Alicja w Pislandii. Kraina czarów doby pandemii.
Część pierwsza:
Chaos
Pewnego razu w Europie, w kraju średniej wielkości do władzy
doszła partia, która zaczęła wprowadzać „dobrą” zmianę…
W imię "dobrej" zmiany rozpoczęli od niekonstytucyjnego ułaskawienia dwóch swoich
kumpli, którym za łamanie prawa podczas poprzednich krótkich rządów partii zła
groziło więzienie. Następnie napadli na
Trybunał Konstytucyjny, bezpiecznik, który strzegł obywateli, by nikomu z
rządzących nie przyszło do głowy wprowadzić dyktaturę, czy ograniczać pod
jakimkolwiek pozorem prawa i wolności obywatelskie. Wkrótce również zapewnili
sobie poszerzenie możliwości inwigilacji społeczeństwa poza sądową kontrolą lub
tę kontrolę kastrując, aż stała się iluzoryczną. Dobrali się do mediów
publicznych zamieniając je w propagandową tubę władzuchny i pralnię mózgów
Polaków. Przejmowali kolejne instytucje, by zapewnić sobie nieskrępowanie,
profity oraz bezkarność. Łupem padła prokuratura, policja, wszystkie służby,
wojsko, spółki skarbu państwa i co tylko było w zasięgu ich lepkich rąk. By zrobić miejsca dla hordy wygłodniałych
aparatczyków pozbywali się doświadczonych urzędników i funkcjonariuszy lub tak
im umilali życie, że ci uciekali na emerytury, w stan spoczynku, czy po prostu
odchodzili do innych zawodów.
Wreszcie zabrali się za sądy. Przy pomocy
półprawd, a i zwyczajnych kłamstw rozsiewanych przez nich samych oraz ich
gadzinówki, łącznie z publicznymi radiem i telewizją, zohydzali tę grupę
zawodową, by urobić opinię publiczną i zniszczyć ostatnią barykadę, która może
chronić obywatela przed wszechwładzą rządzących. Ten trik zresztą stosowali za
każdym razem, gdy zwalczali jakąś grupę zawodową, czy społeczną. Niszczyli w
oczach ludzi nauczycieli, niepełnosprawnych, lekarzy, gdy ci ośmielili się
czegoś żądać lub nie zgadzać się ze sposobem sprawowania władzy.
W sejmie debatę sprowadzili do groteski, wyłączając
opozycji mikrofony, karząc ich za wszelkie „przewinienia”, choć sami dopuszczają
się najgorszych szwindli. Gdy partyjny figurant na stołku marszałka sejmu
przeniósł obrady do innej sali, utrudniali i uniemożliwili wzięcie udziału w
obradach wielu posłom opozycji. Ilość
afer, w które jest umoczona ta władza trzeba by wymieniać godzinami… Kradnąc,
grabiąc, kłamiąc, oszukując i niszcząc zrobili z Polski atrapę państwa.
Mówi się, że głupi ma szczęście. Coś w tym jest, bo ich
rządy przypadły na czas wyjątkowej hossy gospodarczej na świecie. Korzystali z
niej pełnymi garściami nie po to by budować silne, odporne na kryzysy państwo,
tylko by upajać się władzą, korzystać z niej i przekupywać ochłapami elektorat,
byle ten im nie przeszkadzał w odgrywaniu rasy panów. Trwonili środki, jakby jutra miało nie być.
Aż jutro nadeszło. Mroczne jutro.
I nagle stało się jasne, że bezmyślnymi rządami uczynili z
kraju nad Wisłą bezbronny organizm z zerową wręcz odpornością, który rozpada
się w zastraszającym tempie pod naporem pandemii. Jeszcze podła władza próbuje
swych stałych metod: kłamstwa i manipulacji, ale, gdy wszystko się wali to
propagandy na długo nie wystarczy.
Tak, jak w mig, gdyż ta branża jest szczególnie podatna na partackie zarządzanie, udało im się rozwalić stadniny koni arabskich, które
przez dziesięciolecia były chlubą Polski, tak obecnie szybko wychodzi na wierzch
cała amatorszczyzna rządów Kaczyńskiego i jego zgrai nieudaczników.
Dziś, gdy mikroskopijny organizm wywołuje światowy kryzys o
skali trudnej do oszacowania płacimy nie tylko za niedofinansowaną służbę
zdrowia, ale za wiele pojedynczych decyzji poszczególnych marnych ministrów,
dla których najważniejsze było zapewnić sobie i partii trwanie przy korycie.
Od tych decyzji zacznę moją retrospekcyjną opowieść o
czasach zarazy.
Obecny minister MON, a wtedy szef MSWiA, Mariusz Błaszczak,
dołożył swoją cegiełkę do rozbrajania Polski. Za rządów PO-PSL opracowano na
lata 2015 -2019 Narodowy Program Antyterrorystyczny. W jego ramach powołano Zespół
ds. Likwidacji Zagrożeń CRBN – chemicznych, radiacyjnych, biologicznych i
nuklearnych. Błaszczak program zarzucił, choć to w jego ramach miały powstać
magazyny ze sprzętem ochronnym (maski, kombinezony, itp.), gotowe ośrodki
kwarantanny, „wystarczyłoby nacisnąć przysłowiowy guzik i system zacząłby
działać” – to słowa policjanta z tekstu Wojciecha Czuchnowskiego (GW 14 marca
2020).
Ten sam dziennikarz opisał jeszcze inną historię.
Kolega Błaszczaka, od sierpnia rządzący resortem MSWiA, a od
samego początku „dobrej” zmiany będący niepodzielnym władcą wszystkich służb – "ułaskawiony" Mariusz Kamiński – rozłożył z kolei na łopatki Rządowe Centrum
Bezpieczeństwa. Rozłożył do spółki z
Beatą Kempą, bo to ona pozytywnie rozpatrzyła wniosek Kamińskiego. To
nowoczesne centrum zarządzania kryzysowego działało do lipca 2017 roku przy
Alejach Ujazdowskich w tzw. Pałacyku Piłsudskiego , niedaleko siedziby premiera.
Rolą RCB była koordynacja działań w ramach Krajowego Planu Zarządzania
Kryzysowego, przede wszystkim chodziło o zbieranie informacji, od stanu
zaopatrzenia magazynów po sporządzanie aktualnego raportu o skali zagrożenia,
przekazywanie danych między różnymi jednostkami zaangażowanymi w walkę czy to z
powodzią, czy to z epidemią. Staraniem generała straży pożarnej Janusza
Skulicha wyposażono je w sprzęt na miarę XXI wieku. Co się z tym wszystkim
stało? Zostało przeniesione na Rakowiecką i prawdopodobnie zmarginalizowane. Skąd pomysł
przeprowadzki? Kamiński postanowił w siedzibie RCB zainstalować siebie –
koordynatora służb specjalnych. Ciekawego czy i ile przejął ze sprzętu, w jaki
było wyposażone Rządowe Centrum Bezpieczeństwa?
Przejdźmy do czasów nieodległych.
