Po wysłuchaniu w „Sprawdzam” u redaktora Skórzyńskiego pisowskiego kandydata na Rzecznika Praw Obywatelskich, czynnego posła partii PiS, Bartłomieja Wróblewskiego garść refleksji i... wspomnień.
Gdyby nie wyjątkowa bezczelność i zakłamanie Wróblewskiego, to śmieszyłaby poza, jaką przybrał, by dostać stołek: robienie z siebie nagle otwartego i obiecującego złote góry. Jedynie wyjątkowy głupiec mógłby uwierzyć w przemianę fundamentalisty i kogoś, kto od szcześciu lat, jako pisowski aparatczyk aktywnie niszczy ustrój RP.
Warto przypomnieć, że wepchanie Wróblewskiego na stołek RPO to nie jest wiosenny pomysł. On pojawił się już na jesieni, gdy atrapa Przyłębskiej na wniosek Wróblewskiego wyprowadziła w pandemii tysiące kobiet i mężczyzn na ulice nie tylko dużych miast, ale i malutkich miasteczek. Przestraszony Kaczyński wtedy się cofnął, ale nie zmienia to faktu, że jedynie w zdegenerowanym i przepełnionym nienawiścią do ludzi umyśle mógł powstać pomył, by czołowego animatora zadymy chcieć uczynić obrońcą tych, których kaczystowskim butem wdeptano w jesienne błoto. W listopadzie 70 procent popierało Strajk Kobiet, choć czynnie, między innymi w związku z pandemią, w protestach uczestniczyło około 11proc. Przed haniebnym popisem w atrapie trybunału wszystkie sondaże, prócz nielicznych, a manipulowanych przez środowiska anti-choice, pokazywały poparcie dla zaostrzenia przepisów, które obowiązywały przez prawie trzy dekady na poziomie maksymalnie kilkunastu procent. CBOS prowadził od lat cykliczne odpytywanie; zawsze większość respondentów była przeciwna likwidacji przesłanki embriopatologicznej. W kwietniu 2018 roku, gdy sejmowa komisja miała się zająć projektem firmowanym przez Godek i likwidującym tę przesłankę, 75 proc. badanych sprzeciwiło się temu. Jedynie 17 proc. było za. Dzień po haniebnej wytycznej atrapy TK na zlecenie Onetu wśród 10 tys. jego czytelników przeprowadzono ankietę: 92 proc. było przeciw decyzji gremium Przyłębskiej. W lutym 2021 (sondaż United Surveys dla Dziennika Gazety Prawnej i RMF FM) ponad 70 proc. opowiedziało się za liberalizacją stanu wprowadzonego przez atrapę, z tego 40,8 proc. nie chce już powrotu do tzw. kompromisu lecz liberalizacji, 31,8 proc. chce powrotu do tzw. kompromisu. Pozostawienie potworka Przyłębskiej i Wróblewskiego popiera tylko 15,2 proc., dalsze zaostrzenie drakońskiego prawa marzy się 3,7 procentowi, a 8,5 proc. nie miało zdania.
Kaczyści, uwielbiający powoływać się na prawo większości do stanowienia norm i praw, za pomocą usłużnego gronka w wydmuszce trybunału podeptali ową przytłaczającą większość, by zadowolić niewielką grupkę fanatyków, a by bardziej upodlić Polaków to animatora tej zadymy – Wróblewskiego chcą uczynić „strażnikiem” ich praw. Czy może być większa szyderstwo z ludzi?
Zaś miażdżący wynik lutowego sondażu komentował, jak zwykle, uciekając się standardowo do bezczelnej manipulacji: „należy przekonywać opinię publiczną, że zapisane w konstytucji prawo do życia nie jest postulatem politycznym, a jedną z podstaw porządku prawnego” (za Dziennik Gazeta Prawna).
O tej kwestii w kontekście zapisów polskiej Konstytucji również było redaktorowi Skórzyńskiemu podpowiadane. Na próżno. Przypomnę. Podczas prac nad Konstytucją RP pojawiały się pomysły, by wpisać do niej to ideologiczne ujęcie „od poczęcia do naturalnej śmierci”, ale wszystkie zostały odrzucone. Mało tego. Za pierwszych rządów PiS próbował wrócić do tego jeden z największych dewotów polskiej sceny politycznej, Marek Jurek. Ten sam, który dziś do spółki z pannicą z Ordo Iuris firmuje wypowiedzenie konwencji antyprzemocowej. Nic nie wskórał, gdyż sam Jarosław Kaczyński był przeciw. Skończyło się na ostentacyjnym odejściu Jurka. Bardzo możliwe, iż dziś Kaczyński w imię partykularnego interesu partyjnego, przez pryzmat ciągłych wojen i grożącego nieustannie rozpadu Zjednoczonej Prawicy złożył Polki w ofierze fundamentalistom.
Zmieniła się tym samym polska rzeczywistość prawna, w której odrzucono ideologiczne zapędy, a w preambule jednoznacznie określono, że zarówno wierzący w Boga (w tym ta część chrześcijan, co chce uznawać za człowieka byt od poczęcia), jak i „nie podzielający tej wiary” mają równy status. Nie wolno zatem w imię własnych wąskich poglądów narzucać innym swojego zapatrywania w tak delikatnej materii, jak pogląd od kiedy można z pewnością określić, że byt to człowiek.
I tu słowo do Senatora Libickiego, którego urzeka Wróblewski, gdyż mają wspólne zapatrywania na sprawę aborcji i życia poczętego. Jest, Panie Senatorze, wyjątkową nieuczciwością zarówno intelektualną, jak i moralną wymuszanie nakazami prawnymi na innych swoich ideologicznych poglądów. Rozumiem Pana, jako człowieka dotkniętego kalectwem, że w Pana przypadku bierze górę nie logika, nie fakty medyczne i biologiczne, jak również społeczne, ale podejście emocjonalne. Wiem, że na Pana wyobraźnię działa własne doświadczenie. Zapewne mimo niepełnosprawności odczuwa Pan w życiu radości, duchowe uniesienia, są Pana udziałem piękne chwile i wychodzi z założenia, że aborcja odbiera te możliwości. Niestety Panie Senatorze, choć jest Pan inteligentnym człowiekiem, nie chce Pan dostrzec, że wiele potwornie uszkodzonych płodów, nawet, gdy zmusicie matki do ich donoszenia i urodzenia, nie będzie mieć najmniejszych szans na jakiekolwiek radosne momenty i duchowe uniesienia, które są Pańskim udziałem. Wręcz przeciwnie. Skazujecie je jedynie na przedłużanie męki. Pan, Panie Senatorze, nie ma wyłączonych funkcji komunikacyjnych z otoczeniem, ale płody, czy po narodzeniu dzieci, na przykład z anencefalią nie dadzą absolutnie rady, by zakomunikować światu, co sądzą o zmuszeniu ich, by dłużej cierpiały. One nigdy nie powiedzą, czy to zmuszenie ich do życia jest dla nich zbawieniem, czy bezlitosną katorgą. O godnym życiu (art. 30 KRP) nie ma tu w ogóle mowy. Dlatego apelowałabym o więcej pokory, bo to, że Pański kolega Wróblewski jej nie ma to już wiadomo.
Wróblewski swym działaniem doprowadził do wojny ideologicznej w środku pandemii, choć mógł porozumieć się z innymi i wniosek wycofać, a w spokojniejszym czasie złożyć go ponownie. Tak nie postępuje osoba wrażliwa społecznie. Tym bardziej, gdy popatrzy się na sondaże, taki ktoś nie ma żadnego autorytetu u zdecydowanej większości Polaków.
Dziś Wróblewski jest pełen empatii i życzliwości dla osób transpłciowych, podkreśla „nie znam sprawy nastolatek z Lwówka Śląskiego, ale jestem przeciwko ograniczaniu wolności słowa i wolności zgromadzeń”. ( Jak można się było domyśleć dziewczyny, jak setki innych w tym pisowskim zaduchu, były ścigane przez policję za udział w Strajku Kobiet, lwówecki sąd na szczęście je uniewinnił od zarzutów. )
Po prostu idealny kandydat, pomyślałby kto. Cóż, słowa nic nie kosztują, ale to po czynach go poznacie. Na protestach przeprowadzanych z różnych powodów, bezprawnie i wbrew gwarantowanemu konstytucyjnie prawu do zgromadzeń, policja działająca na zlecenie ręki, która ją tuczy, czyli pisowskiej władzy, do której należy również Wróblewski, pacyfikuje POKOJOWO protestujących. Na takich protestach Barbara Nowacka dostała od bandyty w mundurze gazem po oczach, senator Bury był przez innych osiłków poniewierany, europoseł Kohut zaliczył rzucenie przez kolejnych na glebę. Przykłady można mnożyć. Wszystko to, bo jako parlamentarzyści sprawowali swoją społeczną funkcję i chronili gnębionych przez pisowską policję ludzi.
Wróblewski, ten gorący orędownik wolności słowa i wolności zgromadzeń, nigdy nie pojawił się na żadnym z protestów, by bronić kogokolwiek. O ile można zrozumieć, że niezręcznie byłoby mu pójść na Strajk Kobiet, to przecież w czwartek miał idealną okazję, by się wykazać. Pod sejmem i pod siedzibą onegdaj szacownego Trybunału Konstytucyjnego zebrali się ludzie, by podziękować Adamowi Bodnarowi. Zgromadzenie było pokojowe i już się rozchodziło, gdy policyjne bulteriery natarły na poszczególnych uczestników. W efekcie trzy osoby zostały poturbowane i konieczna była lekarska interwencja. Jedna z nich ma złamany palec. Dobrze, że nie kość ramieniową, jak u jakiś czas temu innej wątłej kobiety, a co odbiło się w tekście protest songu „Wstydzi się ciebie kraj”:
„Czy wiesz też jakim się niesie dźwiękiem
Ten moment kiedy łamiesz mi rękę
Drobna dziewczyna krzyczała z bólu
Wstydzi się ciebie kraj”.
Szkoda, że redaktor Skórzyński nie zadał Wróblewskiemu o to pytania, choć użytkowniczka Twittera, Tamara10612, zwracała się z tym do pana Skórzyńskiego, a wcześniej do samego kandydata.
Obiecywać można wiele. Swego czasu Jan Nowak, kandydat na prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych z ramienia PiS i czynny, jak Wróblewski, członek tej partii, na przesłuchaniu w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka pięknie odpowiadał na zarzuty o jego upartyjnieniu:
„Jeśli zostanę
prezesem top będę kontynuował dorobek poprzednich prezesów. Podstawą Urzędu
jest niezależność”.
A gdy został wybrany dostarczył pretekstu sejmowym urzędnikom, by wbrew prawomocnej decyzji NSA nie upublicznili list poparcia kandydatów do przejętej przez kaczysto-ziobrystów Krajowej Rady Sądownictwa. Wszczął w sprawie list poparcia dwa postępowania i na czas ich trwania zakazał Kancelarii Sejmu ujawniania . Jedno z postępowań prowadził na podstawie skargi Nawackiego. Tego Nawackiego, który zasiada w KRS, choć nie miał wystarczającej liczny podpisów, albowiem czterech sędziów wycofało poparcie i który na dodatek sam sobie podpisał listę. Na marginesie. Występy Nawackiego na Twitterze są nieustannie powodem zachwytów nad wysublimowaną przyzwoitością oraz godnością stanu sędziowskiego „dobrej” zmiany. Daje to niezrównane świadectwo o poziomie apolityczności i etyki faworytów „dobrej” zmiany.
Niezmierna szkoda, że redaktor Skórzyński nie poszedł w tym kierunku i nie przypomniał Wróblewskiemu jego niebagatelnej roli w pacyfikacji nie tylko Trybunału Konstytucyjnego, ale i całego sądownictwa. Szkoda tym bardziej, bo widać, jak Wróblewski boi się przypominania mu niewygodnych spraw. Było to jaskrawo widoczne, gdy redaktor Skórzyński przypomniał stanowisko Wróblewskiego odnośnie likwidacji prawa do aborcji w przypadku ciąży powstałej wskutek czynu zabronionego, jak gwałt lub kazirodztwo.
W kwestii demolki sądownictwa i roli w niej kandydata Wróblewskiego wspomnień czar…
W styczniu 2016 roku ukazał się w poznańskim dziale Gazecie Wyborczej wywiad Tomasza Cylka z Wróblewskim. Jest to wspaniałe studium aktywisty partyjnego. Wróblewski powtarzał skwapliwie wszystkie przekazy dnia, choć robił to z przyrodzonym mu wdziękiem obłudnika. Wspaniale odparowywał zarzuty o demolowaniu pod osłoną nocy, choć w jego wykonaniu noc cudownie zamieniała się w godziny wieczorne „rząd ma sto dni – albo zacznie czy wręcz przeprowadzi najważniejsze reformy, albo nie będzie w stanie ich zrealizować. Dlatego pracujemy dużo, czasami także w godzinach wieczornych”.
