z jego popisów), teraz robi biznes na uchodźcach.

- Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, dziecię narodzone w 2017. No, tu to jest przepompownia de Lux. Zgodnie z ustawą powołującą ten twór miał na realizację zadań w latach 2017-2026 otrzymać maksymalnie 65,66 mln zł z budżetu. To pieśń przeszłości. Po dziewięciu miesiącach od powstania, czyli w maju 2018, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów skierowała do Sejmu projekt zwiększający kwotę do 387,38 mln złotych. W uzasadnieniu powoływano się między innymi na konieczność zwiększenia etatów z dwudziestu dwóch do około sześćdziesięciu. Duża jest pisowska rodzina, duża. Obecnie limit wydatków z budżetu państwa na tę pijawkę wynosił 641 mln na lata 2017-2026. Wynosił, albowiem kryzys kryzysem, ale nie w Narodowym Instytucie Wolności. Na początku października 2022 Sejm zajął się kolejną nowelizacją ustawy o nim. Tym razem jego budżet ma zostać zwiększony do prawie 888 mln na cztery kolejne lata.

I tak z 65 mln w pięć lat zrobiło się 888 mln. 888 mln, choć kryzys wokół szaleje i dobija portfele Polaków, ale nie tych, którzy wysysają publiczne środki. Jest kryzys to muszą ssać więcej.

A kto zasysa z NIW? Reduta Dobrego Imienia z prezesem Świrskim, tym od Polskiej Fundacji Narodowej, co to dziś wskoczył na prezesa KRRiT. Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczpospolitej, tu szefuje Krasnodębski, dla którego zachód jest bardziej niebezpieczny od Putina. Fundacja Archiwum Jana Olszewskiego, gdzie w radzie grzeje stołek Macierewicz. Fundacja „Wolność i Demokracja” założona przez Dworczyka, która ma teraz czas złotych żniw. Tylko w latach 2017-2021 popłynęło na jej konto 64 mln. Głównymi dobroczyńcami są przeróżne ministerstwa, od ministerstwa kultury Glińskiego, przez resort Czarnka, po kierowaną do niedawna przez Dworczyka kancelarię premiera. Na przeróżnych stanowiskach w fundacji siedzą lub siedzieli oczywiście kompani związani z PiS, choćby Radosław Poraj Różecki (mąż pisowskiej posłanki), czy Adam Lipiński, wieloletni wiceprezes PiS.

Odkąd PiS stracił kontrolę nad Senatem to kancelaria Morawieckiego wysunęła się na lidera sponsorów, hojnie wspomagając dziecię Michała Dworczyka, w 2020 - 8,5 mln, w 2021 – prawie 11 mln.

 

 Pod Morawieckiego podlega osiem różnych instytutów, zatem zawsze się znajdzie jakiś odpowiedni program, pod który można się podpiąć. Jest Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka (2018), gdzie w 2020 i 2021 wypłacono bezprawnie 196,6 tys. dodatków do pensyjek. Jest Instytut De Republica (data urodzenia 16.02.2021), detalista w sumie, z budżetem na rok 2022 raptem 20 mln złotych. Pod Morawieckiego podlega wreszcie powstały również w 2021 sławny repatriacjami Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Dyrektor instytutu zarabia 19 tys. miesięcznie, wicedyrektorzy 16 tys., a kierownicy średnio po około 14 tys. (za Super Express). Instytut ma naturalnie swoją radę – trzynaście głów, wśród których wdzięcznie rozsiadł się w charakterze szefa rady pan Mularczyk. Diety dla członków rady to zupełny ochłap, raptem po 5 tys. zł, co kosztuje nas miesięcznie jedynie 65 tys. zł, a Mularczyk będzie rocznie przytulać jedynie 60 tysięcy zł. Serce mi się kraje na taką jałmużnę dla pana Arkadiusza.

 

Od 2019 roku ma swój instytut minister rolnictwa – Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi. Ziobrze nie wystarczył Fundusz Sprawiedliwości, który stał siedliskiem wszelkiej patologii w rozdawaniu publicznych pieniędzy, co bardzo szeroko opisywało OKOpress, a chętni mogą sobie łatwo uzupełnić wiadomości o tej przepompowni pana ministra sprawiedliwości. W 2019 roku został utworzony Instytut Ekspertyz Ekonomicznych i Finansowych podlegający pod Ministerstwo Sprawiedliwości, choć ten resort ma już Instytut Wymiaru Sprawiedliwości, do którego na przechowanie trafił onegdaj bohater afery hejterskiej, Łukasz Piebiak.

Jest Polski Instytut Ekonomiczny (2018), Krajowy Instytut Mediów (2020), Instytut Europy Środkowej (2018). Izabela Leszczyna dostała w zeszłym roku wyliczenie (strony rządowej), z którego wynika, że od przejęcia władzy PiS zorganizował sobie 35 nowych instytucji ssących, ale, jak już wspomniałam, liczba cały czas rośnie. Na początku października pisowski Sejm ubogacił Polskę kolejnym instytutem. 

Tym razem kosztowną zabawkę dostał Czarnek – Instytut Rozwoju Języka Polskiego im. świętego Maksymiliana Marii Kolbego. Będzie służyć popularyzacji języka polskiego wśród Polonii. Czarnek za namową Kowalskiego odebrał subwencje na nauczanie języka niemieckiego dla mniejszości narodowej. Twierdził, że tak zaoszczędzone pieniądze zostaną wydane na wsparcie nauki języka polskiego i stworzenie szkół w Niemczech oraz innych krajach. Tymczasem tylko nieduża część pieniędzy pójdzie na obietnice absolwenta KUL-u, 92 miliony zostaną przeznaczone na sam instytut i jego pracowników. Jest inflacja, więc i pensje dyrektorskie muszą być godne – 37 tys. dyrektor, zastępca 20 tys. I nie było mowy, by przeszły poprawki opozycji, aby dyrektor zarabiał na poziomie nauczyciela dyplomowanego i miał wykształcenie wyższe kierunkowe. Kompetencje nie są najwyższym wymogiem, stąd większość dyrektorów takich instytutów jest powoływana nie w trybie konkursowym, tylko łaską polityków. O to przecież chodzi, o tworzenie kolejnych posad dla pisowskiej szarańczy.

Żaden kraj, choćby najbogatszy, na dłuższą metę nie udźwignie tak rozbuchanej rzeszy biurokratów, którzy w żaden sposób nie przykładają się do powstawania Produktu Krajowego Brutto, chyba że naszym flagowym osiągnięciem ma być nowatorska technika hurtowej produkcji papierologii.

 Do tego dochodzą komisje – np. ds. Amber Gold, na której podczas przesłuchania Michała Tuska niejaka Wassermanówna odczytywała bezczelnie zarzuty przestępcy, którymi obwiniał syna byłego premiera, choć wiedziała doskonale, że są nieprawdziwe; podkomisje – czyli cyrk Antoniego Macierewicza kosztujący polskiego podatnika już ponad 30 mln (tuż przed świętami dzięki senatorowi Brejzie stało się wiadomym, że komisja Antoniego została powołana na kolejną kadencję – rozpływam się w zachwycie); no i spółeczki celowe – to dopiero dojenie kasy: na pastuszków Horały, czy niezwykle ważny w dobie kryzysu projekt jakim jest odbudowa pałacu Saskiego.

 



 Żadne państwo nie ma nieograniczonych środków i jeśli pieniądze są wyrzucane w błoto, to nigdy nie będzie starczało na istotne dla każdego obywatela zadania, jak chociażby ochrona zdrowia.

Gdy będziecie Polacy umierać hurtowo w oczekiwaniu na termin wizyty u lekarza, to przynajmniej nasycicie oczęta „wspaniałością” pałacu. No, nie wszyscy, ale mieszkańcy Warszawy będą mogli. Cieszę się ich szczęściem.

 

Nie mniej cieszę się z podwyższenia, już i tak skandalicznie wysokiej dwumiliardowej kwoty, o kolejne 700 mln dla TVP, by w roku wyborczym jeszcze lepiej przysługiwała się Polskiej Zjednoczonej Partii Rozbójniczej, zwanej też ZJEP-em alias Zjednoczoną Prawicą vel PiS z przystawkami.

Cieszę się szczęściem Kurskiego Jacka wysłanego przez Glapińskiego (z pewnością na polecenie Kaczyńskiego) w uznaniu zasług na polu topornej propagandy do Banku Światowego, by niedościgniony „znawca” bankowości zasilał rocznie swoje konto skromną sumą miliona złotych.

Cieszę się niewymownie z szerokiego gestu Morawieckiego dla piłkarzy za występy w Katarze, choć mą radość wielką mąci fakt, że po medialnej burzy trzydziestu milionów (niektórzy pisali nawet o 50 mln) dla milionerów w korkach na stópkach jednak nie będzie.

 

Cieszy mnie także, że #DobryRządNaTrudneCzasy (taki słodki hasztag wymyślili pisowscy macherzy od wizerunku) postanowił przywrócić Polakom od stycznia 2023 roku 23 procentową stawkę VAT na paliwa. Cieszy ogromnie, gdy najlepszy rząd pod słońcem łże przy tym bezczelnie zwalając na Unię Europejską i Komisję Europejską, choć ani jedna, ani druga nie wymagają 23 proc.

Nie może nie być VAT-u w ogóle, ale dla krytycznych produktów, jakimi są paliwa, można zastosować stawkę preferencyjną, na przykład 5 procent, albo 9 proc, co inne kraje zrobiły: Chorwacja – 5%, Belgia – 6%, a Niemcy – 7% do marca 2023, Luksemburg – 7% do grudnia 2023, Bułgaria 9% do lipca, Estonia 9% do maja (za Konkret24).

 

Serce me raduje się widząc takie wpisy jak Artura:


 


Cieszmy się razem. Wiwatujmy na cześć „polskiej” partii Kaczyńskiego.

 

„Jak wam zimno, jak wam źle, włączcie sobie TVP.

Dowiecie się jelenie, że żyjecie w Edenie”

(@EwaZamojska by Twitter)

 

I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Czytelnikami, zapraszając za jakiś bliżej nieokreślony czas na część drugą sagi o Polskiej Zjednoczonej Partii Rozbójniczej. Część o wymiarze nie ekonomicznym, a duchowym…

Sama nie mogę się doczekać tego transcendentalnego wydarzenia, gdy zanurzymy się wspólnie w meandry umysłu wielkiego prezesa i w zakamarki jaźni posła Kowalskiego lub Zbigniewa Ziobry - wybitnego przywódcy Solidarnej Patologii, co ja piszę, Solidarnej Polski – wielkiego patrioty, co dla Polski on wszystko, nawet KPO zablokuje, by nas nie zepsuło 35 miliardów obrzydliwego euro (160 miliardów złotych polskich).


Wzruszyłam się. Bardzo.

Muszę biec po chusteczki. Suwerennie, Suwerenie.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozsądku pamięci żałosny rapsod - Centralny Przewał Komunikacyjny

  (Część przydatnych linków nie jest wstawiona w fabułę tekstu, ale można je odnaleźć na końcu publikacji) Tekst ten jest poświęcony odmitologizowaniu propagandy, jaka zalewa Polaków ze strony nachalnych lobbystów na rzecz budowy CPK. Jednym z wiodących propagatorów stał się niejaki Maciej Wilk, do kwietnia 2023 w zarządzie ds. operacyjnych PLL LOT, obecnie pracuje dla taniego kanadyjskiego przewoźnika Flair Airlines, który boryka się z wielkimi problemami. Wilka wpisy na Twitterze mają potężne zasięgi, ów człowiek biega po mediach, które ochoczo dają mu czas antenowy i łamy, by rozprzestrzeniał swoją wizję. Traktowany jest przez wielu jako niepodważalny ekspert od CPK, choć sam w wywiadzie dla Onetu (02.05.2024)*1 przyznał: „Nie jestem specjalistą od zarządzania lotniskami. Nigdy nie pracowałem w żadnym porcie lotniczym i szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie interesuje.” Mimo to dla rzesz stał się wybitnością od CPK, czyli jak najbardziej portu lotniczego, alfą i omegą, którego słowa

POLSKA ZJEDNOCZONA PARTIA ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.

  POLSKA   ZJEDNOCZONA   PARTIA   ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.   Kończąc drugą część tryptyku nie śledziłam na bieżąco występów medialnych Kowalskiego. Niniejszym nadrabiam, albowiem to, co ów człowiek wydobywa z siebie jest niebezpieczne i stoi w rażącej sprzeczności z polską racją stanu. W niedzielę 30 kwietnia 2023 roku na antenie TVP Janusz Kowalski zakwestionował bytność Polski w NATO i nie ma znaczenia, że zrobił to w pokrętny, niebezpośredni sposób. Gdy poseł Nowej Lewicy, Marek Dyduch, zauważył, że „Polska sama jest za słaba, aby obronić się przed Rosją” i że „naszą siłą powinna być obecność w NATO i odpowiednie tego wykorzystanie” , Janusz Kowalski odpyskował: „Nigdy więcej waszego postkomunistycznego myślenia, że Polska nie jest w stanie się obronić. Potrafimy. Polski żołnierz wierzący w Pana Boga obroni nas, tylko nie przeszkadzajcie”.   Pomijam infantylne myślenie Kowalskiego, któremu kruchta i wiara w cuda myli się z dobrem Polski i interesem pa

ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI

  ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI. Pan Jabłoński wezwał mnie do wskazania mu, w którym miejscu obecnie obowiązującej Konstytucji RP znajdują się przepisy, które wyłączają indywidualny akt abolicji, czyli mówiąc po ludzku, nie pozwalają Prezydentom RP na stosowanie aktu łaski wobec osób nieskazanych PRAWOMOCNYM wyrokiem sądu. Tekst ten będzie odpowiedzią na to wezwanie, które dla dużej grupy zwykłych Polaków, nawet nie prawników, nie jest już niczym nieznanym, albo niewiadomym. Na początku jednak prześledzimy wspólne całość wydarzenia z udziałem pana Jabłońskiego, gdyż jest to fenomenalny przykład, w jaki sposób zainteresowani urabianiem opinii publicznej i robieniem ludziom wody z mózgu w kontekście walki o partyjnych kolegów, przestępców Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, manipulują niezbyt rozgarniętymi odbiorcami. Pan Jabłoński znalazł na Twitterze wpis pisarza/dziennikarza (tak się ów człowiek opisuje) i zapłonął entuzjazmem niezwykłym. O ile ów pisarz może ni