Błaszczak, o którym było już wyżej, sparaliżował jeszcze
inny ważny ośrodek. Ośrodek Diagnostyki i Zwalczania Zakażeń Biologicznych w
Puławach. Ten ośrodek jest częścią Wojskowego Instytutu Higieny i
Epidemiologii. Pod koniec stycznia bieżącego roku Błaszczak, szef MON, odwołał
trzy osoby: płk dr Marcina Niemcewicza – szefa ośrodka, ppłk dr Aleksandra
Michalskiego – kierownika pracowni wirusologii oraz ppłk Jacka Wójcickiego –
szefa pracowni zabezpieczenia. Powodem miały być „niedopuszczalne opóźnienia w uzyskaniu kluczowej akredytacji placówki
oraz nieprawidłowości w zarządzaniu”.
Tyle oficjalnie komunikaty, które, jak PiS już nas przyzwyczaił, są. A
czy są prawdziwe to już inna para kaloszy. Czy w związku z odwołaniami kierownictwa
zrezygnowali solidarnie również inni? Z ośrodka odszedł dodatkowo płk wirusolog
Jerzy Gaweł, a ponadto epidemiolog i szef pracowni bakteriofagów. Co ciekawe.
Do argumentów MON o „złym zarządzaniu” sceptycznie podchodzi prof. Krzysztof
Chomiczewski, krajowy konsultant ds. obronności w dziedzinie epidemiologii,
który skrytykował czystki Błaszczaka w ośrodku. Pikanterii całej sprawie dodaje
fakt, że na stanowisku szefa placówki zamieniono WIRUSOLOGA na CHEMIKA, czyli
na dr ppłk Mirosława Kozłowskiego.
I teraz sprawa zasadnicza. Pod koniec
lutego, gdy polski rząd poinformował o kilkunastu laboratoriach w Polsce wyznaczonych
do diagnostyki koronawirusa to zabrakło w wykazie ośrodka w Puławach. Jest to szczególnie
bulwersujące, gdyż laboratorium w Puławach posiada najwyższą w Polsce klasę
bezpieczeństwa biologicznego, tzw. BSL-3. Pytanie otwarte. Czy brak na czas
akredytacji dla laboratorium, by mogło być wpisane na listę jednostek
powołanych do badań koronawirusa, to faktycznie zaniechania zwolnionego
kierownictwa, czy efekt czystek Błaszczaka, który teraz próbuje zwalić winę na
odwołane kierownictwo? (za „Dziennik Wschodni” z 13 marca 2020)
Jak „rozsądnie” zasobami ludzkimi zarządzają politrucy z PiS
(wraz z przystawkami) pokazują inne stanowiskowe roszady.
W styczniu tego roku pisowskie władze województwa
dolnośląskiego odwołały wybitnego naukowca prof. Andrzeja Lange z funkcji
dyrektora Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych. Na jego miejsce
powołano Pawła Nakonecznego, który jest… UWAGA! – specjalistą z Generalnej
Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Odrzucono między innymi prof. Dariusza
Wołowca, byłego konsultanta krajowego ds. hematologii/byłego dyrektora
Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1.
Wywalono profesora o specjalności medycznej, odrzucono
kandydaturę profesora o specjalności medycznej. Powołano drogowca.
W Dolnośląskim Centrum Rehabilitacji w Kamiennej Górze
wieloletniego szefa, Wiktora Króla, za którym murem stanęła załoga ośrodka, zamieniono
na pisowca Artura Mazura – TEOLOGA.
Koronawirus nadciągał do Europy, ale Morawiecki, Szumiński,
główny inspektor sanitarny Pinkas i ogólnie rządzący sprawę bagatelizowali.
Jak informuje Gazeta Wyborcza tekstem Wojciecha
Czuchnowskiego Agencja Wywiadu już w styczniu informowała rząd, że zagrożenie koronawirusem
jest poważne. Pisowska władza zignorowała to ostrzeżenie. Czesi za to, właśnie w
styczniu, powołali sztab kryzysowy. Katarzyna Lubnauer wskazując na te działania
Czechów, pytała „dlaczego polski rząd
bagatelizuje zagrożenie?”. PiS nie przejął się. Sztabu nie powołano, choć
następnego dnia, 29 stycznia, zebrał się zespół zarządzania kryzysowego w
Ministerstwie Zdrowia.
Gdy 14 lutego umiera pierwsza osoba zarażona koronawirusem
w Europie (Francja), a Koalicja Obywatelska składa projekt ustawy dotyczącej
walki z epidemią, PiS nie jest zainteresowany. Tak samo PiS zbywa apele
opozycji o przedstawienie na forum Sejmu informacji, jakie działania podjął
polski rząd i jak przygotowuje Polskę na nadchodzącą epidemię. Dopiero dzień
później, 25 lutego, nie-pisowski Senat podejmuje decyzję, by rząd przedstawił
mu informacje o stanie przygotowania państwa, oczywiście dzieje się to przy
sprzeciwie senatorów z PiS.
PiS, mówiąc kolokwialnie, olewał apele opozycji, za to jego
urzędnicy wypowiadali do kamer całe ciągi lekceważących słów.
- 12 lutego na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia Główny
Inspektor Sanitarny Pinkas „Mało
przypadków w Europie, mało przypadków w świecie. Wygląda na to, że te przypadki
leczą się dobrze, ponieważ na świecie są tylko dwa zgony. Mówię „tylko”, bo
niespecjalnie duża liczba poza Chinami.”
- ten sam Pinkas 28 lutego dla „Dziennika Gazety Prawnej” : „Wielu polityków, którzy posługują się
koronawirusem jako elementem gry politycznej, powinno sobie włożyć lód do
majtek.”
- Szumowski 4 marca dla Onetu: „Ja bym nie powiedział, że ten wirus jest tak bardzo niebezpieczny. On
jest podobny do wirusa grypy”
- 29 stycznia (gdy Czesi już powołali sztab kryzysowy) Szumowski
trywializował „Koronawirus prędzej czy
później będzie w Polsce i to nie będzie nic nadzwyczajnego. Nie czekamy
na to, ale i nie obawiamy się. Jesteśmy przygotowani na diagnostykę, opiekę i
leczenie pacjentów” – te buńczuczne słówka dziś brzmią, jak żart, i to w
bardzo złym guście.
- 26 lutego w RMF24 Szumowski twierdził, że maseczki nie
pomagają; od czwartku 16 kwietnia zostaje wprowadzony nakaz noszenia maseczek,
takich chaotycznych pomysłów jest, co nie miara i będę o tym jeszcze pisać.
- 5 marca „zbawca” Szumowski (w Polsat News) rzekł „Nie
spodziewam się gwałtownego wzrostu chorych na koronawirusa w Polsce, raczej
dwóch, trzech kolejnych przypadków”. Nawet przy ograniczaniu
przeprowadzania testów wzrost nastąpił lawinowy; 9 marca (4 dni później) było już
dziesięć przypadków, 10 marca liczba się podwoiła do dwudziestu, 13 marca –
OSIEM dni po „radosnych” słowach Szumowskiego było w Polsce już 68 wykrytych
przypadków, 12 marca zmarła w Polsce pierwsza osoba zarażona koronawirusem.
- Sasin w „Gościu wydarzeń” na Polsat News, 2 marca „Opozycja jest rozczarowana, że jeszcze nikt
w Polsce nie zachorował na koronawirusa”, dwa dni później bum.
- Dworczyk 27 lutego w TVP Info: „opozycja stara się wykorzystać każdą sytuację, żeby straszyć Polaków” oraz
UWAGA: „Jestesmy przygotowani na
poniesienie wszelkich kosztów. Pieniądze znajdują się w rezerwie na działania
kryzysowe. To jest blisko miliard dwieście milionów złotych. Do tego
rezerwa premiera około dwustu milionów złotych. Niezależnie od tego, jakie
koszty byłyby niezbędne, takie pieniądze w budżecie państwa polskiego będą.”
MIESIĄC PÓŹNIEJ, 30 marca Morawiecki w
Senacie: „50 miliardów, które
otrzymaliśmy w wyniku refinansowania budżetu, wystarczy na 6-7 tygodni”
Tak beztrosko pisowscy urzędnicy podchodzili do zbliżającego
się kryzysu, z jednej strony bagatelizując problem, z drugiej uprawiając
prężenie muskułów, jak Dworczyk. Dyletanci tak mają, że niedostatki pokrywają
pustymi deklaracjami i propagandą sukcesu. Idą za nimi nieodłączne siostrzyce:
KŁAMSTWO, SZWINDEL I
CENZURA.
Naczelnego bajkopisarza RP, premiera Morawieckiego, nie mogłoby
w grupie łgarzy zabraknąć. Humorystycznym jest, że nawet kłamie nieudolnie. W
środę 18 marca w TVP mówił: „Rozpoczęliśmy
te przygotowania parę miesięcy temu, kiedy usłyszeliśmy, bodaj 9 stycznia, o
przypadkach koronawirusa. Później te przygotowania rosły, czy były coraz
bardziej zaawansowane, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień”. Wyżej
pokrótce opisałam te „przygotowania”, a w tekście później zajmę się powstałym
chaosem, gdy epidemia dotarła do Polski, co tym bardziej pokaże, jak to się
rząd „przygotował”.
Najradośniejsze jest jednak, że dzień później, 19 marca, podczas
konferencji prasowej tak rzekł: „Musimy
radzić sobie z okolicznościami, których nikt się jeszcze miesiąc temu nie spodziewał, dwa miesiące temu nikt o
tym nie wiedział”.
Dwa miesiące temu, czyli 19 stycznia. Jak się ma do tego
samochwalstwo o 9 stycznia?
„Zbawca” Szumowski nie jest inny. 10 marca na konferencji
prasowej poinformował: „W Polsce mamy
ponad 10 tys. respiratorów, duża część jest na bieżąco wykorzystywana.”
Uspokajający i pokazujący w dobrym świetle stan „przygotowania”. Komunikat
propagandowy poszedł w eter. I o to chodziło.
Sześć dni później, 16 marca,
rakiem się wycofywał, że dla chorych na koronawirusa w jednoimiennych
szpitalach zakaźnych „mamy ok. 10 tys.
łóżek, mamy 700 respiratorów.” Naturalnie chwacko dodał: „Nawet jeżeli będziemy mieli
hospitalizowanych kilka tysięcy pacjentów, to nie jest zagrożenie dla systemu.”
Tyle beztroskie zapewnienia. Realia? Jest 16 kwietnia, W DPS
ludzie padają, jak mrówki, a jeszcze nie mamy szczytu epidemii. No ale
przynajmniej umierają w swoich łóżkach.
Pod koniec marca radio Lublin nagłaśnia akcję „Zanurzeni w
miłości”, celem jest zbiórka na zakup sprzętu, w szczególności respiratorów,
np. do nowopowstającego Oddziału Zakaźnego w Szpitalu Neuropsychiatrycznym. Natomiast
3 kwietnia Kurier Suwalski informuje, że brakuje już tylko 10 tys. złotych na
zakup respiratora. Zbiórkę organizują harcerze.
Polacy nauczeni doświadczeniem, że umiesz liczyć licz na
siebie, a nie na władzę, zaczęli na własną rękę szukać środków na zakup sprzętu
oraz samego sprzętu - jak w połowie marca samorząd i szpital w Płocku. Polska
nie jest jedynym krajem, w który szaleje koronawirus, zatem do producentów po
respiratory ustawia się coraz dłuższa kolejka.
Gdy pan Szumowski informował o 10 tys. respiratorów, a potem
o 700 dla pacjentów w szpitalach zakaźnych to w warszawskich szpitalach,
dokładnie w tym samym czasie, bo 15 marca, brakowało 30 stanowisk do
intensywnej terapii. Za zakupy odpowiedzialni są wojewodowie, w tym wypadku
Konstanty książę Radziwiłł.
Tegoż 15 marca prezydent Trzaskowski w „Faktach po faktach”
mówił: „Jest prośba do rządu, żeby te
miejsca uzupełnić. Ale sami również zamawiamy sprzęt, niezależnie od tej pomocy
rządowej. W tej chwili wojewoda przeznaczył na razie niecały milion złotych. Ja
wiem, że tych pieniędzy rządowych będzie więcej. W związku z tym staramy się
dokonywać tych zakupów sami”.
Zdaje się, że pieniędzy więcej nie doszło, bo trzy tygodnie
później, 9 kwietnia, na stronie UM poinformowano, że zakupy zrealizowano z rezerwy
celowej miasta. Koszt zakupu jednego stanowiska to 230 tys. zł, na które
składa się specjalistyczne łóżko, respirator, kardiomonitor, stacja pomp
infuzyjnych oraz elektryczny ssak. Mnożąc
przez 30 otrzymamy okrągłą sumkę 6 mln 900 tys. złotych.
I tak to wszystko pięknie wygląda na konferencjach
prasowych, które stały się dla Szumowskiego głównym orężem w walce z
koronawirusem, ale owe konferencje i podkrążone oczka pana ministra, a to, co
się dzieje realnie to dwie całkowicie różne rzeczywistości.
A dzieje się źle.
W dwa tygodnie po zarejestrowaniu w Polsce pierwszego
oficjalnego przypadku pacjenta z koronawirusem (4 marca) zaczęły się w
Internecie dramatyczne apele szpitali o pomoc:
- 17.03 Płock: maseczki, kombinezony, inne elementy odzieży
ochronnej dla oddziału zakaźnego „mamy
problem ze zgromadzeniem zapasów wystarczających na kilka dni”
- 18.03 Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego w
Krakowie: „Brakuje maseczek, fartuchów,
rękawiczek, a także kombinezonów. Placówka zbiera też pieniądze na zakup
sprzętu, który wspomaga oddychanie”, „Chcemy kupić sprzęt wspomagający
oddychanie – AIRVO2. Tych urządzeń w naszym regionie jest niewiele, w
„Żeromskim” nie ma ani jednego.”
- 18.03 Szpital Uniwersytecki w Krakowie: medyczne przyłbice
ochronne, gogle, maseczki z filtrem Ffp2 i Ffp3.
- 18.03 Szczecin, szpital na Pomorzanach: maseczki, gogle, rękawiczki,
respiratory
- 15.03 Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku prosi o
oferty SPRZEZAŻY: fartuchów wzmocnionych, kombinezonów ochronnych, gogli,
przyłbic, masek chirurgicznych, masek z filtrem, termometrów bezdotykowych;
inne pomorskie szpitale poszukują tych samych produktów, a dodatkowo środków
dezynfekcyjnych
- 17.03 Olsztyn: maseczki, rękawiczki, odzież ochronna,
fartuchy.
Poznań, Warszawa, Wałbrzych, Bydgoszcz, Częstochowa, Rybnik,
Zielona Góra, Kielce, Łódź, Legnica, Jaworzno, Stargard, Jelenia Góra, Nowa
Sól, Brzesko, Goleniów, Dąbrowa Górnicza, Słubice, Bolesławiec, Łańcut,
Tarnowskie Góry…
Przypomnę słowa Szumowskiego z 16 marca: „„Nawet jeżeli będziemy mieli
hospitalizowanych kilka tysięcy pacjentów, to nie jest zagrożenie dla systemu.”
A system wywalił się już na początku przy niecałym tysiącu
hospitalizowanych (923, stan na 18 marca) i na samych tylko środkach
ochronnych. Dlaczego? Oczywiście podniosły się zarzuty winiące szpitale, że się
nie zaopatrzyły, ale szpitale się zaopatrywały na tyle na ile było je stać
finansowo, a że szpitali nie stać na zbyt wiele…
Poza tym, jak 25 marca doniosło OKO.press ciekawymi
„standardami” wykazała się Agencja Rezerw Materiałowych. Lekarka jednego ze
stołecznych szpitali opisała sytuację, w której szpitale na własną rękę
wyszukują dostawcy, długo sprawdzając jakość oferowanych towarów, zamawiają, a
potem, gdy transport trafia do oclenia i kwarantanny pojawiają się panowie z
ARM i przejmują zamówione dobra nawet nie informując szpitali, czy wprawdzie
wzięli, ale oddadzą, czy też nie oddadzą.
AGENCJA
Smród z Agencją Rezerw Materiałowych jest znacznie większy.
18 marca zwolniono jej szefa. Koziołek ofiarny być musiał. Ja mam jednak
wątpliwości, czy zwolniono właściwego winowajcę.
Jedną z bulwersujących spraw jest kupowanie i robienie w
ostatnich latach przez ARM ogromnych zapasów węgla. TVN24 dotarł do raportu NIK
„28 grudnia 2017 roku ARM dokonała zakupu
węgla o łącznej wartości 149,9 miliona złotych”. Jeden z inspektorów NIK
miał w rozmowie z dziennikarzami TVN24 powiedzieć: „Stawialiśmy sobie pytanie, czy zakupy węgla są rzeczywiście konieczne
w kraju, gdzie jest tyle kopalń funkcjonujących, a hałdy są pełne. To wyglądało
bardziej jak publiczna pomoc kopalniom niż tworzenie rezerw strategicznych”.
Przypominam sobie bardzo dobrze, jak
w tamtym czasie PiS uwielbiał wytykać Platformie, że chciała zamykać kopalnie,
a one nagle stały się bardzo „rentowne”.
To, że dla pisowskich rządów, zarówno
Beaty Szydło, jak i Morawieckiego utrzymywanie w spokoju górników było
priorytetem nie jest tajemnicą. Kto zatem
w imię spokoju nakazywał ARM wywalać pieniądze na zakup węgla?
Ponadto w połowie
lutego, gdy już rząd doskonale wiedział o nadciągającej epidemii, ARM za grosze sprzedała 63 tys. specjalistycznych
masek pełnotwarzowych. Gdy sprawa się wydała, próbowano to tłumaczyć kończącymi
się przeglądami technicznymi. Przeglądy jednak kończyły się dopiero na
przełomie 2020/2021. ARM sprzedała maski po 10 zł, maski neoprenowe
Panoramamasque, typ 1710395 kosztują obecnie ponad 400 zł. Tłumaczenia, że sprzedano je dopiero po tym, gdy zakupiono w ich miejsce nowsze, jest po
prostu absurdalne. Każdy myślący człowiek wiedziałby, że przy
nadciągającej epidemii maski to towar pierwszej potrzeby.
Jacek Sasin pytany o przyczyny zwolnienia szefa ARM, Jacka Turka
powiedział, że ów „zbyt trzymał się
procedur”. To takie pisowskie. Wszak
wiadomo – urzędnicy mają działać poza procedurami i poza trybem… urocze, a
będzie jeszcze lepiej.
Jak opisała Gazeta Prawna, pod koniec lutego ARM
procedowała zakup dużej partii maseczek ochronnych. Wszystko było finalizowane
z producentem i „czekano tylko na
ostateczny podpis”. W tym czasie zjawił się przedstawiciel Austrii z gotówką
i dokonał zakupu od ręki. A teraz uwaga, cytuję: „Po tej historii rząd zdecydował się zmienić prawo. Zgodnie z nowym
[prawem – dop. red.] decyzję o zakupach
można podejmować z godziny na godziny. Z pominięciem przepisów o zamówieniach
publicznych.”
KOWAL ZAWINIŁ, CYGANA POWIESILI.
Tak można skwitować zwolnienie szefa ARM. Ten
wspaniały rząd i Morawiecki, który tak się chwali przygotowaniami już od 9
stycznia, nie wdrożył stosownych do nadciągającej katastrofy procedur.
Czy sytuacja po zmianie na stanowisku dowodzącego ARM się
zmieniła na lepsze? Nie bardzo.
TVN24 26 marca br. przytacza pewną historię. Od 18 marca
pełniącym obowiązki jest Leszek Polakowski. Również od 18 marca polscy
przedsiębiorcy z jednego z państw Beneluksu próbowali się skontaktować z kimś z
ARM. Wysłali maila z ofertą sprzedaży certyfikowanych kombinezonów, fartuchów,
rękawiczek. Kwota sprzedaży całości magazynu 10 mln euro. Po rozmowie
telefonicznej ktoś w ARM poprosił o wysłanie maila ze specyfikacją. Po
przesłaniu maila nikt już nie oddzwonił, a próby kontaktu telefonicznego
inicjowane przez przedsiębiorców po przekierowaniu na centrali kończyły się
nieodbieraniem słuchawki. Partię zakupili z pocałowaniem ręki Holendrzy i
Słowacy.
CHAOS, CHAOS, CHAOS.
Efekt systemowych zaniedbań nie dał na siebie długo czekać.
Ci, którzy powinni byś szczególnie chronieni w czasie pandemii to pracownicy
służby zdrowia. System Szumowskiego tak ich ochronił, że już 2 kwietnia odsetek
zarażonych pracowników medycznych stanowił 15,6 proc. wszystkich zarażonych.
Dla porównania. We Włoszech to 10,3 proc., w Hiszpanii 14,4 proc. (za
Konkret24). W Niemczech 2 kwietnia zanotowano 73 522 przypadków zarażeń
koronawirusem, z tego lekarzy i personelu medycznego 2300, co daje jedynie 3,1
proc.
Tak wysoki odsetek zakażonego personelu medycznego to hańba
dla rządzących. Czegóż jednak oczekiwać
od dyletantów, gdy dopiero 9 kwietnia, ponad miesiąc od pierwszego przypadku,
ministerstwo zdrowia i „zbawca” Szumowski się ogarnęli i wprowadzili w
szpitalnych izbach przyjęć i oddziałach ratunkowych wymóg wydzielenia trzech
stref: dla pacjentów zarażonych i z podejrzeniem koronawirusa, strefę dla personelu na zmianę
odzieży ochronnej oraz tę dla pacjentów wolnych od wirusa,
przynajmniej teoretycznie wolnych.
Przypomnę, że szpitale od początku epidemii
zwracały uwagę na problem z procedurami. Do szpitala jednoimiennego, czyli szpitala
wyznaczonego, jako zakaźny, inne placówki mogą kierować tylko tych, których
wynik testu jest pozytywny. Oznacza to, że do czasu uzyskania wyników, nawet w
przypadku pełnych objawów, chorzy są hospitalizowani w „normalnym” szpitalu, a
placówka zużywa tony środków ochronnych… jeśli je ma.
„Nie mieliśmy sprzętu,
masek, fartuchów, testy robili nam z opóźnieniem”
Tak opisują sytuację w Krotoszynie, który stał
się czarnym punktem na mapie Polski. Do dramatycznej sytuacji i dużej ilości
zakażonych w krotoszyńskim szpitalu, w tym personelu, oraz mieszkańców
Krotoszyna miało dojść w połowie marca, gdy przyjęto 85-letniego pacjenta
mającego kontakt z synem, który wrócił z Brukseli. Starszy człowiek nie
poinformował o tym załogi szpitala.
Naturalnie winnego szybciutko władza znalazła. W piątek 27
marca odwołano ze stanowiska szefa krotoszyńskiego sanepidu , rzecznik wojewody
nie podał przyczyn dymisji.
Od połowy marca nadzór
nad placówkami odebrano starostom i oddano wojewodom. Wszyscy wojewodowie
to urzędnicy powołani przez pisowską władzę. Czy będą podstawy, czy nie będą
wojewodowie nie zawahają się ni chwili, by zwalniać niewygodnych ludzi, czym
zastraszą resztę. Ostatni mają grzecznie wykonywać rozkazy i milczeć o bajzlu, jaki
organizowała w pocie czoła od kilku lat „dobra” zmiana obskurantów.
W tym miejscu wracam pamięcią do sytuacji z końca lutego,
gdy będąc właśnie w tym szpitalu, młoda kobieta zamieściła na Facebooku
nagranie opisujące, jak od kilku dni czeka na wynik testu. Kobieta trafiła tam 26
lutego z gorączką, ogromnymi problemami z oddychaniem. Wynik testu, jak podają
media, okazał się negatywny. Przypominam tę sytuację, bo już wtedy Szumowski
powinien bardzo dokładnie zanalizować przypadek i już wtedy wdrożyć odpowiednie
procedury dla szpitali. W tym ustanowienie stref, ale nie tylko.
Otóż proszę sobie wyobrazić, że „zbawcy” Szumowskiemu zajęło
ponad miesiąc od wypadków w Krotoszynie, by WSZYSTKIM szpitalom NFZ zaczął
refundować testy. Do 4 kwietnia REFUNDOWANE były tylko testy wykonane w szpitalach
zakaźnych oraz pobrane na zlecenie sanepidu. W szpitalach ogólnych zlecenie na
wykonanie testu refundowanego musiało być sygnowane przez lekarza chorób zakaźnych
i oczywiście uzgodnione z sanepidem.
To również w tym dniu zbawca Szumowski obiecał, że testy
pracowników medycznych będą uprzywilejowane i nie będą musiały czekać w
kolejce. Na ten pomysł, genialny Szumowski, wpadł po miesiącu… choć najprostsza
logika podpowiada, że lekarz, pielęgniarka, salowa, ratownik im szybciej okażą
się niezarażeni tym szybciej wrócą do pracy.
Dopiero po miesiącu od pierwszego w Polsce oficjalnie
potwierdzonego przypadku infekcji koronawirusem naczelny generał wojsk
medycznych, Szumowski, zezwolił, by testy mogły być zlecane także, gdy u
diagnozowanego występuje tylko JEDEN z TRZECH głównych objawów zarażenia.
Te zarządzenia wdrożono dopiero, gdy w mediach zaczęło się
robić głośno. Np. o sytuacji szpitala w Sosnowcu, kiedy okazało się, że jedna z
pielęgniarek jest zarażona, a sanepid robił cyrk z wydaniem wyników i wreszcie interwencja prezydenta Sosnowca przerwała teatr.
Na konferencji prasowej 4 kwietnia pan minister Szumowski
prezentował się świetnie.
Do wszystkich zaniedbań Szumowskiego i rządzących dochodzi
skandaliczna, nieustanna odmowa ustawowych cotygodniowych testów kontrolnych
dla służb medycznych,
czyli tych wystawionych na ekspozycję wirusa najbardziej, bo
o ile w sklepach można się oddzielić od klienta taflą szyby lub pleksi,
policjant, funkcjonariusz straży granicznej nie musi mieć w ogromnej większości
bliskiego kontaktu to w szpitalu nie da się nikogo zbadać na odległość.
Zastrzyku zrobić też się nie da. Nie da się pobrać krwi na odległość, ani
zajrzeć w gardło, czy do ucha.
W czwartkową noc, 16 kwietnia, głosami posłów Zjednoczonej Prawicy
ponownie odrzucono poprawkę senatu, która taką procedurę wprowadzała. Pan
lekarz Szumowski głosował zgodnie z linią partii.
Dlaczego pisowcy są tacy
uparci odnośnie, zda się, podstawowego wymogu, który może zabezpieczać ludzi na
pierwszej linii frontu? Wczesne wykrycie i izolacja przecież zapobiega w dużym
stopniu rozprzestrzenianiu zarażeń wśród ludzi niezbędnych Polsce w dobie
epidemii.
Czy boją się, że nagle może się okazać, iż procent zakażonych medyków
wynosi nie piętnaście, a znacznie więcej?
Poczekamy, aż zaczną umierać? Pierwszy przypadek zgonu
fizjoterapeuty z radomskiego szpitala już jest. Jeśli pozarażają się
anestezjolodzy, których mamy w Polsce dramatycznie mało to Owsiak, Caritas, harcerze,
pani Kulczyk mogą kupić miliard respiratorów, ale nie będzie miał ich kto
obsługiwać.
TESTY, TESTY, TESTY
Opisując kłamstwa i oszustwa rządzących nie sposób nie poruszyć
najbardziej bulwersującej sprawy, czyli zaniżonych statystyk zarażeń
wynikających z małej ilości wykonywanych testów.
Na 27 państw europejskich Polska zajmuje 24 miejsce w ilości
przeprowadzanych testów na milion mieszkańców. Za nami są tylko Rumunia, Węgry
i Bułgaria. W Luksemburgu wykonuje się 49 080, w Niemczech 20 629, na
Litwie 16 412, w Czechach 12 856 testów na każdy milion mieszkańców. W
Polsce 4 135 (16 kwietnia, za euractiv.pl).
O tym, że ilość wykonanych testów przekłada się bezpośrednio
na liczbę wykrytych zakażeń przekonaliśmy się w ostatnich dniach jednoznacznie.
Poniżej zestawienie: data/ilość wykonanych testów/liczba
nowych zarażonych.
10.04/10,6 tys./380 11.04/11,2
tys./401 12.04/8,4 tys./318 13.04/5,6 tys./260 14.04/4,6 tys./268
Instytut Roberta Kocha oficjalnie poinformował właśnie (17
kwietnia), że w Niemczech epidemia wygasa. Tzw. bazowa liczba reprodukcyjna
wirusa, czyli, mówiąc po ludzku, ile osób średnio zaraża jeden zainfekowany,
spadła do wartości poniżej jednego. Dokładnie do 0,7 – dziesięciu zarażonych
zarazi siedmiu, a nie, jak w Polsce ponad trzydziestu. Niemcy poszli drogą
Korei Pd. Testowali i izolowali, testowali i izolowali.
Niemcy TYGODNIOWO robią ponad 350 tys. testów, w Polsce ogólnie
do 16 kwietnia wykonano około 170
tys.
W takim wypadku nie dziwi wysoki wskaźnik infekcji wśród
medyków, którzy jednak, gdy zdarzy się przypadek zarażonego np. na oddziale
szpitalnym to wtedy są poddawani testom. Ci z jakimś objawem od razu, ci bez
objawów często po siedmiodniowej kwarantannie.
Nie dziwi też wysoki wskaźnik umieralności w stosunku do
ogólnej liczby infekcji. W Niemczech na 16 kwietnia to 2,73 proc, a w Polsce
3,96 procent.
Naturalnie we Włoszech, czy Hiszpanii jest on wyższy,
odpowiednio 13 proc. i 10.46 proc. Tyle, że we Włoszech i Hiszpanii przeprowadza
się testy post mortem (pośmiertne), w Polsce nie. No i w Polsce wiele wskazuje na to, że
statystyki zgonów są również kreatywnie fałszowane. Do tej oburzającej kwestii
jeszcze powrócę.
Nie odmówię sobie przyjemności wspomnienia o innej
niezwykłej konferencji pierwszego bojownika o wolność od koronawirusa, ministra
Szumowskiego. Miało to miejsce 12 marca. Wtedy wprowadzono stan zagrożenia
epidemiologicznego.
Zbawca Szumowski mówił:
„W związku z tym
zmieniamy tryb postępowania i decyzje dotyczące wykonywania testów w taki
sposób, że będziemy testowali wszystkich, którzy idą do kwarantanny”, potem
dodał jeszcze, że liczba testów, a także liczba pacjentów wzrośnie „i będziemy mieli za chwilę tyle testów,
ile się wykonuje w Europie Zachodniej”
Jak mizernie wygląda polska statystyka testów na tle Europy
Zachodniej, a nawet Bałtów, czy Czechów opisałam wyżej. Teraz pokażę, jak te
świetnie brzmiące słowa pana ministra o testowaniu w kwarantannie wyglądają w
praktyce.
Cztery dni po konferencji, 16 marca, do sanepidu zgłosił się
45-letni zawodowy kierowca, który wrócił z Niemiec. Objęto go kwarantanną.
Mężczyzna mieszkał sam, miał ciężką postać cukrzycy, a do tego podług słów
starosty głogowskiego miał również gorączkę, kaszel i problemy z oddychaniem.
Po CZTERECH! dniach sanepid zlecił pobranie wymazu na obecność wirusa z urodziwą
koroną. Wymaz miał zostać pobrany w poniedziałek 23 marca. Pacjent nie dożył.
Zmarł 21 marca 2019 w swoim mieszkaniu w Głogowie.
No dobrze. To był początek epidemii. Tyle, że ten przypadek odbił
się bardzo szerokim echem w mediach. Czy minister Szumowski, zbawca Polaków,
wyciągnął wnioski? Czy uczulił sanepid? Czy postarał się, żeby taka sytuacja
nie miała miejsca? No zdaje się, że nie bardzo…
Środa. 15 kwietnia 2019 roku. Wieczorem na FB mieszkaniec
Żor na Górnym Śląsku zamieszcza dramatyczny wpis. Postaram się przedstawić
chronologicznie przebieg wydarzeń.
09.04, czwartek –
mężczyzna nagle traci węch i smak, zadzwonił na pogotowie, zbyto go, wreszcie
po perypetiach następuje kontakt z sanepidem, sanepid przekierował go do
szpitala zakaźnego w Raciborzu, gdzie zrobią test; w szpitalu informują, że
pobiorą wymaz, ale jeśli zostanie na oddziale i zrobi to sanepid. Dzwoni do
sanepidu w Katowicach, ta jednostka odmawia wykonania testu.
12.04, niedziela – ponownie dzwoni do sanepidu, w weekend
małżonka mężczyzny ma kaszel, ból pleców i gardła, spisano PESEL mężczyzny i
nałożono na 4-osobową rodzinę kwarantannę.
13.04, poniedziałek – teść mężczyzny, mieszkający gdzie
indziej zaczyna bełkotać, bolą go ręce i tył głowy, występują zaburzenia w
komunikacji, szwagierka mężczyzny wzywa karetkę. Karetka zabiera starszego
mężczyznę do szpitala w Raciborzu. Szwagierka informuje, że bliska rodzina jest
na kwarantannie. Szpital dzwoni do sanepidu. Sanepid nic nie wie o
kwarantannie.
14.04, wtorek – teść mężczyzny z Żor umiera. Miał zrobiony
test. Wynik testu: POZYTYWNY. Mężczyzna dzwoni do sanepidu. Informuje, że teść
zmarł, on ma objawy, a w domu jest jeszcze żona i dwójka małych dzieci.
W środę, jak wyżej wspomniałam, mężczyzna nagłaśnia sprawę
na FB, w czwartek, 16 kwietnia, podejmują to lokalne media, w tym strona rybnik.com.pl
Mediom, po konsultacji z placówką sanepidu, odpowiedziała
rzeczniczka prasowa Wojewody Śląskiego, Alina Kucharzewska. Cytuję fragment
artykułu na rybnickim portalu:
„Rodzina jest pod
ścisłym nadzorem Sanepidu oraz lekarza zakaźnika. W razie pogorszenia stanu
zdrowia któregokolwiek z domowników mogą się oni z nim kontaktować i prosić o
pomoc. Wymaz zostanie pobrany zgodnie z procedurą, czyli po siedmiu dniach od
ostatniego kontaktu z osobą zarażoną. Termin upływa za dwa dni.”
Rozumiem z tego wszystkiego, że skoro za dwa dni, czyli w
sobotę 20 kwietnia będzie wykonany test to mężczyzna miał kontakt z teściem w
niedzielę 12 kwietnia? Tyle, że mężczyzna zgłaszał objawy już trzy dni
wcześniej, w czwartek 9 kwietnia… co znowu w systemie i procedurach nie zagrało?
Napiszę tak…
Od kilku dni siedzę nad tym tekstem, staram sobie ułożyć
chronologicznie i merytorycznie kolejne zarządzenia, ich zmiany, zmiany do
zmian w kwestii zasad testowania osób na obecność koronawirusa. I to jest jeden
wielki burdel. Dosłownie.
Zresztą, jak może być inaczej, gdy nawet fachowcy w tym
chaosie się gubią. W ostatnich dniach do Pinkasa ponownie zwrócił się Prezes
Naczelnej Rady Lekarskiej, Andrzej Matyja „o
jednoznaczne określenie, który lekarz może wystawić zlecenie na wykonanie testu
na koronawirusa i na podstawie jakich kryteriów klinicznych lub
epidemiologicznych powinien to zrobić.” (za GW, z dn. 17 kwietnia).
W jednym z dolnośląskich szpitali ZAKAŹNYCH personel z
objawami jest testowany w Niemczech. Szpital ma własne laboratorium, ale o
pracach w nim decyduje sanepid. A o wytycznych sanepidu Pinkas i oczywiście
minister zdrowia. Wszak ostatni dostał do rączek możliwość wydawania
rozporządzeń.
Nie ma w Polsce Szumowskiego jasnych, trwałych wytycznych.
Nie ma wyraźnego podziału kto, kiedy, co. Jedna wielka prowizorka, zmieniająca
zasady najczęściej dopiero wtedy, gdy media nagłośnią wady. Wspaniały przykład
na bezmyślność władzy, która najlepiej, co potrafi to wprowadzać nieżyciowe,
bzdurne zakazy i nakazy, a z drugiej strony tam, gdzie one są rzeczywiście potrzebne
wprowadza je z refleksem szachisty:
DOPIERO OD 1
KWIETNIA SZUMOWSKI WPADŁ
PO ROZUM DO
GŁOWY I WPROWADZIŁ
OBOWIĄZKOWĄ KWARANTANNĘ DLA
WSZYSTKICH DOMOWNIKÓW.
Tak. Dobrze czytacie. Do 1 kwietnia nawet, gdy jakaś osoba
była objęta kwarantanną to nie było oficjalnego wymogu, by wszyscy domownicy
zostali jej poddani automatycznie. I tak przez 14 dni domownicy mieli kontakt z
potencjalnie zainfekowaną osobą, a jednocześnie mogli chodzić do pracy, sklepu,
na pocztę, etc. I mogli roznosić
koronawirusa.
A VIVA SZUMOWSKI!
Pora przejść do tego smutnego efektu epidemii i dziwnej statystyki w tym aspekcie.
Wyżej opisałam sprawę mieszkańca Głogowa, który zmarł
podczas kwarantanny nie doczekawszy testu. Prokuratura przyjęła stanowisko
biegłego, że śmierć nastąpiła z przyczyn nieustalonych, a konkretnie, że nie
było udziału osób trzecich, czyli nikt denata np. nie udusił, albo nie
poćwiartował. Prokurator nie dopatrzył się podstaw do pobrania próbek od
zmarłego na ewentualną obecność koronawirusa, tłumacząc dużym zaangażowaniem
stosownych instytucji. Sanepid zupełnie się wypiął, choć jeśli robi wymazy
żywym to tym bardziej jest w stanie pobrać wymaz martwemu, jako obecnie
najbardziej wykwalifikowana w tym kierunku polska instytucja. Sprawa
szczęśliwie zamieciona pod dywan. Nikt nie będzie mieć kłopotów z powodu
nieumyślnego spowodowania śmierci.
W Koninie, w marcu zmarła 50-latka. Wróciła z Niemiec, była
na kwarantannie. Policja po śmierci kobiety zwróciła się do sanepidu z
pytaniem, czy zrobią badanie. Zignorowali.
Sanepid nie jest zainteresowany takimi czynnościami, bo a
nuż wyjdą ich zaniedbania. Lekarze rodzinni, którzy stwierdzają zgon nie wpiszą
kodu COVID-19, bo na jakiej podstawie? Na podstawie zewnętrznych oględzin
zwłok? A sanepid, gdyby znalazł się odważny lekarz od razu spyta o tę podstawę.
Koroner? Ta instytucja jest w Polsce w powijakach. Biegły, jak widać po
przypadku z Głogowa, też nie poradzi, bo i jak?
Gdzie jest Szumowski?
Gdzie jest Ziobro? Nie ma. Konferencji prasowych, które tak obaj panowie lubią,
również brak.
A przecież jeśli owe osoby zmarły na koronawirusa to trzeba
by ustalić ich kontakty i ewentualny krąg możliwych zakażeń.
Czegóż jeszcze nie dopatrzył zbawca Szumowski, a co dopomaga
w zafałszowaniu statystyk zgonów?
26 marca na stronie Państwowego Zakładu
Higieny, a de facto na stronie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, choć
zapomnieli zmienić nazwę instytucji na stronie, opublikowano oficjalny dokument
o używaniu kodów chorobowych przy opisie przyczyn zgonów.
Tyle, że rozjechało się to zupełnie z wytycznymi WHO i ich kodami. Oni
wprowadzili dwa: U07.1 oraz U07.2. Pierwszy stosowany, gdy rozpoznano Covid-19
i potwierdzono testem, drugi, gdy inne symptomy (np. specyficzne zmiany płucne,
wykazane za pomocą tomografii, ale nie tylko) wskazywały na infekcję
koronawirusem, jednak nie potwierdzono jednoznacznie infekcji testem, albowiem
go na ten przykład nie wykonano.
Od 1 kwietnia, już tradycyjnie po medialnej burzy,
wprowadzono drugi kod, ale PZH lub, jak kto woli, NIZP sprawę oczywiście hm…
zagmatwał. Szczegółowo kwestię opisało OKO.press 6 kwietnia – „Polska zbija
termometr: Covid-19 nie znajdzie się na karcie zgonu bez testu. A testów post
mortem nie ma”.
Główny wic polega na tym, że ostatecznie o tym, co zostanie
wprowadzone do systemu jako przyczyna zgonu, decydują tzw. lekarze koderzy. To
nowe stanowisko wprowadzone przez PZH/NIZP. Lekarzy koderów jest na cały kraj 16 (słownie: SZESNASTU) i to do nich
należy ostatnie słowo w opisie przyczyny zgonu.
Ponadto PZH/NIZP w swych
wytycznych rekomenduje, że kod U07.2 należy stosować w dokumentacji medycznej,
ale nie na kartach zgonu, choć WHO umożliwia użycie obu kodów, w tym U07.2, w
obydwu przypadkach. Na karcie zgonu też.
O tym, że w oficjalnej statystyce zgonów, już nie tylko teoretycznie, ale jak najbardziej realnie, coś jest mocno nie halo powolutku się dowiadujemy.
W DPS w Kaliszu od 9 do 17 kwietnia zmarło siedem osób.
Tylko u jednej zanotowano w akcie zgonu, jako przyczynę Covid-19. Zapewne w DPS
starsi ludzie odchodzą często. Należałoby zatem porównać statystykę ilości
zgonów z ostatnich miesięcy. Wtedy okazałoby się, czy taka liczba jest
normalna. W moim odczuciu siedem osób w osiem dni to sporo.
Pod koniec marca w szpitalach powiatu grójeckiego zmarło
trzech pacjentów z potwierdzonym zakażeniem koronawirusem. W statystyce żadnego
nie odnotowano, jako ofiarę Cowid-19.
Rzeszów. Oficjalnie w marcu nikt nie zmarł na koronawirusa.
Jak sprawdzili dziennikarze Gazety Wyborczej w marcu 2020 zmarło w Rzeszowie
137 mieszkańców tego miasta. W marcu 2019 zgonów odnotowano 99. To wzrost o 38 procent.
Sporo.
Wreszcie, jak ewidentnie władza przy pomocy różnych państwowych
instytucji zaniża statystykę zgonów, okazało się w Warszawie. O sprawie napisał
na Twitterze prezydent stolicy, Rafał Trzaskowski:
„Do 7 kwietnia rząd raportował 8 ofiar Covid19 w @warszawa.
Tymczasem Urząd Stanu Cywilnego otrzymał 32 karty zgonu z tą przyczyną – 18 z
nich dotyczyło zmarłych mieszkańców stolicy”
Osiemnaście to nie osiem. Zaniżono liczbę o prawie połowę,
dokładnie o 44,4 procent.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa.
W Polsce jest wielu wspaniałych, ofiarnych ludzi. Ludzi wrażliwych
i przyzwoitych, ale jest też spora grupa prymitywnych egoistów. Czy mogłoby tych
drugich być mniej? Myślę, że tak. Niestety i tu, moim zdaniem, Kaczyński z jego
hufcami dołożyli sporo, by wzmóc w ludziach ten prymitywny egoizm. Odkąd doszli
do władzy dzielili społeczeństwo opluwając tzw. elity. Cóż. Mądrymi trudniej
manipulować to trzeba ich zniszczyć. Na lekarzy szczujnia TVP wylała tony
pomyj, na marszałka Grodzkiego, profesora medycyny, systematycznie od kilku
miesięcy urządza nagonkę. W oczach wielu Polaków odarto kadrę medyczną z
autorytetu drastycznie. Czy można się dziwić, że w takim stworzonym klimacie
podnoszą łby najbardziej ohydne jednostki? Nie bardzo. Przecież nawet sam
zbawca Szumowski, pytany o spadek liczby wykonywanych testów w czasie kwietniowych
świąt, nie omieszkał rzec, że to przecież nie on zleca testy, tylko sanepid i
lekarze. Wprawdzie dodał, iż w trakcie świąt jest naturalnym spadek obsady w
placówkach, jednak to zwalenie na sanepid i lekarzy było wymowne.
Dla WOT-u rządzący zadbali o zniżki na Orlenie, dla lekarzy
były brawa. Powoli nie ma już nawet braw.
Z ogromnym smutkiem przeczytałam na Onecie tekst "Skończyły się oklaski, zaczęło plucie jadem".
"Moja przyjaciółka - lekarka pracująca w szpitalu - została bardzo stanowczo poproszona przez innych mieszkańców bloku, żeby na czas epidemii się wyprowadziła. Usiłowała zignorować żądania sąsiadów, więc oblani jej drzwi farbą, a w pobliskim warzywniaku właścicielka odmawia jej obsługi. O ironio na początku pandemii zaopatrywała sąsiadów w maseczki i część z nich właśnie wtedy dowiedziała się, że to lekarka."
I nagle wczoraj, jak feniks z popiołów, powstał dawno niewidziany pan Zbyszek. Ziobro nie przepuści żadnej okazji, by przed kamerami pozować na jedynego sprawiedliwego szeryfa. Tym bardziej, gdy można dokopać znienawidzonym przez pana Zbyszka medykom. Prokuratura będzie ścigać personel DPS, który uciekł na zwolnienia przed apokalipsą w tych ośrodkach. Wszystko ładnie, ale dlaczego Ziobro podobnie ochoczo nie zorganizował konferencji prasowej i nie ogłosił, że prokuratura równie aktywnie włączy się w wyjasnienia przyczyn zgonów oraz w ściganie odpowiedzialnych za systemowe zaniedbania i fałszerstwa."
Ano właśnie...
W części drugiej przyjrzę się poczynaniom władzy na drodze ku dyktaturze. Cenzurze, wprowadzonemu zamordyzmowi, bezprawnemu ograniczeniu praw i swobód obywatelskich. Będzie też kilka słów o parciu autorytarnej władzuchny i Kaczyńskiego ku wyborom. Za wszelką cenę. Bez względu na koszta finansowe i ludzkie.
Z ogromnym smutkiem przeczytałam na Onecie tekst "Skończyły się oklaski, zaczęło plucie jadem".
"Moja przyjaciółka - lekarka pracująca w szpitalu - została bardzo stanowczo poproszona przez innych mieszkańców bloku, żeby na czas epidemii się wyprowadziła. Usiłowała zignorować żądania sąsiadów, więc oblani jej drzwi farbą, a w pobliskim warzywniaku właścicielka odmawia jej obsługi. O ironio na początku pandemii zaopatrywała sąsiadów w maseczki i część z nich właśnie wtedy dowiedziała się, że to lekarka."
I nagle wczoraj, jak feniks z popiołów, powstał dawno niewidziany pan Zbyszek. Ziobro nie przepuści żadnej okazji, by przed kamerami pozować na jedynego sprawiedliwego szeryfa. Tym bardziej, gdy można dokopać znienawidzonym przez pana Zbyszka medykom. Prokuratura będzie ścigać personel DPS, który uciekł na zwolnienia przed apokalipsą w tych ośrodkach. Wszystko ładnie, ale dlaczego Ziobro podobnie ochoczo nie zorganizował konferencji prasowej i nie ogłosił, że prokuratura równie aktywnie włączy się w wyjasnienia przyczyn zgonów oraz w ściganie odpowiedzialnych za systemowe zaniedbania i fałszerstwa."
Ano właśnie...
W części drugiej przyjrzę się poczynaniom władzy na drodze ku dyktaturze. Cenzurze, wprowadzonemu zamordyzmowi, bezprawnemu ograniczeniu praw i swobód obywatelskich. Będzie też kilka słów o parciu autorytarnej władzuchny i Kaczyńskiego ku wyborom. Za wszelką cenę. Bez względu na koszta finansowe i ludzkie.
Zapraszam następną razą.
Zapoznałem sie z tym szerokim podsumowaniem -dziękuję
OdpowiedzUsuńDługie, ale w punkt. Za takie zaniedbania i narażanie życia obywateli w tym medyków, powinien być Trybunał Stanu.
OdpowiedzUsuń"...ale to już było..."
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/q6rDZWrn18E Piotr Szulkin przestrzegał już o tym prawie 40 lat temu
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń