Przejdź do głównej zawartości

Alicja w Pislandii. Kraina czarów doby pandemii. Część pierwsza: Chaos






Alicja w Pislandii. Kraina czarów doby pandemii.


Część pierwsza:
Chaos





Pewnego razu w Europie, w kraju średniej wielkości do władzy doszła partia, która zaczęła wprowadzać „dobrą” zmianę…

W imię "dobrej" zmiany rozpoczęli od niekonstytucyjnego ułaskawienia dwóch swoich kumpli, którym za łamanie prawa podczas poprzednich krótkich rządów partii zła groziło więzienie.  Następnie napadli na Trybunał Konstytucyjny, bezpiecznik, który strzegł obywateli, by nikomu z rządzących nie przyszło do głowy wprowadzić dyktaturę, czy ograniczać pod jakimkolwiek pozorem prawa i wolności obywatelskie. Wkrótce również zapewnili sobie poszerzenie możliwości inwigilacji społeczeństwa poza sądową kontrolą lub tę kontrolę kastrując, aż stała się iluzoryczną. Dobrali się do mediów publicznych zamieniając je w propagandową tubę władzuchny i pralnię mózgów Polaków. Przejmowali kolejne instytucje, by zapewnić sobie nieskrępowanie, profity oraz bezkarność. Łupem padła prokuratura, policja, wszystkie służby, wojsko, spółki skarbu państwa i co tylko było w zasięgu ich lepkich rąk.  By zrobić miejsca dla hordy wygłodniałych aparatczyków pozbywali się doświadczonych urzędników i funkcjonariuszy lub tak im umilali życie, że ci uciekali na emerytury, w stan spoczynku, czy po prostu odchodzili do innych zawodów. 

Wreszcie zabrali się za sądy. Przy pomocy półprawd, a i zwyczajnych kłamstw rozsiewanych przez nich samych oraz ich gadzinówki, łącznie z publicznymi radiem i telewizją, zohydzali tę grupę zawodową, by urobić opinię publiczną i zniszczyć ostatnią barykadę, która może chronić obywatela przed wszechwładzą rządzących. Ten trik zresztą stosowali za każdym razem, gdy zwalczali jakąś grupę zawodową, czy społeczną. Niszczyli w oczach ludzi nauczycieli, niepełnosprawnych, lekarzy, gdy ci ośmielili się czegoś żądać lub nie zgadzać się ze sposobem sprawowania władzy. 

W sejmie debatę sprowadzili do groteski, wyłączając opozycji mikrofony, karząc ich za wszelkie „przewinienia”, choć sami dopuszczają się najgorszych szwindli. Gdy partyjny figurant na stołku marszałka sejmu przeniósł obrady do innej sali, utrudniali i uniemożliwili wzięcie udziału w obradach wielu posłom opozycji.  Ilość afer, w które jest umoczona ta władza trzeba by wymieniać godzinami… Kradnąc, grabiąc, kłamiąc, oszukując i niszcząc zrobili z Polski atrapę państwa.

Mówi się, że głupi ma szczęście. Coś w tym jest, bo ich rządy przypadły na czas wyjątkowej hossy gospodarczej na świecie. Korzystali z niej pełnymi garściami nie po to by budować silne, odporne na kryzysy państwo, tylko by upajać się władzą, korzystać z niej i przekupywać ochłapami elektorat, byle ten im nie przeszkadzał w odgrywaniu rasy panów.  Trwonili środki, jakby jutra miało nie być.

Aż jutro nadeszło. Mroczne jutro.

I nagle stało się jasne, że bezmyślnymi rządami uczynili z kraju nad Wisłą bezbronny organizm z zerową wręcz odpornością, który rozpada się w zastraszającym tempie pod naporem pandemii. Jeszcze podła władza próbuje swych stałych metod: kłamstwa i manipulacji, ale, gdy wszystko się wali to propagandy na długo nie wystarczy.

Tak, jak w mig, gdyż ta branża jest szczególnie podatna na partackie zarządzanie, udało im się rozwalić stadniny koni arabskich, które przez dziesięciolecia były chlubą Polski, tak obecnie szybko wychodzi na wierzch cała amatorszczyzna rządów Kaczyńskiego i jego zgrai nieudaczników.
Dziś, gdy mikroskopijny organizm wywołuje światowy kryzys o skali trudnej do oszacowania płacimy nie tylko za niedofinansowaną służbę zdrowia, ale za wiele pojedynczych decyzji poszczególnych marnych ministrów, dla których najważniejsze było zapewnić sobie i partii trwanie przy korycie.
Od tych decyzji zacznę moją retrospekcyjną opowieść o czasach zarazy.

Obecny minister MON, a wtedy szef MSWiA, Mariusz Błaszczak, dołożył swoją cegiełkę do rozbrajania Polski. Za rządów PO-PSL opracowano na lata 2015 -2019 Narodowy Program Antyterrorystyczny. W jego ramach powołano Zespół ds. Likwidacji Zagrożeń CRBN – chemicznych, radiacyjnych, biologicznych i nuklearnych. Błaszczak program zarzucił, choć to w jego ramach miały powstać magazyny ze sprzętem ochronnym (maski, kombinezony, itp.), gotowe ośrodki kwarantanny, „wystarczyłoby nacisnąć przysłowiowy guzik i system zacząłby działać” – to słowa policjanta z tekstu Wojciecha Czuchnowskiego (GW 14 marca 2020).

Ten sam dziennikarz opisał jeszcze inną historię.
Kolega Błaszczaka, od sierpnia rządzący resortem MSWiA, a od samego początku „dobrej” zmiany będący niepodzielnym władcą wszystkich służb – "ułaskawiony" Mariusz Kamiński – rozłożył z kolei na łopatki Rządowe Centrum Bezpieczeństwa.  Rozłożył do spółki z Beatą Kempą, bo to ona pozytywnie rozpatrzyła wniosek Kamińskiego. To nowoczesne centrum zarządzania kryzysowego działało do lipca 2017 roku przy Alejach Ujazdowskich w tzw. Pałacyku Piłsudskiego , niedaleko siedziby premiera. Rolą RCB była koordynacja działań w ramach Krajowego Planu Zarządzania Kryzysowego, przede wszystkim chodziło o zbieranie informacji, od stanu zaopatrzenia magazynów po sporządzanie aktualnego raportu o skali zagrożenia, przekazywanie danych między różnymi jednostkami zaangażowanymi w walkę czy to z powodzią, czy to z epidemią. Staraniem generała straży pożarnej Janusza Skulicha wyposażono je w sprzęt na miarę XXI wieku. Co się z tym wszystkim stało? Zostało przeniesione na Rakowiecką i prawdopodobnie zmarginalizowane. Skąd pomysł przeprowadzki? Kamiński postanowił w siedzibie RCB zainstalować siebie – koordynatora służb specjalnych. Ciekawego czy i ile przejął ze sprzętu, w jaki było wyposażone Rządowe Centrum Bezpieczeństwa?

Przejdźmy do czasów nieodległych.
Błaszczak, o którym było już wyżej, sparaliżował jeszcze inny ważny ośrodek. Ośrodek Diagnostyki i Zwalczania Zakażeń Biologicznych w Puławach. Ten ośrodek jest częścią Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii. Pod koniec stycznia bieżącego roku Błaszczak, szef MON, odwołał trzy osoby: płk dr Marcina Niemcewicza – szefa ośrodka, ppłk dr Aleksandra Michalskiego – kierownika pracowni wirusologii oraz ppłk Jacka Wójcickiego – szefa pracowni zabezpieczenia. Powodem miały być „niedopuszczalne opóźnienia w uzyskaniu kluczowej akredytacji placówki oraz nieprawidłowości w zarządzaniu”.  Tyle oficjalnie komunikaty, które, jak PiS już nas przyzwyczaił, są. A czy są prawdziwe to już inna para kaloszy. Czy w związku z odwołaniami kierownictwa zrezygnowali solidarnie również inni? Z ośrodka odszedł dodatkowo płk wirusolog Jerzy Gaweł, a ponadto epidemiolog i szef pracowni bakteriofagów. Co ciekawe. Do argumentów MON o „złym zarządzaniu” sceptycznie podchodzi prof. Krzysztof Chomiczewski, krajowy konsultant ds. obronności w dziedzinie epidemiologii, który skrytykował czystki Błaszczaka w ośrodku. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że na stanowisku szefa placówki zamieniono WIRUSOLOGA na CHEMIKA, czyli na dr ppłk Mirosława Kozłowskiego. 
I teraz sprawa zasadnicza. Pod koniec lutego, gdy polski rząd poinformował o kilkunastu laboratoriach w Polsce wyznaczonych do diagnostyki koronawirusa to zabrakło w wykazie ośrodka w Puławach. Jest to szczególnie bulwersujące, gdyż laboratorium w Puławach posiada najwyższą w Polsce klasę bezpieczeństwa biologicznego, tzw. BSL-3. Pytanie otwarte. Czy brak na czas akredytacji dla laboratorium, by mogło być wpisane na listę jednostek powołanych do badań koronawirusa, to faktycznie zaniechania zwolnionego kierownictwa, czy efekt czystek Błaszczaka, który teraz próbuje zwalić winę na odwołane kierownictwo? (za „Dziennik Wschodni” z 13 marca 2020)

Jak „rozsądnie” zasobami ludzkimi zarządzają politrucy z PiS (wraz z przystawkami) pokazują inne stanowiskowe roszady.
W styczniu tego roku pisowskie władze województwa dolnośląskiego odwołały wybitnego naukowca prof. Andrzeja Lange z funkcji dyrektora Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych. Na jego miejsce powołano Pawła Nakonecznego, który jest… UWAGA! – specjalistą z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Odrzucono między innymi prof. Dariusza Wołowca, byłego konsultanta krajowego ds. hematologii/byłego dyrektora Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1.
Wywalono profesora o specjalności medycznej, odrzucono kandydaturę profesora o specjalności medycznej. Powołano drogowca.
W Dolnośląskim Centrum Rehabilitacji w Kamiennej Górze wieloletniego szefa, Wiktora Króla, za którym murem stanęła załoga ośrodka, zamieniono na pisowca Artura Mazura – TEOLOGA.


Koronawirus nadciągał do Europy, ale Morawiecki, Szumiński, główny inspektor sanitarny Pinkas i ogólnie rządzący sprawę bagatelizowali.
Jak informuje Gazeta Wyborcza tekstem Wojciecha Czuchnowskiego Agencja Wywiadu już w styczniu informowała rząd, że zagrożenie koronawirusem jest poważne. Pisowska władza zignorowała to ostrzeżenie. Czesi za to, właśnie w styczniu, powołali sztab kryzysowy. Katarzyna Lubnauer wskazując na te działania Czechów, pytała „dlaczego polski rząd bagatelizuje zagrożenie?”. PiS nie przejął się. Sztabu nie powołano, choć następnego dnia, 29 stycznia, zebrał się zespół zarządzania kryzysowego w Ministerstwie Zdrowia. 
Gdy 14 lutego umiera pierwsza osoba zarażona koronawirusem w Europie (Francja), a Koalicja Obywatelska składa projekt ustawy dotyczącej walki z epidemią, PiS nie jest zainteresowany. Tak samo PiS zbywa apele opozycji o przedstawienie na forum Sejmu informacji, jakie działania podjął polski rząd i jak przygotowuje Polskę na nadchodzącą epidemię. Dopiero dzień później, 25 lutego, nie-pisowski Senat podejmuje decyzję, by rząd przedstawił mu informacje o stanie przygotowania państwa, oczywiście dzieje się to przy sprzeciwie senatorów z PiS.


PiS, mówiąc kolokwialnie, olewał apele opozycji, za to jego urzędnicy wypowiadali do kamer całe ciągi lekceważących słów.
- 12 lutego na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia Główny Inspektor Sanitarny Pinkas „Mało przypadków w Europie, mało przypadków w świecie. Wygląda na to, że te przypadki leczą się dobrze, ponieważ na świecie są tylko dwa zgony. Mówię „tylko”, bo niespecjalnie duża liczba poza Chinami.”

- ten sam Pinkas 28 lutego dla „Dziennika Gazety Prawnej” : „Wielu polityków, którzy posługują się koronawirusem jako elementem gry politycznej, powinno sobie włożyć lód do majtek.”

- Szumowski 4 marca dla Onetu: „Ja bym nie powiedział, że ten wirus jest tak bardzo niebezpieczny. On jest podobny do wirusa grypy”

- 29 stycznia (gdy Czesi już powołali sztab kryzysowy) Szumowski trywializował „Koronawirus prędzej czy później będzie w Polsce i to nie będzie nic nadzwyczajnego. Nie czekamy na to, ale i nie obawiamy się. Jesteśmy przygotowani na diagnostykę, opiekę i leczenie pacjentów” – te buńczuczne słówka dziś brzmią, jak żart, i to w bardzo złym guście.

- 26 lutego w RMF24 Szumowski twierdził, że maseczki nie pomagają; od czwartku 16 kwietnia zostaje wprowadzony nakaz noszenia maseczek, takich chaotycznych pomysłów jest, co nie miara i będę o tym jeszcze pisać.

- 5 marca „zbawca” Szumowski (w Polsat News)  rzekł „Nie spodziewam się gwałtownego wzrostu chorych na koronawirusa w Polsce, raczej dwóch, trzech kolejnych przypadków”. Nawet przy ograniczaniu przeprowadzania testów wzrost nastąpił lawinowy; 9 marca (4 dni później) było już dziesięć przypadków, 10 marca liczba się podwoiła do dwudziestu, 13 marca – OSIEM dni po „radosnych” słowach Szumowskiego było w Polsce już 68 wykrytych przypadków, 12 marca zmarła w Polsce pierwsza osoba zarażona koronawirusem.

- Sasin w „Gościu wydarzeń” na Polsat News, 2 marca „Opozycja jest rozczarowana, że jeszcze nikt w Polsce nie zachorował na koronawirusa”, dwa dni później bum.

- Dworczyk 27 lutego w TVP Info: „opozycja stara się wykorzystać każdą sytuację, żeby straszyć Polaków” oraz UWAGA: „Jestesmy przygotowani na poniesienie wszelkich kosztów. Pieniądze znajdują się w rezerwie na działania kryzysowe. To jest blisko miliard dwieście milionów złotych. Do tego rezerwa premiera około dwustu milionów złotych. Niezależnie od tego, jakie koszty byłyby niezbędne, takie pieniądze w budżecie państwa polskiego będą.”
 MIESIĄC PÓŹNIEJ, 30 marca Morawiecki w Senacie: „50 miliardów, które otrzymaliśmy w wyniku refinansowania budżetu, wystarczy na 6-7 tygodni”

Tak beztrosko pisowscy urzędnicy podchodzili do zbliżającego się kryzysu, z jednej strony bagatelizując problem, z drugiej uprawiając prężenie muskułów, jak Dworczyk. Dyletanci tak mają, że niedostatki pokrywają pustymi deklaracjami i propagandą sukcesu. Idą za nimi nieodłączne siostrzyce:
KŁAMSTWO,  SZWINDEL  I  CENZURA.

Naczelnego bajkopisarza RP, premiera Morawieckiego, nie mogłoby w grupie łgarzy zabraknąć. Humorystycznym jest, że nawet kłamie nieudolnie. W środę 18 marca w TVP mówił: „Rozpoczęliśmy te przygotowania parę miesięcy temu, kiedy usłyszeliśmy, bodaj 9 stycznia, o przypadkach koronawirusa. Później te przygotowania rosły, czy były coraz bardziej zaawansowane, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień”. Wyżej pokrótce opisałam te „przygotowania”, a w tekście później zajmę się powstałym chaosem, gdy epidemia dotarła do Polski, co tym bardziej pokaże, jak to się rząd „przygotował”.
Najradośniejsze jest jednak, że dzień później, 19 marca, podczas konferencji prasowej tak rzekł: „Musimy radzić sobie z okolicznościami, których nikt się jeszcze miesiąc temu  nie spodziewał, dwa miesiące temu nikt o tym nie wiedział”.
Dwa miesiące temu, czyli 19 stycznia. Jak się ma do tego samochwalstwo o 9 stycznia?

„Zbawca” Szumowski nie jest inny. 10 marca na konferencji prasowej poinformował: „W Polsce mamy ponad 10 tys. respiratorów, duża część jest na bieżąco wykorzystywana.” Uspokajający i pokazujący w dobrym świetle stan „przygotowania”. Komunikat propagandowy poszedł w eter. I o to chodziło. 
Sześć dni później, 16 marca, rakiem się wycofywał, że dla chorych na koronawirusa w jednoimiennych szpitalach zakaźnych „mamy ok. 10 tys. łóżek, mamy 700 respiratorów.” Naturalnie chwacko dodał: „Nawet jeżeli będziemy mieli hospitalizowanych kilka tysięcy pacjentów, to nie jest zagrożenie dla systemu.”

Tyle beztroskie zapewnienia. Realia? Jest 16 kwietnia, W DPS ludzie padają, jak mrówki, a jeszcze nie mamy szczytu epidemii. No ale przynajmniej umierają w swoich łóżkach.
Pod koniec marca radio Lublin nagłaśnia akcję „Zanurzeni w miłości”, celem jest zbiórka na zakup sprzętu, w szczególności respiratorów, np. do nowopowstającego Oddziału Zakaźnego w Szpitalu Neuropsychiatrycznym. Natomiast 3 kwietnia Kurier Suwalski informuje, że brakuje już tylko 10 tys. złotych na zakup respiratora. Zbiórkę organizują harcerze.
Polacy nauczeni doświadczeniem, że umiesz liczyć licz na siebie, a nie na władzę, zaczęli na własną rękę szukać środków na zakup sprzętu oraz samego sprzętu - jak w połowie marca samorząd i szpital w Płocku. Polska nie jest jedynym krajem, w który szaleje koronawirus, zatem do producentów po respiratory ustawia się coraz dłuższa kolejka.

Gdy pan Szumowski informował o 10 tys. respiratorów, a potem o 700 dla pacjentów w szpitalach zakaźnych to w warszawskich szpitalach, dokładnie w tym samym czasie, bo 15 marca, brakowało 30 stanowisk do intensywnej terapii. Za zakupy odpowiedzialni są wojewodowie, w tym wypadku Konstanty książę Radziwiłł.  
Tegoż 15 marca prezydent Trzaskowski w „Faktach po faktach” mówił: „Jest prośba do rządu, żeby te miejsca uzupełnić. Ale sami również zamawiamy sprzęt, niezależnie od tej pomocy rządowej. W tej chwili wojewoda przeznaczył na razie niecały milion złotych. Ja wiem, że tych pieniędzy rządowych będzie więcej. W związku z tym staramy się dokonywać tych zakupów sami”. 
Zdaje się, że pieniędzy więcej nie doszło, bo trzy tygodnie później, 9 kwietnia, na stronie UM poinformowano, że zakupy zrealizowano z rezerwy celowej miasta. Koszt zakupu jednego stanowiska to 230 tys. zł, na które składa się specjalistyczne łóżko, respirator, kardiomonitor, stacja pomp infuzyjnych oraz elektryczny ssak. Mnożąc  przez 30 otrzymamy okrągłą sumkę 6 mln 900 tys. złotych.

I tak to wszystko pięknie wygląda na konferencjach prasowych, które stały się dla Szumowskiego głównym orężem w walce z koronawirusem, ale owe konferencje i podkrążone oczka pana ministra, a to, co się dzieje realnie to dwie całkowicie różne rzeczywistości.
A dzieje się źle.


W dwa tygodnie po zarejestrowaniu w Polsce pierwszego oficjalnego przypadku pacjenta z koronawirusem (4 marca) zaczęły się w Internecie dramatyczne apele szpitali o pomoc:
- 17.03 Płock: maseczki, kombinezony, inne elementy odzieży ochronnej dla oddziału zakaźnego „mamy problem ze zgromadzeniem zapasów wystarczających na kilka dni
- 18.03 Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego w Krakowie: „Brakuje maseczek, fartuchów, rękawiczek, a także kombinezonów. Placówka zbiera też pieniądze na zakup sprzętu, który wspomaga oddychanie”, „Chcemy kupić sprzęt wspomagający oddychanie – AIRVO2. Tych urządzeń w naszym regionie jest niewiele, w „Żeromskim” nie ma ani jednego.”
- 18.03 Szpital Uniwersytecki w Krakowie: medyczne przyłbice ochronne, gogle, maseczki z filtrem Ffp2 i Ffp3.
- 18.03 Szczecin, szpital na Pomorzanach: maseczki, gogle, rękawiczki, respiratory
- 15.03 Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku prosi o oferty SPRZEZAŻY: fartuchów wzmocnionych, kombinezonów ochronnych, gogli, przyłbic, masek chirurgicznych, masek z filtrem, termometrów bezdotykowych; inne pomorskie szpitale poszukują tych samych produktów, a dodatkowo środków dezynfekcyjnych
- 17.03 Olsztyn: maseczki, rękawiczki, odzież ochronna, fartuchy.
Poznań, Warszawa, Wałbrzych, Bydgoszcz, Częstochowa, Rybnik, Zielona Góra, Kielce, Łódź, Legnica, Jaworzno, Stargard, Jelenia Góra, Nowa Sól, Brzesko, Goleniów, Dąbrowa Górnicza, Słubice, Bolesławiec, Łańcut, Tarnowskie Góry…

Przypomnę słowa Szumowskiego z 16 marca: „„Nawet jeżeli będziemy mieli hospitalizowanych kilka tysięcy pacjentów, to nie jest zagrożenie dla systemu.”
A system wywalił się już na początku przy niecałym tysiącu hospitalizowanych (923, stan na 18 marca) i na samych tylko środkach ochronnych. Dlaczego? Oczywiście podniosły się zarzuty winiące szpitale, że się nie zaopatrzyły, ale szpitale się zaopatrywały na tyle na ile było je stać finansowo, a że szpitali nie stać na zbyt wiele…

Poza tym, jak 25 marca doniosło OKO.press ciekawymi „standardami” wykazała się Agencja Rezerw Materiałowych. Lekarka jednego ze stołecznych szpitali opisała sytuację, w której szpitale na własną rękę wyszukują dostawcy, długo sprawdzając jakość oferowanych towarów, zamawiają, a potem, gdy transport trafia do oclenia i kwarantanny pojawiają się panowie z ARM i przejmują zamówione dobra nawet nie informując szpitali, czy wprawdzie wzięli, ale oddadzą, czy też nie oddadzą.

AGENCJA

Smród z Agencją Rezerw Materiałowych jest znacznie większy. 18 marca zwolniono jej szefa. Koziołek ofiarny być musiał. Ja mam jednak wątpliwości, czy zwolniono właściwego winowajcę.

Jedną z bulwersujących spraw jest kupowanie i robienie w ostatnich latach przez ARM ogromnych zapasów węgla. TVN24 dotarł do raportu NIK „28 grudnia 2017 roku ARM dokonała zakupu węgla o łącznej wartości 149,9 miliona złotych”. Jeden z inspektorów NIK miał w rozmowie z dziennikarzami TVN24 powiedzieć: „Stawialiśmy sobie pytanie, czy zakupy węgla są rzeczywiście konieczne w kraju, gdzie jest tyle kopalń funkcjonujących, a hałdy są pełne. To wyglądało bardziej jak publiczna pomoc kopalniom niż tworzenie rezerw strategicznych”.  
Przypominam sobie bardzo dobrze, jak w tamtym czasie PiS uwielbiał wytykać Platformie, że chciała zamykać kopalnie, a one nagle stały się bardzo „rentowne”. 
To, że dla pisowskich rządów, zarówno Beaty Szydło, jak i Morawieckiego utrzymywanie w spokoju górników było priorytetem nie jest tajemnicą. Kto zatem w imię spokoju nakazywał ARM wywalać pieniądze na zakup węgla?


Ponadto w połowie lutego, gdy już rząd doskonale wiedział o nadciągającej epidemii,  ARM za grosze sprzedała 63 tys. specjalistycznych masek pełnotwarzowych. Gdy sprawa się wydała, próbowano to tłumaczyć kończącymi się przeglądami technicznymi. Przeglądy jednak kończyły się dopiero na przełomie 2020/2021. ARM sprzedała maski po 10 zł, maski neoprenowe Panoramamasque, typ 1710395 kosztują obecnie ponad 400 zł. Tłumaczenia, że sprzedano je dopiero po tym, gdy zakupiono w ich miejsce nowsze, jest po prostu absurdalne. Każdy myślący człowiek wiedziałby, że przy nadciągającej epidemii maski to towar pierwszej potrzeby.

Jacek Sasin pytany o przyczyny zwolnienia szefa ARM, Jacka Turka powiedział, że ów „zbyt trzymał się procedur”.  To takie pisowskie. Wszak wiadomo – urzędnicy mają działać poza procedurami i poza trybem… urocze, a będzie jeszcze lepiej. 
Jak opisała Gazeta Prawna, pod koniec lutego ARM procedowała zakup dużej partii maseczek ochronnych. Wszystko było finalizowane z producentem i „czekano tylko na ostateczny podpis”. W tym czasie zjawił się przedstawiciel Austrii z gotówką i dokonał zakupu od ręki. A teraz uwaga, cytuję: „Po tej historii rząd zdecydował się zmienić prawo. Zgodnie z nowym [prawem – dop. red.] decyzję o zakupach można podejmować z godziny na godziny. Z pominięciem przepisów o zamówieniach publicznych.”

KOWAL  ZAWINIŁ, CYGANA  POWIESILI.

Tak można skwitować zwolnienie szefa ARM.  Ten wspaniały rząd i Morawiecki, który tak się chwali przygotowaniami już od 9 stycznia, nie wdrożył stosownych do nadciągającej katastrofy procedur.

Czy sytuacja po zmianie na stanowisku dowodzącego ARM się zmieniła na lepsze? Nie bardzo.
TVN24 26 marca br. przytacza pewną historię. Od 18 marca pełniącym obowiązki jest Leszek Polakowski. Również od 18 marca polscy przedsiębiorcy z jednego z państw Beneluksu próbowali się skontaktować z kimś z ARM. Wysłali maila z ofertą sprzedaży certyfikowanych kombinezonów, fartuchów, rękawiczek. Kwota sprzedaży całości magazynu 10 mln euro. Po rozmowie telefonicznej ktoś w ARM poprosił o wysłanie maila ze specyfikacją. Po przesłaniu maila nikt już nie oddzwonił, a próby kontaktu telefonicznego inicjowane przez przedsiębiorców po przekierowaniu na centrali kończyły się nieodbieraniem słuchawki. Partię zakupili z pocałowaniem ręki Holendrzy i Słowacy.


CHAOS, CHAOS, CHAOS.


Efekt systemowych zaniedbań nie dał na siebie długo czekać. Ci, którzy powinni byś szczególnie chronieni w czasie pandemii to pracownicy służby zdrowia. System Szumowskiego tak ich ochronił, że już 2 kwietnia odsetek zarażonych pracowników medycznych stanowił 15,6 proc. wszystkich zarażonych. Dla porównania. We Włoszech to 10,3 proc., w Hiszpanii 14,4 proc. (za Konkret24). W Niemczech 2 kwietnia zanotowano 73 522 przypadków zarażeń koronawirusem, z tego lekarzy i personelu medycznego 2300, co daje jedynie 3,1 proc.

Tak wysoki odsetek zakażonego personelu medycznego to hańba dla rządzących.  Czegóż jednak oczekiwać od dyletantów, gdy dopiero 9 kwietnia, ponad miesiąc od pierwszego przypadku, ministerstwo zdrowia i „zbawca” Szumowski się ogarnęli i wprowadzili w szpitalnych izbach przyjęć i oddziałach ratunkowych wymóg wydzielenia trzech stref: dla pacjentów zarażonych i z podejrzeniem koronawirusa, strefę dla personelu na zmianę odzieży ochronnej oraz tę dla pacjentów wolnych od wirusa, przynajmniej teoretycznie wolnych. 
Przypomnę, że szpitale od początku epidemii zwracały uwagę na problem z procedurami. Do szpitala jednoimiennego, czyli szpitala wyznaczonego, jako zakaźny, inne placówki mogą kierować tylko tych, których wynik testu jest pozytywny. Oznacza to, że do czasu uzyskania wyników, nawet w przypadku pełnych objawów, chorzy są hospitalizowani w „normalnym” szpitalu, a placówka zużywa tony środków ochronnych… jeśli je ma.

„Nie mieliśmy sprzętu, masek, fartuchów, testy robili nam z opóźnieniem”

Tak opisują sytuację w Krotoszynie, który stał się czarnym punktem na mapie Polski. Do dramatycznej sytuacji i dużej ilości zakażonych w krotoszyńskim szpitalu, w tym personelu, oraz mieszkańców Krotoszyna miało dojść w połowie marca, gdy przyjęto 85-letniego pacjenta mającego kontakt z synem, który wrócił z Brukseli. Starszy człowiek nie poinformował o tym załogi szpitala.

Naturalnie winnego szybciutko władza znalazła. W piątek 27 marca odwołano ze stanowiska szefa krotoszyńskiego sanepidu , rzecznik wojewody nie podał przyczyn dymisji.
Od połowy marca nadzór nad placówkami odebrano starostom i oddano wojewodom. Wszyscy wojewodowie to urzędnicy powołani przez pisowską władzę. Czy będą podstawy, czy nie będą wojewodowie nie zawahają się ni chwili, by zwalniać niewygodnych ludzi, czym zastraszą resztę. Ostatni mają grzecznie wykonywać rozkazy i milczeć o bajzlu, jaki organizowała w pocie czoła od kilku lat „dobra” zmiana obskurantów.

W tym miejscu wracam pamięcią do sytuacji z końca lutego, gdy będąc właśnie w tym szpitalu, młoda kobieta zamieściła na Facebooku nagranie opisujące, jak od kilku dni czeka na wynik testu. Kobieta trafiła tam 26 lutego z gorączką, ogromnymi problemami z oddychaniem. Wynik testu, jak podają media, okazał się negatywny. Przypominam tę sytuację, bo już wtedy Szumowski powinien bardzo dokładnie zanalizować przypadek i już wtedy wdrożyć odpowiednie procedury dla szpitali. W tym ustanowienie stref, ale nie tylko.

Otóż proszę sobie wyobrazić, że „zbawcy” Szumowskiemu zajęło ponad miesiąc od wypadków w Krotoszynie, by WSZYSTKIM szpitalom NFZ zaczął refundować testy. Do 4 kwietnia REFUNDOWANE były tylko testy wykonane w szpitalach zakaźnych oraz pobrane na zlecenie sanepidu. W szpitalach ogólnych zlecenie na wykonanie testu refundowanego musiało być sygnowane przez lekarza chorób zakaźnych i oczywiście uzgodnione z sanepidem.

To również w tym dniu zbawca Szumowski obiecał, że testy pracowników medycznych będą uprzywilejowane i nie będą musiały czekać w kolejce. Na ten pomysł, genialny Szumowski, wpadł po miesiącu… choć najprostsza logika podpowiada, że lekarz, pielęgniarka, salowa, ratownik im szybciej okażą się niezarażeni tym szybciej wrócą do pracy.

Dopiero po miesiącu od pierwszego w Polsce oficjalnie potwierdzonego przypadku infekcji koronawirusem naczelny generał wojsk medycznych, Szumowski, zezwolił, by testy mogły być zlecane także, gdy u diagnozowanego występuje tylko JEDEN z TRZECH głównych objawów zarażenia.
Te zarządzenia wdrożono dopiero, gdy w mediach zaczęło się robić głośno. Np. o sytuacji szpitala w Sosnowcu, kiedy okazało się, że jedna z pielęgniarek jest zarażona, a sanepid robił cyrk z wydaniem wyników i wreszcie interwencja prezydenta Sosnowca przerwała teatr.

Na konferencji prasowej 4 kwietnia pan minister Szumowski prezentował się świetnie.


Do wszystkich zaniedbań Szumowskiego i rządzących dochodzi skandaliczna, nieustanna odmowa ustawowych cotygodniowych testów kontrolnych dla służb medycznych,

czyli tych wystawionych na ekspozycję wirusa najbardziej, bo o ile w sklepach można się oddzielić od klienta taflą szyby lub pleksi, policjant, funkcjonariusz straży granicznej nie musi mieć w ogromnej większości bliskiego kontaktu to w szpitalu nie da się nikogo zbadać na odległość. Zastrzyku zrobić też się nie da. Nie da się pobrać krwi na odległość, ani zajrzeć w gardło, czy do ucha.

W czwartkową noc, 16 kwietnia, głosami posłów Zjednoczonej Prawicy ponownie odrzucono poprawkę senatu, która taką procedurę wprowadzała. Pan lekarz Szumowski głosował zgodnie z linią partii. 
Dlaczego pisowcy są tacy uparci odnośnie, zda się, podstawowego wymogu, który może zabezpieczać ludzi na pierwszej linii frontu? Wczesne wykrycie i izolacja przecież zapobiega w dużym stopniu rozprzestrzenianiu zarażeń wśród ludzi niezbędnych Polsce w dobie epidemii. 
Czy boją się, że nagle może się okazać, iż procent zakażonych medyków wynosi nie piętnaście, a znacznie więcej?
Poczekamy, aż zaczną umierać? Pierwszy przypadek zgonu fizjoterapeuty z radomskiego szpitala już jest. Jeśli pozarażają się anestezjolodzy, których mamy w Polsce dramatycznie mało to Owsiak, Caritas, harcerze, pani Kulczyk mogą kupić miliard respiratorów, ale nie będzie miał ich kto obsługiwać.

TESTY, TESTY, TESTY

Opisując kłamstwa i oszustwa rządzących nie sposób nie poruszyć najbardziej bulwersującej sprawy, czyli zaniżonych statystyk zarażeń wynikających z małej ilości wykonywanych testów.

Na 27 państw europejskich Polska zajmuje 24 miejsce w ilości przeprowadzanych testów na milion mieszkańców. Za nami są tylko Rumunia, Węgry i Bułgaria. W Luksemburgu wykonuje się 49 080, w Niemczech 20 629, na Litwie 16 412, w Czechach 12 856 testów na każdy milion mieszkańców. W Polsce 4 135 (16 kwietnia, za euractiv.pl).

O tym, że ilość wykonanych testów przekłada się bezpośrednio na liczbę wykrytych zakażeń przekonaliśmy się w ostatnich dniach jednoznacznie.
Poniżej zestawienie: data/ilość wykonanych testów/liczba nowych zarażonych.
10.04/10,6 tys./380   11.04/11,2 tys./401   12.04/8,4 tys./318   13.04/5,6 tys./260   14.04/4,6 tys./268

Instytut Roberta Kocha oficjalnie poinformował właśnie (17 kwietnia), że w Niemczech epidemia wygasa. Tzw. bazowa liczba reprodukcyjna wirusa, czyli, mówiąc po ludzku, ile osób średnio zaraża jeden zainfekowany, spadła do wartości poniżej jednego. Dokładnie do 0,7 – dziesięciu zarażonych zarazi siedmiu, a nie, jak w Polsce ponad trzydziestu. Niemcy poszli drogą Korei Pd. Testowali i izolowali, testowali i izolowali.

Niemcy TYGODNIOWO robią ponad 350 tys. testów, w Polsce ogólnie do 16 kwietnia wykonano około  170 tys.

W takim wypadku nie dziwi wysoki wskaźnik infekcji wśród medyków, którzy jednak, gdy zdarzy się przypadek zarażonego np. na oddziale szpitalnym to wtedy są poddawani testom. Ci z jakimś objawem od razu, ci bez objawów często po siedmiodniowej kwarantannie.
Nie dziwi też wysoki wskaźnik umieralności w stosunku do ogólnej liczby infekcji. W Niemczech na 16 kwietnia to 2,73 proc, a w Polsce 3,96 procent.
Naturalnie we Włoszech, czy Hiszpanii jest on wyższy, odpowiednio 13 proc. i 10.46 proc. Tyle, że we Włoszech i Hiszpanii przeprowadza się testy post mortem (pośmiertne), w Polsce nie. No i w Polsce wiele wskazuje na to, że statystyki zgonów są również kreatywnie fałszowane. Do tej oburzającej kwestii jeszcze powrócę.

Nie odmówię sobie przyjemności wspomnienia o innej niezwykłej konferencji pierwszego bojownika o wolność od koronawirusa, ministra Szumowskiego. Miało to miejsce 12 marca. Wtedy wprowadzono stan zagrożenia epidemiologicznego. 
Zbawca Szumowski mówił:
W związku z tym zmieniamy tryb postępowania i decyzje dotyczące wykonywania testów w taki sposób, że będziemy testowali wszystkich, którzy idą do kwarantanny”, potem dodał jeszcze, że liczba testów, a także liczba pacjentów wzrośniei będziemy mieli za chwilę tyle testów, ile się wykonuje w Europie Zachodniej

Jak mizernie wygląda polska statystyka testów na tle Europy Zachodniej, a nawet Bałtów, czy Czechów opisałam wyżej. Teraz pokażę, jak te świetnie brzmiące słowa pana ministra o testowaniu w kwarantannie wyglądają w praktyce.

Cztery dni po konferencji, 16 marca, do sanepidu zgłosił się 45-letni zawodowy kierowca, który wrócił z Niemiec. Objęto go kwarantanną. Mężczyzna mieszkał sam, miał ciężką postać cukrzycy, a do tego podług słów starosty głogowskiego miał również gorączkę, kaszel i problemy z oddychaniem. Po CZTERECH! dniach sanepid zlecił pobranie wymazu na obecność wirusa z urodziwą koroną. Wymaz miał zostać pobrany w poniedziałek 23 marca. Pacjent nie dożył. Zmarł 21 marca 2019 w swoim mieszkaniu w Głogowie.

No dobrze. To był początek epidemii. Tyle, że ten przypadek odbił się bardzo szerokim echem w mediach. Czy minister Szumowski, zbawca Polaków, wyciągnął wnioski? Czy uczulił sanepid? Czy postarał się, żeby taka sytuacja nie miała miejsca? No zdaje się, że nie bardzo…

Środa. 15 kwietnia 2019 roku. Wieczorem na FB mieszkaniec Żor na Górnym Śląsku zamieszcza dramatyczny wpis. Postaram się przedstawić chronologicznie przebieg wydarzeń.

09.04, czwartek  – mężczyzna nagle traci węch i smak, zadzwonił na pogotowie, zbyto go, wreszcie po perypetiach następuje kontakt z sanepidem, sanepid przekierował go do szpitala zakaźnego w Raciborzu, gdzie zrobią test; w szpitalu informują, że pobiorą wymaz, ale jeśli zostanie na oddziale i zrobi to sanepid. Dzwoni do sanepidu w Katowicach, ta jednostka odmawia wykonania testu.

12.04, niedziela – ponownie dzwoni do sanepidu, w weekend małżonka mężczyzny ma kaszel, ból pleców i gardła, spisano PESEL mężczyzny i nałożono na 4-osobową rodzinę kwarantannę.

13.04, poniedziałek – teść mężczyzny, mieszkający gdzie indziej zaczyna bełkotać, bolą go ręce i tył głowy, występują zaburzenia w komunikacji, szwagierka mężczyzny wzywa karetkę. Karetka zabiera starszego mężczyznę do szpitala w Raciborzu. Szwagierka informuje, że bliska rodzina jest na kwarantannie. Szpital dzwoni do sanepidu. Sanepid nic nie wie o kwarantannie.

14.04, wtorek – teść mężczyzny z Żor umiera. Miał zrobiony test. Wynik testu: POZYTYWNY. Mężczyzna dzwoni do sanepidu. Informuje, że teść zmarł, on ma objawy, a w domu jest jeszcze żona i dwójka małych dzieci.

W środę, jak wyżej wspomniałam, mężczyzna nagłaśnia sprawę na FB, w czwartek, 16 kwietnia, podejmują to lokalne media, w tym strona rybnik.com.pl
Mediom, po konsultacji z placówką sanepidu, odpowiedziała rzeczniczka prasowa Wojewody Śląskiego, Alina Kucharzewska. Cytuję fragment artykułu na rybnickim portalu:
„Rodzina jest pod ścisłym nadzorem Sanepidu oraz lekarza zakaźnika. W razie pogorszenia stanu zdrowia któregokolwiek z domowników mogą się oni z nim kontaktować i prosić o pomoc. Wymaz zostanie pobrany zgodnie z procedurą, czyli po siedmiu dniach od ostatniego kontaktu z osobą zarażoną. Termin upływa za dwa dni.”

Rozumiem z tego wszystkiego, że skoro za dwa dni, czyli w sobotę 20 kwietnia będzie wykonany test to mężczyzna miał kontakt z teściem w niedzielę 12 kwietnia? Tyle, że mężczyzna zgłaszał objawy już trzy dni wcześniej, w czwartek 9 kwietnia… co znowu w systemie i procedurach nie zagrało?

Napiszę tak…
Od kilku dni siedzę nad tym tekstem, staram sobie ułożyć chronologicznie i merytorycznie kolejne zarządzenia, ich zmiany, zmiany do zmian w kwestii zasad testowania osób na obecność koronawirusa. I to jest jeden wielki burdel. Dosłownie.

Zresztą, jak może być inaczej, gdy nawet fachowcy w tym chaosie się gubią. W ostatnich dniach do Pinkasa ponownie zwrócił się Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, Andrzej Matyja „o jednoznaczne określenie, który lekarz może wystawić zlecenie na wykonanie testu na koronawirusa i na podstawie jakich kryteriów klinicznych lub epidemiologicznych powinien to zrobić.” (za GW, z dn. 17 kwietnia).

W jednym z dolnośląskich szpitali ZAKAŹNYCH personel z objawami jest testowany w Niemczech. Szpital ma własne laboratorium, ale o pracach w nim decyduje sanepid. A o wytycznych sanepidu Pinkas i oczywiście minister zdrowia. Wszak ostatni dostał do rączek możliwość wydawania rozporządzeń.

Nie ma w Polsce Szumowskiego jasnych, trwałych wytycznych. Nie ma wyraźnego podziału kto, kiedy, co. Jedna wielka prowizorka, zmieniająca zasady najczęściej dopiero wtedy, gdy media nagłośnią wady. Wspaniały przykład na bezmyślność władzy, która najlepiej, co potrafi to wprowadzać nieżyciowe, bzdurne zakazy i nakazy, a z drugiej strony tam, gdzie one są rzeczywiście potrzebne wprowadza je z refleksem szachisty:

DOPIERO  OD  1  KWIETNIA  SZUMOWSKI  WPADŁ  PO  ROZUM  DO  GŁOWY  I  WPROWADZIŁ  OBOWIĄZKOWĄ  KWARANTANNĘ  DLA  WSZYSTKICH  DOMOWNIKÓW.

Tak. Dobrze czytacie. Do 1 kwietnia nawet, gdy jakaś osoba była objęta kwarantanną to nie było oficjalnego wymogu, by wszyscy domownicy zostali jej poddani automatycznie. I tak przez 14 dni domownicy mieli kontakt z potencjalnie zainfekowaną osobą, a jednocześnie mogli chodzić do pracy, sklepu, na pocztę, etc.  I mogli roznosić koronawirusa.

A  VIVA  SZUMOWSKI!



ZGONY 

Pora przejść do tego smutnego efektu epidemii i dziwnej statystyki w tym aspekcie.

Wyżej opisałam sprawę mieszkańca Głogowa, który zmarł podczas kwarantanny nie doczekawszy testu. Prokuratura przyjęła stanowisko biegłego, że śmierć nastąpiła z przyczyn nieustalonych, a konkretnie, że nie było udziału osób trzecich, czyli nikt denata np. nie udusił, albo nie poćwiartował. Prokurator nie dopatrzył się podstaw do pobrania próbek od zmarłego na ewentualną obecność koronawirusa, tłumacząc dużym zaangażowaniem stosownych instytucji. Sanepid zupełnie się wypiął, choć jeśli robi wymazy żywym to tym bardziej jest w stanie pobrać wymaz martwemu, jako obecnie najbardziej wykwalifikowana w tym kierunku polska instytucja. Sprawa szczęśliwie zamieciona pod dywan. Nikt nie będzie mieć kłopotów z powodu nieumyślnego spowodowania śmierci.

W Koninie, w marcu zmarła 50-latka. Wróciła z Niemiec, była na kwarantannie. Policja po śmierci kobiety zwróciła się do sanepidu z pytaniem, czy zrobią badanie. Zignorowali.
Sanepid nie jest zainteresowany takimi czynnościami, bo a nuż wyjdą ich zaniedbania. Lekarze rodzinni, którzy stwierdzają zgon nie wpiszą kodu COVID-19, bo na jakiej podstawie? Na podstawie zewnętrznych oględzin zwłok? A sanepid, gdyby znalazł się odważny lekarz od razu spyta o tę podstawę. Koroner? Ta instytucja jest w Polsce w powijakach. Biegły, jak widać po przypadku z Głogowa, też nie poradzi, bo i jak?

Gdzie jest Szumowski? Gdzie jest Ziobro? Nie ma. Konferencji prasowych, które tak obaj panowie lubią, również brak.

A przecież jeśli owe osoby zmarły na koronawirusa to trzeba by ustalić ich kontakty i ewentualny krąg możliwych zakażeń.

Czegóż jeszcze nie dopatrzył zbawca Szumowski, a co dopomaga w zafałszowaniu statystyk zgonów? 

26 marca na stronie Państwowego Zakładu Higieny, a de facto na stronie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, choć zapomnieli zmienić nazwę instytucji na stronie, opublikowano oficjalny dokument o używaniu kodów chorobowych przy opisie przyczyn zgonów. Tyle, że rozjechało się to zupełnie z wytycznymi WHO i ich kodami. Oni wprowadzili dwa: U07.1 oraz U07.2. Pierwszy stosowany, gdy rozpoznano Covid-19 i potwierdzono testem, drugi, gdy inne symptomy (np. specyficzne zmiany płucne, wykazane za pomocą tomografii, ale nie tylko) wskazywały na infekcję koronawirusem, jednak nie potwierdzono jednoznacznie infekcji testem, albowiem go na ten przykład nie wykonano.

Od 1 kwietnia, już tradycyjnie po medialnej burzy, wprowadzono drugi kod, ale PZH lub, jak kto woli, NIZP sprawę oczywiście hm… zagmatwał. Szczegółowo kwestię opisało OKO.press 6 kwietnia – „Polska zbija termometr: Covid-19 nie znajdzie się na karcie zgonu bez testu. A testów post mortem nie ma”. 
Główny wic polega na tym, że ostatecznie o tym, co zostanie wprowadzone do systemu jako przyczyna zgonu, decydują tzw. lekarze koderzy. To nowe stanowisko wprowadzone przez PZH/NIZP. Lekarzy koderów jest na cały kraj 16 (słownie: SZESNASTU) i to do nich należy ostatnie słowo w opisie przyczyny zgonu. 
Ponadto PZH/NIZP w swych wytycznych rekomenduje, że kod U07.2 należy stosować w dokumentacji medycznej, ale nie na kartach zgonu, choć WHO umożliwia użycie obu kodów, w tym U07.2, w obydwu przypadkach. Na karcie zgonu też.

O tym, że w oficjalnej statystyce zgonów, już nie tylko teoretycznie, ale jak najbardziej realnie, coś jest mocno nie halo powolutku się dowiadujemy.

W DPS w Kaliszu od 9 do 17 kwietnia zmarło siedem osób. Tylko u jednej zanotowano w akcie zgonu, jako przyczynę Covid-19. Zapewne w DPS starsi ludzie odchodzą często. Należałoby zatem porównać statystykę ilości zgonów z ostatnich miesięcy. Wtedy okazałoby się, czy taka liczba jest normalna. W moim odczuciu siedem osób w osiem dni to sporo.

Pod koniec marca w szpitalach powiatu grójeckiego zmarło trzech pacjentów z potwierdzonym zakażeniem koronawirusem. W statystyce żadnego nie odnotowano, jako ofiarę Cowid-19.

Rzeszów. Oficjalnie w marcu nikt nie zmarł na koronawirusa. Jak sprawdzili dziennikarze Gazety Wyborczej w marcu 2020 zmarło w Rzeszowie 137 mieszkańców tego miasta. W marcu 2019 zgonów odnotowano 99. To wzrost o 38 procent. Sporo.

Wreszcie, jak ewidentnie władza przy pomocy różnych państwowych instytucji zaniża statystykę zgonów, okazało się w Warszawie. O sprawie napisał na Twitterze prezydent stolicy, Rafał Trzaskowski:
„Do 7 kwietnia rząd raportował 8 ofiar Covid19 w @warszawa. Tymczasem Urząd Stanu Cywilnego otrzymał 32 karty zgonu z tą przyczyną – 18 z nich dotyczyło zmarłych mieszkańców stolicy”

Osiemnaście to nie osiem. Zaniżono liczbę o prawie połowę, dokładnie o 44,4 procent.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa.



W Polsce jest wielu wspaniałych, ofiarnych ludzi. Ludzi wrażliwych i przyzwoitych, ale jest też spora grupa prymitywnych egoistów. Czy mogłoby tych drugich być mniej? Myślę, że tak. Niestety i tu, moim zdaniem, Kaczyński z jego hufcami dołożyli sporo, by wzmóc w ludziach ten prymitywny egoizm. Odkąd doszli do władzy dzielili społeczeństwo opluwając tzw. elity. Cóż. Mądrymi trudniej manipulować to trzeba ich zniszczyć. Na lekarzy szczujnia TVP wylała tony pomyj, na marszałka Grodzkiego, profesora medycyny, systematycznie od kilku miesięcy urządza nagonkę. W oczach wielu Polaków odarto kadrę medyczną z autorytetu drastycznie. Czy można się dziwić, że w takim stworzonym klimacie podnoszą łby najbardziej ohydne jednostki? Nie bardzo. Przecież nawet sam zbawca Szumowski, pytany o spadek liczby wykonywanych testów w czasie kwietniowych świąt, nie omieszkał rzec, że to przecież nie on zleca testy, tylko sanepid i lekarze. Wprawdzie dodał, iż w trakcie świąt jest naturalnym spadek obsady w placówkach, jednak to zwalenie na sanepid i lekarzy było wymowne.

Dla WOT-u rządzący zadbali o zniżki na Orlenie, dla lekarzy były brawa. Powoli nie ma już nawet braw.

Z ogromnym smutkiem przeczytałam na Onecie tekst "Skończyły się oklaski, zaczęło plucie jadem".

"Moja przyjaciółka - lekarka pracująca w szpitalu - została bardzo stanowczo poproszona przez innych mieszkańców bloku, żeby na czas epidemii się wyprowadziła. Usiłowała zignorować żądania sąsiadów, więc oblani jej drzwi farbą, a w pobliskim warzywniaku właścicielka odmawia jej obsługi. O ironio na początku pandemii zaopatrywała sąsiadów w maseczki i część z nich właśnie wtedy dowiedziała się, że to lekarka."

I nagle wczoraj, jak feniks z popiołów, powstał dawno niewidziany pan Zbyszek. Ziobro nie przepuści żadnej okazji, by przed kamerami pozować na jedynego sprawiedliwego szeryfa. Tym bardziej, gdy można dokopać znienawidzonym przez pana Zbyszka medykom. Prokuratura będzie ścigać personel DPS, który uciekł na zwolnienia przed apokalipsą w tych ośrodkach. Wszystko ładnie, ale dlaczego Ziobro podobnie ochoczo nie zorganizował konferencji prasowej i nie ogłosił, że prokuratura równie aktywnie włączy się w wyjasnienia przyczyn zgonów oraz w ściganie odpowiedzialnych za systemowe zaniedbania i fałszerstwa." 

Ano właśnie... 



W części drugiej przyjrzę się poczynaniom władzy na drodze ku dyktaturze. Cenzurze, wprowadzonemu zamordyzmowi, bezprawnemu ograniczeniu praw i swobód obywatelskich. Będzie też kilka słów o parciu autorytarnej władzuchny i Kaczyńskiego ku wyborom. Za wszelką cenę. Bez względu na koszta finansowe i ludzkie. 
Zapraszam następną razą.


Komentarze

  1. Zapoznałem sie z tym szerokim podsumowaniem -dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Długie, ale w punkt. Za takie zaniedbania i narażanie życia obywateli w tym medyków, powinien być Trybunał Stanu.

    OdpowiedzUsuń
  3. "...ale to już było..."
    https://youtu.be/q6rDZWrn18E Piotr Szulkin przestrzegał już o tym prawie 40 lat temu

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozsądku pamięci żałosny rapsod - Centralny Przewał Komunikacyjny

  (Część przydatnych linków nie jest wstawiona w fabułę tekstu, ale można je odnaleźć na końcu publikacji) Tekst ten jest poświęcony odmitologizowaniu propagandy, jaka zalewa Polaków ze strony nachalnych lobbystów na rzecz budowy CPK. Jednym z wiodących propagatorów stał się niejaki Maciej Wilk, do kwietnia 2023 w zarządzie ds. operacyjnych PLL LOT, obecnie pracuje dla taniego kanadyjskiego przewoźnika Flair Airlines, który boryka się z wielkimi problemami. Wilka wpisy na Twitterze mają potężne zasięgi, ów człowiek biega po mediach, które ochoczo dają mu czas antenowy i łamy, by rozprzestrzeniał swoją wizję. Traktowany jest przez wielu jako niepodważalny ekspert od CPK, choć sam w wywiadzie dla Onetu (02.05.2024)*1 przyznał: „Nie jestem specjalistą od zarządzania lotniskami. Nigdy nie pracowałem w żadnym porcie lotniczym i szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie interesuje.” Mimo to dla rzesz stał się wybitnością od CPK, czyli jak najbardziej portu lotniczego, alfą i omegą, którego słowa

POLSKA ZJEDNOCZONA PARTIA ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.

  POLSKA   ZJEDNOCZONA   PARTIA   ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.   Kończąc drugą część tryptyku nie śledziłam na bieżąco występów medialnych Kowalskiego. Niniejszym nadrabiam, albowiem to, co ów człowiek wydobywa z siebie jest niebezpieczne i stoi w rażącej sprzeczności z polską racją stanu. W niedzielę 30 kwietnia 2023 roku na antenie TVP Janusz Kowalski zakwestionował bytność Polski w NATO i nie ma znaczenia, że zrobił to w pokrętny, niebezpośredni sposób. Gdy poseł Nowej Lewicy, Marek Dyduch, zauważył, że „Polska sama jest za słaba, aby obronić się przed Rosją” i że „naszą siłą powinna być obecność w NATO i odpowiednie tego wykorzystanie” , Janusz Kowalski odpyskował: „Nigdy więcej waszego postkomunistycznego myślenia, że Polska nie jest w stanie się obronić. Potrafimy. Polski żołnierz wierzący w Pana Boga obroni nas, tylko nie przeszkadzajcie”.   Pomijam infantylne myślenie Kowalskiego, któremu kruchta i wiara w cuda myli się z dobrem Polski i interesem pa

ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI

  ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI. Pan Jabłoński wezwał mnie do wskazania mu, w którym miejscu obecnie obowiązującej Konstytucji RP znajdują się przepisy, które wyłączają indywidualny akt abolicji, czyli mówiąc po ludzku, nie pozwalają Prezydentom RP na stosowanie aktu łaski wobec osób nieskazanych PRAWOMOCNYM wyrokiem sądu. Tekst ten będzie odpowiedzią na to wezwanie, które dla dużej grupy zwykłych Polaków, nawet nie prawników, nie jest już niczym nieznanym, albo niewiadomym. Na początku jednak prześledzimy wspólne całość wydarzenia z udziałem pana Jabłońskiego, gdyż jest to fenomenalny przykład, w jaki sposób zainteresowani urabianiem opinii publicznej i robieniem ludziom wody z mózgu w kontekście walki o partyjnych kolegów, przestępców Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, manipulują niezbyt rozgarniętymi odbiorcami. Pan Jabłoński znalazł na Twitterze wpis pisarza/dziennikarza (tak się ów człowiek opisuje) i zapłonął entuzjazmem niezwykłym. O ile ów pisarz może ni