W wywiadzie zwrócił moją szczególną uwagę ten fragment:
1. Wróblewski wtedy zwracał uwagę, że TK nie ma umocowania do badania uchwał (ówczesny TK nie badał uchwały, tylko podstawy prawne do jej wydania), ale jakoś nie słychać było jego oburzenia, gdy atrapa Przyłębskiej właśnie uchwałą tyle, że trzech izb Sądu Najwyższego zajmowała się w zeszłym roku. Rozumiem, iż sposób zapatrywania kandydata na tę sprawę zależy od partyjnego interesu. Kalizm w czystej postaci.
2. Najmocniej jednak w zachwyt wprawia końcówka tego fragmentu wypowiedzi. To także było wtedy jednym z przekazów dnia, tłuczonym niestrudzenie przez pisowskich aparatczyków. Konstytucjonalista Wróblewski najwyraźniej językoznawcą nie jest, skoro nie wie, że „oraz” nie znaczy jedynie „wraz”, czy „i”, ale również chociażby „jak też”. Patrząc na takie wpadki nie dziwi tworzenie przez konstytucjonalistę Wróblewskiego autorskich, niezbyt lotnych interpretacji Konstytucji, byle podług akurat zaistniałych potrzeb partii matki. W tym kontekście szczególnie zabawnie brzmią słowa kandydata Wróblewskiego „będę mówić językiem Konstytucji”.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, służę prostym przykładem:
„Do pisania używamy:
ołówka, długopisu, wiecznego pióra oraz mazaka”.
Czy oznacza to, że należy stosować wyżej wymienione razem, czy jednak można i osobno?
1. Nasilenie odnajdywania w Konstytucji treści, której w niej nie ma za Przyłębskiej przybrało rozmiary wręcz monstrualne.
2. Ważniejszy jest jednak ten fragment z powodu słów Wróblewskiego o potrzebie powściągliwości sędziów. Powołanie w 2019 roku (prawie cztery lata po owym wywiadzie) Piotrowicza, a zwłaszcza wręcz kwintesencji „powściągliwości”, posłanki Krystyny Pawłowicz -znanej ze swych popisów od lat, poprzez pryzmat wypowiedzi Wróblewskiego musi narzucać podejrzenie, że kto, jak kto, ale pan Wróblewski ręki do tego nie przyłożył. Nic bardziej mylnego. Zarówno w przypadku Piotrowicza, jak i Pawłowicz był „za”, choć nie wiem, czy ręka mu drżała. Z wywiadu dowiadujemy się, że przy wyborze dublerów mu nie drżała.
Jest rok 2017. Trybunał przejęty, można zabrać się za sądy powszechne albo Sąd Najwyższy. W lecie przez Sejm przetacza się w trybie ekspresowym legislacja trzech aktów: o ustroju stroju sądów powszechnych, Krajowej Radzie Sądownictwa oraz o Sądzie Najwyższym. Nadają Ziobrze, ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu w jednym, ogromne kompetencje i zaorywują sądownictwo do spodu. W efekcie rzesze ludzi wychodzą na ulice, a Duda wetuje dwie z nich. Tę o ustroju sądów podpisuje.
Posłem sprawozdawcą nowelizacji ustawy o sądach powszechnych jest „nasz” kandydat Wróblewski. W następstwie nowego prawa Ziobro na przykład hurtowo wymienił prezesów i wiceprezesów sądów, również tych, których kadencja trwała. Wróblewski zachwalał tę demolkę bardzo gorąco, między innymi w Głosie Wielkopolskim:
Oczekiwaniem społecznym nie było zdemolowanie sądownictwa, tylko poprawa efektywności. Naturalnie poseł Wróblewski przedstawiał, że właśnie poprawieniu efektywności, a nie czystkom kadrowym i wzięciu sędziów za twarz, by byli powolni rządzącym, mają służyć zmiany. Opozycja zarzucała to drugie. Dziś już wiadomo, że to opozycja nie myliła się. W 2015, gdy PiS przejmował władzę obywatel na rozstrzygnięcie sądu czekał średnio 4,2 miesiąca. Z wreszcie opublikowanych niedawno przez ministerstwo danych wynika, że w 2019 musiał obywatel już poczekać 5,8 miesiąca (w 2020 jest jeszcze gorzej -siedem miesięcy, ale tu dołożyła pandemia). Po „reformach” „efektywność” między 2015, a 2019 rokiem obniżyła się o więcej niż jedną trzecią.
Idźmy dalej:
Ten moment wywiadu, gdyby to było śmieszne, to doprowadziłby mnie do salw śmiechu. O ziobrolotku i jego algorytmie strzeżonym równie pilnie, jak kiedyś listy poparcia do pseudo-KRS, krążą już legendy. O „wzmocnieniu” niezawisłości polegającym na intensyfikacji szykan wobec niezależnych sędziów można by pisać przez miesiąc i nie skończyć. Zaś co do nieprzenoszenia między wydziałami to doskonale się o tym przekonał sędzia Łukasz Biliński. Został przeniesiony przez Macieja Miterę, (powołanego na stanowiska prezesa sądu przez Ziobrę) z wydziału karnego do wydziału rodzinnego i nieletnich. Bardzo nie podobało się, że sędzia Biliński uniewinniał osoby ścigane przez kaczystowską policję za korzystanie z ich konstytucyjnych praw. Notabene. Adam Bodnar interweniował w tej sprawie. Czy Wróblewski by to zrobił? Śmiem wątpić.
Po pierwsze to posłowi Wróblewskiemu pomyliły się spokojne konsultacje wymagane prawem przy projektach rządowych z galopem różnych instytucji, by zdążyć się wypowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy PiS wpadnie na pomysł, że zaczynają procedować. Ja jednak przytoczyłam ten ustęp z innego powodu. Chodzi o zarzut dziennikarza dotyczący szybkiego przepychania.
Jest środa, 17 lipca 2017, wieczór. Podczas prac komisji tym
razem nad projektem przepisów o Sądzie Najwyższym posłowie opozycji składają
wiele poprawek, do czego prawo daje im sama Konstytucja. Około 40 minut przed
zakończeniem prac poseł Wróblewski zgłasza wniosek: „W związku z przyjętym sposobem procedowania i gigantyczną liczbą
poprawek chciałbym zgłosić wniosek, aby rozpatrywać poprawki w sposób
zblokowany w poszczególnych klubach”.
Towarzysz Piotrowicz poddał wniosek pod głosowanie i posłowie PiS mający większość w komisji wniosek przyjęli. Nie zblokowano poprawek według ich treści merytorycznej tylko podług pochodzenia, nazwijmy to, politycznego. Tym sposobem wszystkie poprawki danych klubów opozycji odrzucano jednym głosowaniem. Jedno podniesienie ręki i po sprawie. Szybko, miło i przyjemnie.
Wróblewski stał się wtedy bohaterem wielu memów „Poznań się za Pana wstydzi”.
Kandydujący dziś na apolitycznego Rzecznika Praw Obywatelskich nie protestował, choć jako prawnik musiał sobie zdawać sprawę, jak bardzo niekonstytucyjna jest ta ustawa. Nie grzmiał, że zamach, że skandal, że przekroczenie wszelkich granic. Powściągliwie ograniczył się „nasz” zuch do próby wykrętów w sprawie jego podpisu widniejącego pod owym projektem. Tłumaczył, że „doszło do nieporozumienia” i prosił marszałka Sejmu o sprostowanie oraz wykreślenie jego podpisu z listy, gdyż nie miał czasu zapoznać się z projektem. To jakże to? Podpisywał w ciemno?
Czy faktycznie nie znał, czy też wolał nie mieć takiego wydarzenia w swoim Curriculum Vitae? Cóż…
A propos. W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” z 21 lipca 2017 roku twierdził odnośnie tej
prawnej hucpy i próby zniszczenia jednym zamachem całego polskiego Sądu
Najwyższego, że nie widzi „konstytucyjnych przeszkód do dokonania
takich zmian”.
Na koniec trzy screeny.
Słowa, słowa pana kandydata:
Riposta redaktora Wrońskiego:
Tak. Żaden z rzeczników w chwili powoływania ich na ten urząd nie wypełniał tak czynnie, jak poseł Wróblewski swej partyjnej misji. Rola pana kandydata w niszczeniu sądów została dosyć obszernie przeze mnie opisana, a na punkt trzeci doskonale odpowiedziała użytkowniczka @MagorzataGrajew:
Może ktoś mieć nadzieję, że ten pisowski partyjny członek nagle stanie się apolityczny, szanujący Konstytucję, broniący obywateli przed jego partią i naczelnym wodzem Kaczyńskim oraz zbrojnym ramieniem rządzących pod wodzą Kamińskiego i Ziobry. Wyzbędzie się swojego radykalizmu. Może ktoś wierzyć w jego zapewnienia, których ma teraz pełno na i w gładkim buziaczku.
Powodzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz