Przejdź do głównej zawartości

POLSKA ZJEDNOCZONA PARTIA ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.

 

POLSKA  ZJEDNOCZONA  PARTIA  ROZBÓJNICZA – PŁATNI ZDRAJCY, PACHOŁKI ROSJI.

 


Kończąc drugą część tryptyku nie śledziłam na bieżąco występów medialnych Kowalskiego. Niniejszym nadrabiam, albowiem to, co ów człowiek wydobywa z siebie jest niebezpieczne i stoi w rażącej sprzeczności z polską racją stanu.

W niedzielę 30 kwietnia 2023 roku na antenie TVP Janusz Kowalski zakwestionował bytność Polski w NATO i nie ma znaczenia, że zrobił to w pokrętny, niebezpośredni sposób. Gdy poseł Nowej Lewicy, Marek Dyduch, zauważył, że „Polska sama jest za słaba, aby obronić się przed Rosją” i że „naszą siłą powinna być obecność w NATO i odpowiednie tego wykorzystanie”, Janusz Kowalski odpyskował: „Nigdy więcej waszego postkomunistycznego myślenia, że Polska nie jest w stanie się obronić. Potrafimy. Polski żołnierz wierzący w Pana Boga obroni nas, tylko nie przeszkadzajcie”.

 

Pomijam infantylne myślenie Kowalskiego, któremu kruchta i wiara w cuda myli się z dobrem Polski i interesem państwa, ale jakiekolwiek sugerowanie militarnej samowystarczalności i tym samym negowanie żywotnej potrzeby uczestnictwa w NATO zakrawa na zdradę. Tym bardziej, gdy wypowiada to osobnik, który mówi również o wyjściu Polski z Unii Europejskiej, czym realizuje agendę Kremla.

 

Mimo własnych, jawnych działań w interesie Kremla, nie Polski, a może właśnie dlatego, te same osobniki ze Zjednoczonej Prawicy i ich cała machina propagandowa Tuskowi, albo Sikorskiemu próbują dorabiać gębę rusofili i sojuszników Kremla. Kowalski jest naturalnie jednym z tych, którzy wiodą prym w wypowiadaniu najbardziej haniebnych słów. Jaką wartość mają te jego wynurzenia dowodzi dobitnie wpis Kowalskiego z 21 maja 2021, w którym nawet z Joe Bidena robił sprzymierzeńca Kremla.





Można brać te jego popisy za występy oszołoma, ale należy pamiętać, że jednym z głównych narzędzi Rosjan jest dezinformacja, wprowadzanie na różne sposoby chaosu, by obserwator całkowicie zagubił się w rozeznaniu kto jest kim, by z wrogów Kremla robić jego przyjaciół i na odwrót. Kowalski cały czas w ten sposób działa. I nie tylko on. Na potrzeby tekstu oprę się o wyjątkowo perfidny, pełen manipulacji na miarę propagandy III Rzeszy materiał, czyli paszkwil niejakiego Tulickiego, dla niepoznaki nazywany filmem dokumentalnym – „Nasz człowiek w Warszawie”, choć ściek TVP wyprodukował już cały serial autorstwa Cenckiewicza i Rachonia, czyli „Reset”. Nie mniej manipulacyjny i pełen przekłamań, o czym świadczy chociażby reakcja na pierwszy odcinek tego „dzieła” Billa Browdera, amerykańskiego finansisty, który doprowadził do uchwalenia w 2012 r. w Stanach Zjednoczonych tzw. ustawy Magnitskiego nakładającej sankcje na urzędników rosyjskich odpowiedzialnych za śmierć Siergieja Magnitskiego, rosyjskiego prawnika Browdera oraz reakcja Edwarda Lucasa, brytyjskiego dziennikarza The Economist, znanego krytyka polityki zachodniej wobec Putina. Zarówno Browder, jak i Lucas nie pozostawili suchej nitki na wykorzystaniu wywiadów z nimi do ataku na Tuska i Sikorskiego.

Browder napisał bardzo jednoznacznie: „Nie miałem pojęcia, że mój wywiad zostanie wykorzystany do uwiarygodnienia całego pakietu medialnego używanego do oczernienia Radka Sikorskiego, który był jednym z moich najsilniejszych sojuszników w Parlamencie Europejskim w pociąganiu Rosji do odpowiedzialności za zabójstwo Siergieja Magnitskiego. Gdybym wiedział, że tak zostanie wykorzystany mój wywiad, nie zgodziłbym się na to.”

Pomiędzy Lucasem, a Rachoniem doszło na Twitterze do awantury wręcz. Dziennikarz zażądał usunięcia „swoich wywiadów z internetowej wersji tendencyjnego filmu „Reset”” i dodał „nie popieram jego redakcyjnego punktu widzenia. Chcę publicznego zapewnienia, że w pozostałej części serii nie zostaną użyte żadne klipy.” Podobnie jak Browder nie krył wzburzenia z wykorzystania go do ataku na Sikorskiego: „znam Radka Sikorskiego osobiście od lat 80-tych. Można nie zgadzać się z jego stanowiskiem politycznym – to normalne w demokracji. Twierdzenie, że jest „rosyjskim agentem” jest równie absurdalne, co godne pogardy.

 

Reakcja tych dwóch światowych autorytetów w walce z machiną Putina niech będzie wystarczającym komentarzem do propagandowego, kłamliwego gniota pseudoobiektywnego historyka Cenckiewicza i pseudodziennikarza Rachonia, bo więcej już nie potrzeba, by ocenić poziom ich wypocin.

Przejdźmy więc do paszkwila Tulickiego.

„Nasz człowiek w Warszawie” to przykład wyjątkowo topornej propagandy, budowanej najbardziej prymitywnymi metodami. Tulicki stosuje przede wszystkim manipulacje polegające na wycięciu kilku słów z szerszej wypowiedzi zmieniając tym diametralnie jej faktyczny wydźwięk i znaczenie. Tak spreparowana fraza jest powtarzana w paszkwilu wiele razy, również w odniesieniu do wydarzeń z zupełnie innego czasu. Ponadto całość jest skomponowana nie tylko na momentami obskurnych wręcz kłamstwach, ale przede wszystkim to wzorcowy wręcz pokaz manipulacji za pomocą stosowania wybiórczości i wykrzywionej selektywności. Polega ona na takim doborze, by stronę szkalowaną przedstawić w jedynie niekorzystnym świetle, a do wizerunku drugiej strony dobrać tylko takie wypowiedzi, które Kaczyńskich stawiają w pozytywnym świetle. TOPORNE i ze wszech miar kłamliwe.

 

Ulubioną, zmanipulowaną frazą powtarzaną w kółko w goebbelsiadzie Tulickiego jest urywek z expose premiera Tuska z 2007 roku „Chcemy dialogu z Rosją, taką jaką ona jest”. Tymczasem całość zdania brzmi: Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji chcemy dialogu z Rosją, taką jaką ona jest”.

Z całości widać, że Tusk nie jest ani naiwny, ani nie jest bezkrytycznym wielbicielem Rosji i Putina, co usiłuje wmawiać Tulicki i plejada opluwaczy zatrudnionych do komentowania w jego ścieku. Donald Tusk tłumaczy także dlaczego chce poprawy stosunków: „Brak dialogu nie służy ani Polsce, ani Rosji. Psuje interesy i reputację obu krajów na arenie międzynarodowej”.

Tymczasem w paszkwilu Tulickiego, by widz nie pozostał bez jedynie słusznej interpretacji, w odniesieniu do „podrasowanej” wypowiedzi Tuska następuje cały cykl komentarzy:

- „Te słowa Donald Tusk wypowiadał, gdy wszyscy wiedzieli kim jest Putin i jakim krajem jest Rosja

- „Cały świat przecież wiedział, jak bestialsko mordowani byli Czeczeni. Musiał też wiedzieć Donald Tusk”.

Niejaka Katarzyna Gójska, a jakże - ze szczujni Sakiewicza, opowiada barwnie o krwi czeczeńskich kobiet i dzieci: „Chyba niemożliwe, by Tusk nie wiedział, że Putin kazał wymordować kilkadziesiąt tysięcy czeczeńskich dzieci. A jednak chciał dialogu z taką właśnie Rosją: unurzaną w czeczeńskiej krwi.”

Oglądający widzi makabryczne zdjęcia z czasów czeczeńskiej wojny, jest również nieustannie bombardowany zdjęciami Tuska z Putinem.

Obraz perfidnego, zwyrodniałego potwora Tuska ma się wryć w umysły.

Gdyby tylko nie bezczelne pominięcie przez „dokumentalistę” Tulickiego kilku niewygodnych faktów. Jak zobaczymy poniżej te same komentarze można zastosować do Kaczyńskich i brzmiałyby one:

- „Te słowa Lech Kaczyński wypowiadał, gdy wszyscy wiedzieli kim jest Putin i jakim krajem jest Rosja

- „Cały świat przecież wiedział, jak bestialsko mordowani byli Czeczeni. Musiał też wiedzieć Jarosław Kaczyński”

- „Chyba niemożliwe, by bracia Kaczyńscy nie wiedzieli, że Putin kazał wymordować kilkadziesiąt tysięcy czeczeńskich dzieci. A jednak chcieli ocieplenia stosunków z taką właśnie Rosją: unurzaną w czeczeńskiej krwi”.

Nim Tusk wygłosił swoje expose w 2007 roku, w styczniu 2006 na spotkaniu z korpusem dyplomatycznym, o czym donosiła Wirtualna Polska, prezydent Lech Kaczyński:

„powiedział dyplomatom akredytowanym w Warszawie, że Rosja jest dla Polski krajem o szczególnym znaczeniu, krajem, z którym chcielibyśmy mieć jak najlepsze stosunki. Wyraził nadzieję, że 2006 rok będzie rokiem w którym stosunki te będą mogły się w sposób istotny poprawić, choć - jak dodał - zdaje sobie sprawę, że jest to pewien proces. Prezydent zapewnił, że nie ma w Polsce rusofobii, jest natomiast chęć współpracy na zasadach partnerskich.

Partnerskie relacje z mordercą Putinem? Zgroza.







Miesiąc później, 20 lutego 2006, Lech Kaczyński spotkał się z człowiekiem Putina do specjalnych poruczeń, Siergiejem Jastrzembskim. Podtrzymano serdeczności o woli polepszenia stosunków.




Tę chęć poprawy stosunków z Rosją Lech Kaczyński deklarował także kilka miesięcy później w październiku 2006, rok przed expose Donalda Tuska, w trakcie spotkania w Ławrowem. Tak, tak. Tym Ławrowem.




Andrzej Krawczyk, ówczesny podsekretarz stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, podczas wywiadu dla Programu I Polskiego Radia mówił o przełomie w stosunkach polsko-rosyjskich, używając retoryki Tulickiego i Gójskiej o przełomie w stosunkach z bandytą Putinem, mordercą kilkudziesięciu tysięcy czeczeńskich dzieci.




Czy tylko Lech Kaczyński chciał resetu z Rosją? Nic bardziej mylnego.

Na portalu bankier.pl jeszcze dziś można zapoznać się z całą treścią expose Jarosława Kaczyńskiego z 19 lipca 2006, w tym z poniższym, kluczowym fragmentem:

„Chcielibyśmy, przechodząc już do innych zagadnień, mieć jak najlepsze stosunki z naszymi sąsiadami na Wschodzie. Podtrzymujemy nasze poparcie dla ruchów demokratycznych, ale nie chcemy tego poparcia przeciwstawiać dążeniu do poprawy stosunków. Ale chciałbym też tutaj państwu powiedzieć, że w żadnej dziedzinie pospieszność, a bywa że i histeria, tak bardzo nie przeszkadza jak właśnie tu. Tu musimy być, po pierwsze, cierpliwi, po drugie, cierpliwi i po trzecie, cierpliwi. Procesy, które będą prowadziły do zaakceptowania Polski jako ważnego podmiotu europejskiego i ważnego partnera także dla naszych wschodnich sąsiadów, a w szczególności dla naszego wielkiego wschodniego sąsiada, czyli Rosji, będą prawdopodobnie długotrwałe, tak się po prostu układała historia tej części Europy. Tak układała się historia naszych stosunków. Stosunków, w których jest wiele zła, ale też, chcę to podkreślić, wiele bliskości. Chcielibyśmy, żeby z czasem ta bliskość zwyciężała, a zło było odrzucane.

Czyż ostatnie zdanie nie jest cudownym przykładem, że Jarosław dążył do resetu z Rosją i bliskości z mordercami niewinnych czeczeńskich kobiet i dzieci?

Chciałabym jednak zwrócić uwagę na pierwszy, pogrubiony przeze mnie fragment. Przyznam, że zdumiało mnie to zdanie ogromnie. Nie można inaczej go zinterpretować niż: ruchy demokratyczne (w Rosji) wprawdzie popieramy, ale ważniejsza jest poprawa stosunków z Rosją.

 





 

Te dążenia do normalizacji stosunków z Rosją, z których dziś obrzydliwa pisowska propaganda buduje oręż do bicia w Tuska, czy Sikorskiego, nie uległy specjalnej zmianie u Kaczyńskich także po wydarzeniach w Gruzji w 2008 roku, a najlepszym przykładem jest odezwa Jarosława Kaczyńskiego „Do przyjaciół Rosjan”, można ją podziwiać choćby na You Tube. Zaczyna się od słów:

Panie i Panowie, przyjaciele Rosjanie.

Dziś 9 maja 2010 roku.

Na Placu Czerwonym miał stać mój ukochany brat, prezydent Polski Lech Kaczyński.”

 

Jak wyraźnie widać z tego fragmentu, Lech Kaczyński wybierał się do Moskwy na uroczystości obchodów zakończenia II Wojny Światowej. Machałby orkom zabijającym tysiącami Czeczenów, Gruzinów i Ukraińców.

Tulicki mógłby skonstruować na tej podstawie cudowny klip, w którym pokazywałby makabryczne sceny z Groznego, Osetii, Buczy, Kramatorska, a w tle słychać byłoby głos Kaczyńskiego powtarzający „przyjaciele Rosjanie” i „na Placu Czerwonym mój ukochany brat”. Zamiast tego w swoim pseudodokumencie pokazał urywki Wiadomości o obchodach dnia zwycięstwa i defiladzie w Moskwie za czasów rządów PO. Niezastąpiona Gójska perorowała: „Wiadomości czciły ten dzień okrzykiem „urrrra”, ten okrzyk z ust sowieckich żołnierzy dla Polaków oznaczał tylko zagrożenie, śmierć lub niewolę”.

Groteskowe, gdy posłucha się dalszej części odezwy Jarosława „do przyjaciół Rosjan”:

„Myślałby [Lech Kaczyński – dop. aut.] o milionach żołnierzy, milionach żołnierzy rosyjskich, którzy polegli w walce z niemiecką III Rzeszą”.

I dalej:

„Polacy pamiętają ciosy i kule zbrodniarzy z NKWD, ale pamiętają także, że w tym strasznym czasie od bardzo wielu Rosjan spotykała ich pomoc.

Pamiętają, że wielu Rosjan potrafiło podzielić się tym co mieli, choć mieli bardzo, bardzo niewiele.”

 

Towarzyszka Gójska podsumowała Lecha Kaczyńskiego wyjątkowo nieładnie jako tego, który wybierał się na defiladę do Moskwy, by słuchać „urrra”.

 

Gdy po latach o wielu sprawach przeciętny zjadacz chleba już nie pamięta, a szukać i weryfikować mu się nie chce, Tulickie, Gójskie i Pereiry mają doskonałą okazję do manipulacji i wypaczania faktów, by swój nachalny skrzywiony obraz wbijać do niezbyt lotnych głów.

Taką kolejną wyjątkowo siermiężną manipuacją jest kwestia tarczy antyrakietowej. Tu oczywiście również stosują prymitywne narzędzia, tnąc wypowiedź Tuska w takim momencie, by mogli roztaczać konieczną propagandowo wizję spolegliwego wobec Putina Tuska. Pokazują nagranie, na którym Tusk mówi: „Z prezydentem Putinem dłuższy czas rozmawialiśmy o tarczy antyrakietowej. Prezydent Putin nie jest entuzjastą tego projektu” – tu cięcie.

No jasne. Gdyby puścili dalszy ciąg widzowie zorientowaliby się łatwo, że Tusk ma dużą frajdę ze złości Putina. Ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy Donald Tusk kontynuuje: „Doceniacie państwo delikatność mojego sformułowania”. Potem następuje kluczowe: „Ale, co oczywiste, uznał autonomiczne prawo Polski do decydowania, czyje i jakie instalacje obronne na terytorium naszego kraju będą się znajdować” (luty 2008 roku po wizycie w Moskwie).

Oczywiście pisowskie tuby propagandowe próbują ze wszystkich sił, prócz tak prymitywnych manipulacji jak cięcie wypowiedzi, zarzucać, że USA zrezygnowały z tarczy przez Tuska i Sikorskiego. Radosław Sikorski od jakiegoś czasu zaczął odkłamywać takie bujdy, ale najlepiej, gdy sięgnie się do wypowiedzi samych Kaczyńskich.

Użytkownik Twittera @LeskiPiotr przypomniał wywiad z września 2009 (po Czeczenii i Gruzji) Lecha Kaczyńskiego dla agencji Reuters.




To jest dopiero uniżoność wobec braku entuzjazmu Putina dla tarczy.

Obecnie Jarosław Kaczyński wielokrotnie atakował Tuska, że „przyczynił się do zaprzepaszczenia projektu tarczy antyrakietowej”. Kłamstwo wielopoziomowe.

Po pierwsze tarcza w Redzikowie powstaje i ma zacząć działać pod koniec tego roku. PiS jedyne co dorzucił do niej, to zmianę w 2020 r. umowy w punkcie odpowiedzialności żołnierzy amerykańskich. PiS zgodził się, by wyłączyć żołnierzy USA spod polskiej jurysdykcji, nawet jeśli któryś z nich popełni przestępstwo na naszym terytorium.

Po drugie. Na portalu dziennik.pl możemy zapoznać się z omówieniem wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla salon24.pl z 2010 roku.




Pytany o tarczę, Jarosław wtedy jednoznacznie stwierdził: „Jest tylko kwestia pewnej jednostronności decyzji Amerykanów w tej sprawie”.




Jak widzimy, ponad dekadę temu Jarosław Kaczyński nie miał wątpliwości, że to administracja amerykańska zdecydowała. Faktycznie, po objęciu urzędu przez Baracka Obamę nowy prezydent chciał załagodzić zadrażnienia z Rosją, wspominając wyżej cytowany wywiad dla Reutersa Lech Kaczyński powinien się zgodzić z takimi działaniami. Nigdy jednak nie doszło do zerwania umowy polsko-amerykańskiej z 2008 roku. Została ona w lipcu 2010 znowelizowana w punkcie parametrów technicznych. Zamiast rakiet przechwytujących pociski balistyczne z Korei Północnej i Iranu, ma zostać wyposażona w lżejsze pociski zdolne zestrzeliwać rakiety nad terytorium Polski. Taka koncepcja jest korzystniejsza dla Polski, niż wcześniejsza, która narażała nas na pomruki Putina, ale ochronę dawała w zasadzie Stanom Zjednoczonym.

Niedawno opluwacz Rachoń zrobił ładny prezent publikując stenogram rozmowy między Donaldem Tuskiem, a G. Bushem i Condoleezzą Rice. Dokument przetłumaczył jeden z użytkowników Twittera.



Rachoniowi wydawało się, że uderza w Tuska, a przepięknie udowodnił, że Tuskowi najbardziej na sercu leżało bezpieczeństwo Polaków:



 






W kontekście tarczy antyrakietowej, a tym samym zaproszenia wojsk amerykańskich do stacjonowania w Polsce, warto przypomnieć coś jeszcze. Tulicki, Pereira, albo taki Andruszkiewicz uwielbiają posługiwać się zmanipulowaną, bo uciętą wypowiedzią Tuska („Putin nie jest entuzjastą tego projektu”), przytaczają tylko pochlebne komentarze rosyjskiej prasy o wizycie Donalda Tuska w Moskwie w lutym 2008 roku, ale zupełnie przemilczają te, które rzucają zupełnie inne światło na relacje polsko-rosyjskie, Tuska i Sikorskiego. Tymczasem Sikorski zabiegając o tarczę antyrakietową i stacjonowanie żołnierzy USA w Polsce doprowadzał do szału na przykład niejakiego Dmitrija Rogozina, ówcześnie przedstawiciela Rosji przy NATO.



 

Najładniejszy jest poniższy cytat z Rogozina:



 

„Usłyszeliśmy za to od ministra Radosława Sikorskiego rzeczy, których nawet pan Kaczyński nie mówił”.

Czekam kiedy Tulicki, Pereira, Cenckiewicz, albo Rachoń zbudują wokół tej wypowiedzi Rogozina pastisz na Kaczyńskiego równy ściekowi, który wylewają na Tuska, albo Sikorskiego.

 

Tuż przed wizytą Tuska w Rosji w lutym 2008 nie tylko Rogozin toczył pianę, czego ślady można odnaleźć w publikacjach polskich mediów z tamtego okresu.




Z powyższego tekstu na stronie TVN24 z 4 lutego 2008 roku bardzo wymowny jest cytat z rosyjskiej gazety „Wremja Nowostiej”:




Kaczyński lepszy od Tuska w ocenie rosyjskich mediów i polityków. To zupełnie zmieniłoby wymowę plujek Tulickich, Pereirów, Sakiewiczów, Rachoni, zatem o niewygodnych przekazach milczą i dobierają do swoich paszkwili tylko takie, które mogą wykorzystać do sprzedaży całkowicie wypaczonej rzeczywistości.

Zapewne czytający zadają sobie pytanie, cóż tak rozjuszyło Rosjan? 1 lutego 2008 Radosław Sikorski spotkał się z Condoleezzą Rice w Waszyngtonie i po nim poinformował, że „jest porozumienie co do zasad goszczenia w Polsce wyrzutni rakiet będącej częścią amerykańskiej tarczy antyrakietowej” (za Gazetą Wyborczą z 02.02.2008 „Sikorski w Waszyngtonie: tarcza coraz bliżej”). Co ciekawe. Jarosław Kaczyński chciał tarczy bez stawiania Amerykanom jakichkolwiek warunków, mówił: „trzeba robić tak jak Czesi”, czyli właśnie godzić się bezwarunkowo. Najlepiej podsumował to sam Sikorski: „Co by powiedział Jarosław Kaczyński, gdyby on prowadził negocjacje i opozycja tak komentowała. Oskarżyłby swoich oponentów o obcy lobbing i pewnie o zdradę stanu. My tego nie robimy, bo jesteśmy lepiej wychowani” (za money.pl „Sikorski o rozmowie z Condoleezzą Rice”).

 

We wspomnianym wyżej wywiadzie Jarosława Kaczyńskiego dla salon24.pl (2010 rok) moją uwagę zwrócił jeszcze jeden fragment.



 

Jak widzimy Jarosław Kaczyński deklaruje, że spotkania z głowami państw są bardzo ważne, nawet z bandytami z Rosji. Chce także rozmawiać z bandytami o bezpieczeństwie energetycznym Polski. Tymczasem Tulicki w swoim paszkwilu, szczujnia TVP i cała rzesza pomniejszych opluwaczy nieustannie wykorzystują spotkania Tuska z Putinem, by dorabiać Tuskowi twarz zdrajcy, sojusznika Moskwy, etc., przy tym perfidnie bazują na ludzkiej niepamięci deformując wydarzenia z przeszłości zgodnie z zapotrzebowaniem swej tępej propagandy. Tak na przykład wygląda to samo wydarzenie, spotkanie w Davos w 2009 roku, komentowane w czasie współczesnym mu i po wielu latach przez szczujnię TVP (proszę zwrócić uwagę na daty).



 

Oczywiście Tulicki, Pereira, ale także politycy PiS, w tym czołowi jak Beata Szydło, uwielbiają wykorzystywać spacer po molo Tuska z Putinem. Walą tym molo, jak małpy młotkiem po garnku. Przecież nie liczy się prawda, tylko wydźwięk propagandowy. Byleby przywalić Tuskowi, a swoim gamoniowatym fanom dać pożywkę. Szydło pyta o czym rozmawiali, Pereira sobie drwi.



Do wyjątkowego chamstwa posuwa się niejaki Lisiecki, poseł PiS, bezczelnie insynuując o propozycji rozbioru Ukrainy.



Faktem jest, że swego czasu Radosław Sikorski w wywiadzie dla Politico palnął, jakoby taka zawoalowana propozycja miała paść z ust Putina, na którą Tusk nie zareagował w żaden sposób. Tyle, że nie na żadnym molo, ale podczas wizyty w Moskwie, więc Lisiecki dopuszcza się perfidnego kłamstwa, a potem inne pisowskie trolle roznoszą takie bzdury po świecie. Poza tym Sikorski dokładnie wyjaśniał, że była to celowa, w iście rosyjskim stylu prowokacja. Prostacka i prymitywna, ale zastosowana z nadzieją na jakąś nierozważną reakcję zaskoczonego polskiego premiera, którą można by wykorzystać do skłócania Polski i Ukrainy, albowiem rozmowy były nagrywane przez służby Kremla.

W tym momencie nie sposób nie przypomnieć numeru Kaczyńskiego z marca 2022, gdy nie pytając zupełnie ani strony ukraińskiej, ani sojuszników z NATO wyskoczył z propozycją misji pokojowej NATO na Ukrainie. Takie działanie mogłoby doprowadzić do wybuchu bezpośredniego konfliktu NATO z Rosją, a reakcja Zełenskiego była jednoznaczna: „To Polska zaproponowała wprowadzenie sił pokojowych do Ukrainy. Nie rozumiem jeszcze w pełni tej propozycji. Nie potrzebujemy zamrożonego konfliktu na terytorium naszego państwa - wyjaśniłem to na spotkaniu z naszymi polskimi kolegami. Wiem, że kontynuowali tę retorykę. Szczęśliwie bądź nie, to wciąż nasz kraj, a ja jestem prezydentem, więc na razie my będziemy decydować, czy znajdą tu się jakieś siły.” Od pomysłów Kaczyńskiego odciął się Jens Stoltenberg: „NATO nie zamierza bezpośrednio angażować się militarnie na Ukrainie”, Biden zignorował, za to idiotyzm Kaczyńskiego natychmiast podchwyciła sowiecka propaganda: „Polskie władze naprawdę planują zająć i okupować lub przyłączyć pewną część albo i całą zachodnią Ukrainę” (serwis Ianed.ru), „Na jakich warunkach Polska zajmie część Ukrainy” (krzyczał tytuł gazety „Wzgliad”). Gdyby Pereiry i spółka zoo byli przeciwnikami Kaczyńskiego, to już by linczowali żoliborskiego satrapę, tak jak robili to z Sikorskim po jego niezbyt rozważnym wpisie sugerującym, że za wysadzeniem gazociągu Nord Stream stoją Amerykanie, co wykorzystał potem Ławrow.

 

 Wracając do molo. W Newsweeku ukazał się w styczniu 2010 tekst Jarosława Olechowskiego.



To ten sam Olechowski, który nim skonfliktował się z obecnym szefem TVP i został wyrzucony, za prezesury Jacka Kurskiego robił karierę w szczujni. Był szefem Wiadomości, a od 2018 dyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI). To jest szalenie interesująca publikacja, gdyż z wersów przebija niechęć autora do Tuska, czy Pawlaka, ale mimo to całość jest stonowana, a nawet merytoryczna. Wprawdzie w wielu miejscach podkreśla nieudolność negocjacji polskiej strony, ale pisze również o niezwykle trudnym położeniu Polski, czyli o tym, co obecnie pisowskie szczujnie całkowicie przemilczają, gdy opisują tamten okres i bardzo ciężkie negocjacje z Gazpromem, który był wtedy monopolistą na polskim rynku gazu. Przypatrzmy się, jak w pewnym momencie Olechowski opisuje zmagania negocjacyjne Polaków w 2009 roku:

„Rosjanie znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji, bo kontrahenci niemal masowo rezygnowali z odbioru zakontraktowanego gazu. Gazprom straszył nawet, że wyegzekwuje od swoich trzech największych partnerów – niemieckiego E.ON, włoskiego Eni i tureckiego Botas – 2,8 miliarda dolarów kar umownych.

Polscy negocjatorzy próbowali wykorzystać problemy Gazpromu. Rozesłali do zachodnich firm pisma z pytaniem o możliwość odkupienia nadwyżek gazu. Okazało się, że na taką transakcję nie zgadza się Moskwa. Wkrótce potem rozmowy utknęły w martwym punkcie. Lipcowe spotkanie polskich i rosyjskich ekspertów zakończyło się niczym.

Nie ustalono nawet terminu kolejnej rundy. Bez odzewu pozostało pismo Waldemara Pawlaka, który zaproponował, by rozmowy odbyły się pod koniec sierpnia. W trakcie wizyty Władimira Putina na Westerplatte 1 września w sopockim hotelu Sheraton o gazie z rosyjskim premierem rozmawiał Donald Tusk. Ale i jemu nie udało się przełamać impasu.”

 

W taki oto sposób Szydło, Pereira, Tulicki, czy Lisiecki mogą dowiedzieć się od swojego propagandowego kumpla, czego dotyczyło spotkanie Tuska z Putinem w Sopocie. Kaczyński, jak mówił w wywiadzie z 2010 roku, w Rosji rozmawiałby o bezpieczeństwie energetycznym Polski. I dokładnie to właśnie robił Tusk w 2009 podczas spotkania w Sheratonie, zaś spacer po molo był próbą rozładowania atmosfery przed rozmowami w hotelu o bezpieczeństwie energetycznym naszego kraju i udobruchania Putina po spięciach, do których doszło wcześniej, a do których sporo dołożył także Lech Kaczyński, choć wiedział w jak trudnym położeniu energetycznym znajduje się Polska. Niestety nie udało się przełamanie impasu, o czym donosił Olechowski.

Tak to pisowska sfora dziś wypacza obraz przeszłości, byle tylko opluć Tuska. Sam Olechowski, który przerodził się w jednego z czołowych siepaczy, po ponad dekadzie pisze „Tusk i Pawlak chcieli trzymać Polaków w ruskim syfie aż do 2037”.



A co pisał Olechowski, gdy Polakom nie dawało się wciskać siermiężnego kitu, bo obserwowali zmagania rządu Tuska z Gazpromem na bieżąco i na żywo?

 

„Mamy dla was dwie propozycje: złą i jeszcze gorszą. Albo kupicie gaz na naszych warunkach, albo nie kupicie go wcale – tak brzmi przesłanie rosyjskich negocjatorów, którzy pertraktują z Polakami w sprawie nowego kontraktu na dostawy surowca do Polski. Tę taktykę spece od prowadzenia negocjacji nazywają rosyjskim frontem. Przyparty do muru kontrahent godzi się na mniejsze zło, akceptując niekorzystne dla niego warunki umowy. Sądząc po efektach polsko-rosyjskich negocjacji gazowych, ta taktyka jest skuteczna. Niewiele brakuje, by Rosjanie osiągnęli sukces.”

 

Tak. Rosjanie przystawiali Polakom pistolet do skroni, wtedy Olechowski o tym doskonale wiedział. Wiedział o liście Aleksandra Miedwiediewa, gdy Polacy po raz pierwszy (koniec 2008) próbowali zwiększyć dostawy z Rosji po tym, jak w listopadzie 2008 wybuchła ukraińsko-rosyjska „wojna o gaz”, w efekcie której od 1 stycznia 2009 Gazprom przykręcił kurek Ukrainie, a przez to Ukraina innym krajom, w tym Polsce. W 2010 Olechowski pisał:

 

„Odpowiedzią Gazpromu był list wiceprezesa koncernu Aleksandra Miedwiediewa zaadresowany bezpośrednio do polskiego rządu. Miedwiediew uzależnił podpisanie umowy handlowej od zmian porozumienia międzyrządowego na długoterminowe dostawy gazu do Polski z 1993 roku. – Rosjanie dali do zrozumienia, że dostawy gazu to dla nich sprawa czysto polityczna, którą powinni załatwić politycy – mówi uczestnik negocjacji.”

 

Tak Gazprom dociskał Polskę, gdy w wyniku rosyjsko-ukraińskiej „wojny o gaz” i usunięciu z rynku firmy RosUkrEnergo naszemu krajowi zabrakło ponad 2 mld m3 gazu rocznie, jaki dostarczała Polsce Ukraina, co stanowiło około 1/5 naszego ówczesnego rocznego importu tego surowca. Metaforycznie: z pięciu palców jeden odcięto i sprawą gardłową stało się znalezienie zamiennika. Wokół negocjacji i umowy z Gazpromem środowisko Kaczyńskiego stworzyło w ostatnich latach tak wiele manipulacji i przeinaczeń, że zanudziłabym czytelników dalej ciągnąc ten wątek i weryfikując poszczególne z nich. Ot choćby w sprawie umorzenia długu Gazpromowi za tranzyt gazu przez Polskę, gdy kaczysto-ziobryści, w tym z wrodzonym sobie oszołomstwem Janusz Kowalski, notorycznie pomijają fakt, że w zamian za umorzenie długu rząd Tuska próbował zbić horrendalne stawki odziedziczone po Jasińskim z PiS. Tym, który podpisał ponoć umowę z Gazpromem bez czytania.


Z tego, co donosiły media w tamtym czasie, Polska uzyskała od Gazpromu zniżkę na tę część dostaw gazu, którą zaczął pompować do nas Gazprom w miejsce dostaw RosUkrEnergo. Zniżki te stosowane przez kolejne pięć lat miały mniej więcej zbilansować kwotę umorzonego długu za tranzyt.

 

Olechowski piszący o chęci Tuska do trzymania Polaków w ruskim syfie do 2037, to nie tylko bezczelna manipulacja, bo za negocjacje i wstępny zapis umowy odpowiadał Pawlak, któremu faktycznie nie ma czego zazdrościć, że musiał prowadzić koszmarne przepychanki z monopolistą. Poza tym to minister Platformy Obywatelskiej, Radek Sikorski, na początku lutego 2010 zrobił „uprzejmie donoszę” do Komisji Europejskiej zwracając jej uwagę, że projektowane zapisy mogą naruszać prawo Unii Europejskiej. Dzięki temu Polska otrzymała wsparcie unijnych instytucji w przeciąganiu liny z ruskim niedźwiedziem. Pisowskie dyplomatołki mogą się tylko uczyć, jak załatwia się sprawy w białych rękawiczkach, bez uciekania się do pustawych pohukiwań wobec silniejszego przeciwnika.

 

Wpis Olechowskiego bawi z jeszcze jednego powodu. Otóż sam Olechowski w swoim tekście z Newsweeka opisał bardzo ciekawą rzecz, o której obecnie większość ludzi już zapewne nie pamięta. Chodzi o podpisanie w czerwcu 2009 roku 20-letniej umowy z Katarem na dostawy gazu LNG. Jak widać rząd Tuska zaczął uniezależniać Polskę od „ruskiego syfu”. Wtedy Olechowski utyskiwał na ten kontrakt. Powoływał się na „wielu analityków”, którzy ponoć w tym kontrakcie widzieli przyczynę usztywnienia rosyjskiego stanowiska i zamrożenia rozmów, ale tylko jednego przywołał imiennie:

„Należało poczekać z podpisaniem tego kontraktu do czasu ustalenia umowy z Rosjanami. Przecież z nimi walczyliśmy niemal o każdy przecinek, a w tym samym czasie kupiliśmy gaz o 20 proc. droższy od rosyjskiego – tłumaczy Andrzej Szczęśniak, analityk rynku paliw.”

 Może tak. A może to nie katarski kontrakt był powodem „usztywnienia rosyjskiego stanowiska”. Grunt, że Olechowski ustami tego analityka wystawił jednak laurkę rządowi PO-PSL, który „walczył o każdy przecinek”. A gdyby czytający nie pamiętali takich zwrotów, jak: „wirtualny rewers”, „rewers na jamalu” i innych zasług ekipy Tuska, by mozolnie, ale konsekwentnie wychodzić z uzależnienia od rosyjskiego gazu, to poniższa grafika odświeży pamięć:



Kończąc wątek o molo, rozmowach z Putinem o bezpieczeństwie energetycznym Polski i wizycie władcy Kremla 1 września 2009 chcę pokazać wyjątkowo bezczelne kłamstwo Pereiry, którego dopuścił się 2 kwietnia 2022 roku.


Popatrzmy, jak tę sytuację opisywała prasa wtedy. Pokazuję większy fragment, by można było uchwycić kontekst.



I wreszcie



„Tusk milczy kilkadziesiąt sekund. Bierze oddech. I wygłasza twardą odpowiedź. "Reprezentuję tu polski punkt widzenia, który wyrasta z historycznych faktów: rozstrzelani polscy żołnierze, Westerplatte, Katyń, pakt Ribbentrop - Mołotow to są fakty. Niech każdy je ocenia tak, jak potrafi najlepiej, ale nikt tych faktów nie jest w stanie unieważnić" - mówi Tusk. Jego słowa wyraźnie nie podobają się Putinowi.”

W ten obrzydliwy sposób manipuluje i kłamie siepacz z pisowskiej szczujni TVP (info), na którą łożymy ciężkie miliardy złotych. W ramach ciekawostki. Ten wpis człowieka, który pojawił się znikąd, a wylansował się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i gorliwym rozprzestrzenianiu smoleńskiej teorii spiskowej, jest tylko jednym z wielu w wątku, jaki stworzył i przypiął sobie na górze do profilu na Twitterze, by pisowskie trolle miały szybki dostęp do kłamliwej propagandy. Kiedyś próbowałam zliczyć liczbę wpisów w tym jego tasiemcu, przy dwustu znudziło mi się. Tak, nie pomyliłam się, tam jest kilka setek takich szczujących tweetów. Tym posiłkują się politycy PiS łażąc po mediach i pomniejsze trolle.

Tak to się kręci. Wizyta Tuska w Moskwie u Tulickiego i reszty Pereir – przypisywanie Tuskowi konszachtów z Putinem, choć czytając prasę z tamtych dni łatwo można znaleźć teksty opisujące, że Tusk zdając sobie sprawę, jak ważne jest wywołanie w Rosjanach wrażenia jedności polskich władz, a nie rozbicia, udał się przed wyjazdem do pałacu prezydenckiego. Lech Kaczyński także zrozumiał wagę tego. Money.pl opisywał 2 lutego 2008 w tekście „Tusk w Moskwie – przełomu nie będzie” to wydarzenie tak:

„Dzisiejsza wizyta Tuska w Rosji już wiele zmieniła na polskiej scenie politycznej. Z okazji tej podróży prezydent pogodził się z premierem i tak miło między panami nie było od miesięcy, dokładnie od 21 października. Najwyżsi w państwie urzędnicy spotkali się i stwierdzili nawet, że w kwestii polityki zagranicznej niewiele ich dzieli.

Mało tego - jak donosiło wczoraj radio RMF FM, do Rosji z premierem ma lecieć człowiek Lecha Kaczyńskiego. Według informacji rozgłośni, ma to być Urszula Doroszewska, zastępca dyrektora biura spraw międzynarodowych w Kancelarii Prezydenta.

Wizyta w Rosji doprowadziła do niespotykanego od trzech miesięcy ocieplenia na linii prezydent-premier.”

Prawda, jakie to różne od tego, co dzisiaj sprzedają swojemu ciemnemu ludowi czołowe tuby pisowskiej propagandy?

 

Tulicki w swej goebbelsiadzie posunął się nawet do wyjątkowo prostackiego i głupiego manewru. Otóż zarzutem wobec Tuska i przykładem na jego prorosyjskość miało być według niejakiego Nowaka, podobno profesora i jednego z komentujących w paszkwilu Tulickiego, odwiedzenie najpierw Rosji, a nie Ukrainy, jako krajów spoza unii, czym miał złamać ponoć tradycję polskich premierów. Jest to wyjątkowo głupie zważywszy, że Beatka Szydło (26 miesięcy premierostwa) na Ukrainę nie pofatygowała się ani razu, a Morawiecki pierwszy raz pojechał dopiero 1 lutego 2022, 23 dni przed wybuchem wojny, po 50 miesiącach swojego urzędowania. Potem oczywiście latał jak kot z pęcherzem, by robić z siebie wielkiego przyjaciela Ukraińców, gdy stało się pijarowo modne i pożądane.

Tusk na Ukrainie był 4 razy, pierwszy raz w marcu 2008 po pięciu miesiącach od powołania na urząd premiera, ostatni raz w kwietniu 2011, potem stosunki oziębły za Janukowycza, tego, który później zwiał po Majdanie do Moskwy. Premier Ewa Kopacz, chociaż rządziła jedynie niecałe 15 miesięcy, na Ukrainie była dwa razy.

A co do zarzutu Nowaka to warto nadmienić, że pierwszą zagraniczną wizytą Tuska w państwie spoza Unii Europejskiej był Watykan. Wspaniały przykład, że tytuł profesorski nie chroni przed klapkami na oczach i ideologicznym zacietrzewieniem.


Skoro wspomniałam Majdan, to oczywiście nasuwa się od razu Radosław Sikorski. U Tulickiego słyszymy następujący komentarz: „Rok 2014, gdy Ukraińcy giną na Majdanie walcząc o swoją wolność, Radosław Sikorski wręcz wymusza na nich podpisanie porozumienia wygodnego dla Kremla”. Oczywiście nie mogło zabraknąć rytualnego już zdjęcia dla psychoprawicy – Sikorski na balkonie z palącym papierosa Ławrowem, co prawda to nie Kijów i nie czas Majdanu, ale nic nie szkodzi.

A jakie świadectwo wystawiają Sikorskiemu sami Ukraińcy, uczestnicy Majdanu?

Tekst „Wygwizdany rozejm” z 15 marca 2014 na stronie dziennik.pl opiera się o rozmowę dziennikarzy Dziennika Gazety Prawnej z między innymi Ołeksijem Haraniem, odtwarzających wraz z nim przebieg wydarzeń 21 lutego 2014. Harań był członkiem Rady Majdanu i uczestnikiem rozmowy przedstawicieli Majdanu z reprezentantami Zachodu (Sikorski i Steinmayer, przedstawiciel Francji niedługo zabawił w Kijowie). To on usłyszał z ust Sikorskiego: „opozycjoniści zginą, jeśli nie zgodzą się na ugodę z prezydentem” [Janukowyczem].

Tekst na portalu zaczyna się tak: „Sikorski nie musi nas przepraszać – mówi Ołeksij Harań. To on usłyszał: podpiszecie porozumienie albo zginiecie.”


Dalej czytamy: „Po pewnym czasie na zebranie przyszli też Sikorski ze Steinmeierem. – Powiedzieli: „To było najlepsze, co mogliśmy osiągnąć, musicie to przyjąć”. Zapytałem, czy możemy do tego tekstu wnieść konkretyzujące go poprawki. Sikorski odpowiedział: „Nie, tylko ten tekst. Przyjmujecie albo nie. Ale jeśli nie przyjmiecie, weźmiecie na siebie odpowiedzialność za rozlew krwi” – mówi Ołeksij Harań. – Trzeba oddać zachodnim dyplomatom, że Janukowycz rzeczywiście poszedł na wielką rzecz, na reformę konstytucji – dodaje.”

 Harań opisuje także, że „podczas dyskusji z zachodnimi ministrami majdanowcy mieli poczucie, że są stawiani przed faktem dokonanym. – Otwarcie im powiedziałem: „wykręcacie nam ręce””.

 I dalej: „Powiedziałem ministrom, że zorganizowali nam tu drugie Monachium. Usłyszałem to, co wszyscy wiemy – relacjonuje Harań. „To, co wszyscy wiemy” przez przypadek zarejestrowały kamery brytyjskiej stacji ITV News. – Jeśli tego nie poprzecie, będziecie mieli stan wojenny, armię, wszyscy zginiecie” – ostatnie zdanie wypowiedział do Harania minister Sikorski. Prosto, po żołniersku, ale to właśnie proste, twarde słowa otrzeźwiły Harania i większość jego towarzyszy,  a nie lanie wody, jak mają w zwyczaju kaczyści z Morawieckim na czele.

 Teraz dwa najważniejsze fragmenty w kontekście haniebnych słów rzucanych po latach na Sikorskiego przez psychoprawicę, w tym przez takie nic jak Tulicki, wyrobnika na usługach pisowskich mocodawców, którzy kłamstwem otumaniają ludzi, by pozostać przy korycie.

 Z perspektywy czasu nasi rozmówcy nie mają wątpliwości, że kompromis z 21 lutego był najlepszym wyjściem z możliwych, a Sikorski ze Steinmeierem osiągnęli ogromny sukces. – Owszem tamta rozmowa z Sikorskim może nie była najprzyjemniejsza, może powinien rozmawiać z nami w innej formie, ale proszę, żebyście dokładnie przekazali moje słowa: to, że Janukowycz nie poszedł na ostateczną pacyfikację Majdanu, jest wielką zasługą Sikorskiego. To jemu zawdzięczamy, że krew się już więcej w Kijowie nie polała – mówi Ołeksij Harań.”

 

Na koniec fraza, w której pojawia się niejaka Stankiewicz, jedna z czołowych kół zamachowych amoku o zamachu smoleńskim, współpracownica Sakiewicza, który z rozprzestrzeniania teorii spiskowych uczynił sobie sposób na biznes i napychanie kieszeni.

Politolog z pewnym zakłopotaniem konstatuje fakt, że po Kijowie na szefa polskiego MSZ spadła nad Wisłą fala krytyki, a Ewa Stankiewicz z Solidarnych 2010 przywiozła nawet na Majdan transparent „Przepraszamy za Sikorskiego”. – Sikorski za nic nie musi nas przepraszać. Podczas dyskusji na posiedzeniu Rady z nim polemizowałem, ale dziś go poproszę: niech pan kontynuuje swoją pracę na rzecz Ukrainy, by na unijnym forum nie skończyło się na tradycyjnym brukselskim pustosłowiu. Do załatwienia są dwie rzeczy: sankcje przeciwko Rosji i pomoc finansowa dla Kijowa – apeluje. Jego zdaniem tyle wystarczy, by uratować europejski wybór Ukraińców.”

Tyle jeden z bohaterów Euromajdanu.

 A jak widzi za to Sikorskiego zwolennik i współpracownik Janukowicza?

„Gdyby nie Sikorski i Steinmeier, Majdan byłby czysty. Były przygotowane milicyjne ciężarówki, zorganizowano miejsca w szpitalach i aresztach. Po wyłapaniu radykałów z Majdanu chcieliśmy negocjować porozumienie z umiarkowaną częścią opozycji – opowiadał nam współpracownik administracji Janukowycza. – Ale uwierzyliśmy w dobre intencje Sikorskiego. Nikt po naszej stronie nigdy już mu nie zaufa – dodawał.”

 Takie Tulickie wstydu nie mają, gdyby mieli zapadliby się pod ziemię.


Wróćmy do głupiego zarzutu o kolejności wizyt zagranicznych premiera Tuska. Tulicki i jego prawicowi komentatorzy robią wszystko, by „dowieść” nie tylko prorosyjskości Tuska, ale oczywiście wspólnego spiskowania z Niemcami celem umożliwienia po latach, w siódmym roku rządów PiS Putinowi napaści na Ukrainę. Po opowieści o wizycie w Rosji przed wizytą na Ukrainie, której absurd opisałam wyżej, pojawia się kolejny „dowód”, Tulicki przejęty podpowiada: „po trzech tygodniach jest w Berlinie” [od momentu objęcia urzędu]. Straszne. Pozostaje zapytać, czy Tusk spiskował także z Litwą, Belgią (w sumie to z UE i NATO), Włochami, Watykanem i Czechami, które odwiedził przed Berlinem, a o czym widzowie z propagandowego gniota oczywiście nie dowiedzą się.

Wreszcie słyszymy: „Pierwsza wizyta Donalda Tuska w Berlinie. Od razu pojawia się temat gazociągu północnego Nord Stream I […] projektu na którym najbardziej musiało zależeć Berlinowi i Moskwie”.

Tulicki informuje „po czterech latach został uruchomiony” i dodaje „kolejne jedenaście miesięcy przyniosło jego drugą nitkę”, cokolwiek to znaczy, gdyż jak wiemy Nord Stream II nigdy nie został uruchomiony.

„Popłynął gaz, popłynęły i petroruble, dzięki którym Putin mógł rozbudowywać swoją armię i przygotowywać się do kolejnych inwazji.”

 Aby przypadkiem widz nie przeoczył, co ma myśleć, Ziemkiewicz podaje na tacy: „tę wojnę wywołali Niemcy”, a Grzegorz Kuczyński, by widza nie zostawić przypadkiem w rozterce, gdzie tu Tusk w tym wszystkim, dopowiada: „polski rząd w tamtym okresie tak naprawdę podążał za kanclerz Merkel jak za panią matką”.

Fanfary, werble, okrzyki „urrrra”, bicie w dzwony i sypanie konfetti. Jesteśmy w domciu.


No to popatrzmy, jak to ten paskudny, okropny, wstrętny Tusk podążał ślepo za Angelą Merkel „jak za panią matką”.

Zacznijmy od tego, że prawica lubi używać w stosunku do Nord Stream określenia „pakt Ribbentrop Mołotow”. Przypomnę zatem. Takiego zwrotu użył po raz pierwszy Radosław Sikorski, z którego, podobnie jak z Tuska, chcą zrobić pomagiera Rosji. Sam zaś Tusk próbował wyperswadować Rosjanom gazociąg pod dnem Bałtyku, proponując nitkę nazywaną „Amber”, ale Łotwa niestety nabruździła.


Spieszę uprzedzić, gdyby ktoś oburzył się, że to przecież także nitka do tłoczenia petrorubli. Lech Kaczyński również chciał takiego rozwiązania.


O 2009 roku i spotkaniu w Davos już wspominałam, ale przypomnę.



 A to już nagłówki z czasów batalii o Nord Stream II. 2015, 2017 i 2021 rok.



Jeśli to ma być podążanie za Angelą Merkel „jak za panią matką”, to Tulickim, Ziemkiewiczom i Kuczyńskim zupełnie coś lub ktoś zdemolowało rozumki. Naturalnie oglądający pseudodokument Tulickiego nagłówków, pokazanych przeze mnie wyżej, w jego paszkwilu nie zobaczą, bo psułoby narrację.

Popsuję tę narrację zatem jeszcze trochę ja.

 Kolejny cytat z gniota:

"Ośmielony Putin, ośmieleni Rosjanie mordujący kobiety i dzieci na ulicach ukraińskich miast, to już na zawsze w podręcznikach do historii będzie niechlubny pomnik europejskich polityków, dla których Putin był partnerem do robienia i polityki i biznesu."

Po Czeczenii, Gruzji, Krymie, Donbasie kaczyści robili politykę i biznesy z Rosją w najlepsze. Nie śmierdział im zwłaszcza krwawy węgiel, którego import wzrósł za rządów PiS kolosalnie.

 


Kaczyści próbowali wykręcać się, że to przecież nie oni, a firmy prywatne sprowadzały węgiel. To kłamstwo. Spółki Skarbu Państwa właśnie za rządów Szydło, a potem Morawieckiego zaczęły importować ruski krwawy węgiel.



 Jasiński z PiS, ten sam, który w 2006 podpisał z Gazpromem kontrakt z horrendalnie wysokimi stawkami, nie miał absolutnie nic przeciwko rosyjskiej krwawej ropie. Najbardziej oburzające jest to, że odwołany przez PiS Jacek Krawiec chciał zmienić kierunek importu. Można było to zrobić, bo to dzięki między innymi Krawcowi zmodernizowano polskie rafinerie tak, aby mogły przerabiać już nie tylko rosyjską ropę, ale również sprowadzaną z innych kierunków.

 



Widać po powyższych przykładach, że pisowcy także sponsorowali terroryzm Putina.

Najgorsze jednak dopiero nadeszło po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie.

Morawiecki w marcu 2022 zapowiadał, że Polska odejdzie od rosyjskiej ropy do końca roku.





A potem przyszedł styczeń 2023.


Andrzej Kublik przypomniał, że Polska i Niemcy podłączone do północnej nitki ropociągu Przyjaźń „na szczycie UE, który w czerwcu 2022 r. zatwierdził embargo na rosyjską ropę, we wpisie do protokołu tego szczytu zadeklarowały, że od początku 2023 r. nie będą sprowadzać rurociągiem Przyjaźń ropy naftowej z Rosji.”

Niemcy wywiązały się z deklaracji. Polska i Obajtek nie.

 „Od początku tego roku rurociągami polskiej firmy PERN nie płynęła tranzytem rosyjska ropa naftowa do rafinerii Schwedt i Leuna we wschodnich landach Niemiec.

Dziennik "Wiedomosti", powołując się na źródła znające statystyki rosyjskiego ministerstwa energii, potwierdził: od 1 do 29 stycznia do Niemiec nie dostarczono rurociągiem ani jednej tony ropy z Rosji.”


Obajtek wykręcał się, jakoby nie mógł zerwać kontraktu, który obowiązywał, gdyż naraziłby Orlen na kary nałożone przez Rosjan. Jakoś Niemcy nie bali się kar. Obajtkowe sowieckie Eldorado jednak nie trwało długo. W lutym to sami Rosjanie zakręcili kurek na Przyjaźni, o czym 25 lutego 2023 poinformował pcimski wójt.


TVPinfo i Pereira zatrudniony w tej szczujni już od następnego dnia zaczęli manipulację. Za Tuska 100% ropy z Rosji, za wspaniałego PiS i Obajtka 0%. Można bezczelniej?

Wypada złośliwie zapytać, czy to Obajtek rozgrzał łącze do Kremla z błaganiem – „zróbcie coś, bo Tusk nas atakuje za kupowanie od was krwawej ropy”.


TVP łże nie tylko manipulując słowami, żeby wyglądało, jakoby to Obajtek zaprzestał importu. Polska dalej ściąga sowieckie surowce energetyczne. Polska, gdy Ukraina krwawi, giną ukraińskie dzieci, kobiety, staruszkowie, a na froncie młodzi chłopcy, zwiększa coraz bardziej import rosyjskiego krwawego gazu LPG.


Co na to minister Buda?



 Czy czytający pamiętają jeszcze pokazówkę Morawieckiego z zeszłego roku? Jeżdżące po europejskich stolicach, oczywiście także w Berlinie, banery, które podatnicy zasponsorowali Morawieckiemu, na których to tle premier Mateusz odstawiał konferencje prasowe strofując i napominając innych:

„Krwawa ropa funduje Rosji ludobójstwo na Ukrainie”. W kontekście opisanych powyżej przykładów, czyż można być bardziej zakłamanym od pisowskiej sitwy?



A co z polityką kaczystowskich polityków wobec Rosji po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie?

Kilka cytatów.


2016. Prezydent Duda o Rosji. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie.



2019. Prezydent Duda o Rosji. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie.




Wreszcie Waszczykowski. 2017.




Waszczykowski deklarujący gotowość do współpracy z Rosją. Po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie. Dzisiaj na stronie MSZ już nie zobaczymy tych słów dla Kommiersanta. Usunęli.

Ale w Internecie nic nie ginie i łebscy Internauci momentalnie wygrzebali z archiwum to, co PiS chciał wstydliwie ukryć.


 

Rosjanie chwalący Ziobrę.




 Kilka cytatów z tego tekstu.

„Polski prokurator generalny daje odpór antychińskiej polityce USA” – pisze Stanisław Stremidłowski, publicysta związanej z Kremlem agencji Regnum.ru.”

 „Jak informują polskie media, Zbigniew Ziobro jest przeciwnikiem rządowego kursu na ograniczanie udziału chińskiego koncernu Huawei w pracach nad technologią 5G.”

„Zwraca uwagę na fakt, że sama koncepcja restrykcji wobec chińskich firm jest efektem nacisków ze strony Waszyngtonu, który już od zeszłego roku próbuje swojego wiernego polskiego sojusznika nastroić przeciwko Pekinowi.”

 

Ale taka Anna Krupka, posłanka PiS i wicemistra w rządzie Morawieckiego, najpierw sportu, potem w ministerstwie kultury Glińskiego, widzi jakąś symbolikę w poniższym zdjęciu.

 


 Wypadałoby ją zapytać, czy inne zdjęcia też mówią jej tysiące słów?

Ot, takie na przykład - roześmiany Lech Kaczyński z Ławrowem:




 A co mówi Annie Krupce zdjęcie Putina z Wojtyłą?




No i co mówią posłance Krupce te dwa zdjęcia Tuska?

Lipiec 2019. Tusk z Żeleńskim, nim stało się modne pokazywanie w towarzystwie prezydenta Ukrainy.



Tu na linii frontu w Donbasie.

 


Docenienie roli Tuska przez Ukraińców, którzy właśnie Donalda Tuska poprosili o wygłoszenie laudacji 15 września 2022 roku.



To niezbyt miłe kaczystom fakty, zatem Marta Kubiak, pisowka posłanka z okręgu pilskiego, trolluje Tuska przy pomocy głupawych memów.




Tusk spotykał się z Bidenem dużo wcześniej, nim pisowskie klauny zostały zaszczycone uwagą prezydenta Stanów Zjednoczonych. Poniżej 2015 rok.



Gdyby nie wojna na Ukrainie i geograficzne położenie Polski Biden miałby dalej oziębły stosunek do ekipy, która traktowała go skandalicznie. Wystarczy wspomnieć zachowanie Dudy zwlekającego ze złożeniem gratulacji Bidenowi po wyborze na prezydenta. Gratulował najpierw jedynie wygranej kampanii wyborczej, a wyboru powinszował dopiero w tym samym dniu co Putin – 15 grudnia 2020.

Za OKOpress:

„Kiedy 7 listopada 2020 roku media podały, że Joe Biden zebrał ponad 270 głosów elektorskich i tym samym wygrał wybory w USA, kolejne kraje wysyłały gratulacje. Polska znalazła się wśród 10 państw, które tego nie zrobiły, co zostało zauważone przez światowe media (np. Agencję Reuters). Duda ograniczył się do pogratulowania „udanej kampanii wyborczej".”

Krzysztof Sobolewski, ten od małżonki zbierającej posady w Spółkach Skarbu Państwa, jak praczka pranie tuż przed ulewą, powielał mema zwolenników Trumpa sugerującego, że część kart pochodziła od nieżyjących wyborców.



Sakiewicz, który wraz z Macierewiczem cyrk smoleński podnieśli do rangi religii, obwinia Tuska i Merkel za wybuch wojny na Ukrainie.



A dlaczego nie Kornela Morawieckiego? Tak ojciec obecnego premiera, wtedy poseł, dopieszczał Putina i Rosję po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie:

 



Kaczysto-ziobryści i ich szczujnie atakują Tuska nieustannie, ale gdy dziennikarz TVN zapytał na konferencji prasowej Morawieckiego o wypowiedzi jego ojca dostali piany.

 


Na koniec komiksu:



Morawiecki chciał kooperować z Moskwą po Czeczenii, Gruzji, Krymie i Donbasie. Dwa lata przed pełnoskalową napaścią Kremla na Ukrainę.

 

 Od kilku dni cały aparat kaczystów ruszył na lidera AgroUnii – Michała Kołodziejczaka. Powodem jest start AgroUnii z list Koalicji Obywatelskiej. Wyciąga mu się z lubością ostrą krytykę Tuska, ale także słowa z wiecu w 2019 roku, w których atakuje USA i zarzuca złe relacje gospodarcze z Rosją powodujące straty rolników.

Jak widać z przykładów do tej pory opisanych w tekście, PiS jest ostatnim upoważnionym do takich ataków, bo i im można zarzucić całą masę smrodków. Od atakowania prezydenta Joe Bidena, przez wzywanie ambasadora USA na dywanik do MSZ za emisję na antenie TVN24 głośnego reportażu Marcina Gutowskiego „Franciszkańska 3” dokumentującego uwikłanie Wojtyły, jeszcze jako biskupa krakowskiego, w tuszowanie pedofilii księży katolickich, po szereg niepokojących powiązań czołowych polityków PiS z agenturą Kremla – ten punkt dopiero przed czytelnikami.

Atak na Kołodziejczaka jest tym bardziej żenujący, gdy wspomnieć, że na właśnie straty rolników w handlu z Rosją bardzo narzekał Norbert Karczmarczyk, w 2017 w ruchu Kukiza, dziś z Suwerennej Polski Ziobry, były minister rolnictwa w rządzie Morawieckiego, zdymisjonowany w atmosferze skandalu. Oto co mówił podczas wywiadu w TVPinfo w audycji „Gość poranka”:



Sam Kołodziejczak dziś mówi tak:




 W Polsce kaczystów takie zmasowane ataki na przeciwników przypominają, jako żywo, machinę kremlowską. Różni nas (jeszcze) jedynie to, że nie zsyła się do obozów po fikcyjnych procesach, tylko niszczy. Bezwzględnie. Jak kiedyś Pawła Adamowicza, a kilka miesięcy temu posłankę Magdalenę Filiks. W obu przypadkach machina pisowskiej nienawiści zebrała krwawe żniwo.

Kaczyński przecież wprost rzekł: „zniszczymy tych ludzi”. To język zaczerpnięty wprost z III Rzeszy.

 

Proponuję czytelnikom, którzy przebrnęli kilkanaście stron (18), krótki odpoczynek nim przystąpią do dalszej lektury. Ogółem wysmażyłam ponad 50 stron. Zatem proszę nabrać sił.

 

 

PZPR – PŁATNI  ZDRAJCY  PACHOŁKI  ROSJI

 

Młodsi pewnie nie pamiętają, zatem przypomnę. Kiedyś był taki polityk, Leszek Moczulski. To on użył tego sformułowania w stosunku do posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Czy Moczulski coś przeoczył? O tym będzie ta część ostatniego tekstu z tryptyku o PiS, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Rozbójniczej.

 

Od dawna opinia publiczna jest konfrontowana z kolejnymi, bardzo niepokojącymi doniesieniami o postępowaniu Kaczyńskiego, Macierewicza, Morawieckiego, czyli czołowych polityków kształtujących życie w Polsce i tego dokąd pod ich przewodem nasz kraj zmierza.

Pokrótce przypomnę, co wiemy do tej pory.

Wiemy, że nikt tak jak PiS, nie kroczy drogą Putina i drogą przyjaciela Putina – Wiktora Orbana – wielkiego przyjaciela PiS. Odkąd PiS doszedł w 2015 roku do władzy zaczął kopiować i Orbana, i Putina, a podobieństwa są wręcz uderzające i nie chodzi jedynie o to, że autokraci są podobni zawsze i wszędzie do siebie.

Kilka przykładów na to, jak PiS i Kaczyński powielają kroki Putina.

 - Sojusz ołtarza z tronem. Tak jak Putin i Cyryl zawłaszczyli cerkiew, tak PiS zawłaszczył kościół katolicki w Polsce, z czego zarówno Cyryl i cerkiew, jak też purpuraci w Polsce czerpią korzyści. Nie będę tego rozwijać, bo informacji można zdobyć w Internecie całe mnóstwo. Ot chociażby o faworyzowaniu kościelnych organizacji przez Czarnka kosztem wszystkich innych jednostek. W zamian kościół katolicki w Polsce stał się tubą wspierającą PiS i jego propagandę, tak jak cerkiew i Cyryl stali się tubą Putina.

 - Zawłaszczenie mediów. Tu także nie ma się, co rozpisywać. PiS z publicznej telewizji i radia uczynił swoich wasali, którzy kaczystów jedynie chwalą, a opozycję gnoją. Różnica z Rosją polega tylko na tym, że Kaczyńskiemu nie udało się (jeszcze) przejąć wszystkich mediów. Pamiętamy jednakowoż, że Obajtek już pomógł w przejęciu Polska Press, a PiS czynił podejścia, by zniszczyć TVN należący do Amerykanów. Obecnie Świrski, którego zrobili przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dwoi się i troi, aby wolne media pacyfikować nakładając na nie kary. Szczujnią TVP nie zajmuje się, choć to ona i polskie radio przede wszystkim łamią zapisy ustawy o mediach. Rydzyk może sobie w swoich mediach przedstawiać wykoślawiony obraz. To media prywatne. Nie wolno tego robić mediom, na które łożą wszyscy podatnicy. Wszyscy Polacy mający rożne preferencje polityczne. Świrski nie reaguje. O tym, jak funkcjonują obecnie media w Rosji również nie trzeba pisać elaboratów.

 - Dopieszczanie tzw. konserwatywnych wartości. Zarówno PiS, jak i towarzysz Putin lubują się w przeciwstawianiu konserwatyzmu zdegenerowanej Europie. Doczekało się to nawet u braci Karnowskich, zwanych złośliwie, ale nie bez przyczyny, braćmi Kremlowskimi, na stronach ich portalu wPolityce panegiryku. Obecnie Karnowscy mydlą oczy, że autor, Grzegorz Górny, wcale, ale to wcale Putina nie zachwalał. Tak, a ja jestem mandżurską księżniczką. Karnowscy to oczywiście tuba kaczystów. I ziobrystów.

 



 - Sądownictwo. W Rosji całkowicie spacyfikowane, w Polsce jeszcze się trzyma. Tylko dlatego, że jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, a sporo sędziów zachowało moralny kręgosłup, wbrew szykanom. PiS, a zwłaszcza Ziobro, jednak nie ustają w próbach dalszej demolki, dążąc do zupełnego podporządkowania sobie trzeciej władzy, będącej tarczą dla obywatela przeciwko zdegenerowanym innym władzom. PiS dostanie trzecią kadencję – rozprawi się z niezależnością sądownictwa. Obywatel zostanie wtedy już całkiem sam przeciw przytłaczającej machinie państwa kaczystowskiego.

 - Niszczenie ludzi nieheteronormatywnych to kalka z Rosji i Węgier Orbana. „LGBT to nie ludzie to ideologia” – Andrzej Duda, prezydent RP, czerwiec 2020. A co na to towarzysz Putin?

 



 

- Zarówno towarzysz Putin, jak też towarzysze kaczyści oraz ich obecna przystawka ziobryści i przyszła przystawka z Konfederacji NIENAWIDZĄ UNII EUROPEJSKIEJ. Pisałam o tym obszernie w drugiej części tryptyku. Nawet opowieści, że unia zakaże jedzenia mięsa, za to będziemy musieli jeść robaki to także powtarzanie kremlowskiej dezinformacji.

Jak rosyjska propaganda promowała takie opowieści pokazał na Twitterze użytkownik @mammstein_fella , zamieszczając filmik z rosyjskiej telewizji.

 

„Russian TV stories about the horrible life in Europe and eating insects”, czyli „rosyjskie opowieści telewizyjne o okropnym życiu w Europie i jedzeniu owadów”.

Jak dzielnie w rosyjski przekaz włączyła się TVP pokazał Jarosław Makowski. Zaprezentował zrzut ekranu z paskiem „Wiadomości” TVP.

 



 Wystarczy przykładów na podobieństwa, gdyż jest coś o wiele gorszego.

Kaczyński – satrapa dążący do zawładnięcia Polską i Macierewicz, od lat ramię w ramię z Kaczyńskim. Ludzie, którzy nie tylko doprowadzili do całkowitego podziału Polaków, ale także ludzie, których biografia jest zatrważająca.

 

                                                            MACIEREWICZ

 

Przedstawię w miarę chronologicznie skróconą biografię Macierewicza, podając przy tym czas, kiedy informacje na dany temat ujrzały światło dzienne.

 

1968 po stłumieniu studenckich protestów.

 

Macierewicz zakapował swojego kolegę, Wojciecha Onyszkiewicza. Onyszkiewicz przyznaje, że nie zdając sobie sprawy, iż nie można w trakcie przesłuchania potwierdzać nawet tego, co SB już wie chlapnął o ulotkach, które robili z Macierewiczem. Onyszkiewicz również kaja się, że on uruchomił lawinę. Wezwano na przesłuchanie Macierewicza, a wtedy: „Antek zeznał nie tylko o tym, co wynikało z moich słów, ale także wyjawił informację związaną z rewizją u mnie w domu, którą przeprowadziła wcześniej SB. Chodziło o stosy ulotek od studentów do robotników, które przechowywałem w piwnicy, a których cudem nie znaleziono w trakcie przeszukania. To, zdaniem profesora, spowodowało, że znalazłem się na liście do aresztowania. Ostatecznie nie zostałem aresztowany […]. Władze postanowiły skupić się na wątku tzw. komandosów, a nie na studentach czy robotnikach.” [Onyszkiewicz dla portalu naTemat]

 

Profesor to Andrzej Friszke. Sprawa z obciążeniem kolegów przez Macierewicza ujrzała światło dzienne w 2010 za sprawą książki profesora „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”.

Antoni Macierewicz zapowiadał, że wytoczy proces autorowi publikacji, ale profesor Andrzej Friszke opierał się na protokołach przesłuchań, które znajdują się w archiwach IPN.

Macierewicz był bardzo rozmowny. W trakcie przesłuchania wymienił kilkadziesiąt osób, w tym Wojciecha Onyszkiewicza.

Ludzie prześladowani przez bezpiekę mówią, że nie mają o to pretensji do Macierewicza i że nikt, kto sam nie był przesłuchiwany, nie rozumie tamtych czasów. Co innego Macierewicz, choć sam wsypał kolegów jest pierwszym lustratorem moralności innych.

 

Lata 80. XX wieku.

 

 Bogdan Lis o Macierewiczu

5 marca 2016 w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku odbyła się debata "Spór o biografię Polski. Spotkanie świadków historii". Wzięli w niej udział zasłużeni działacze podziemia antykomunistycznego czasów PRL, między innymi Andrzej Celiński, Aleksander Hall, Zbigniew Janas i Bogdan Lis.

Ten ostatni opowiedział o niezwykle frapującej postawie Macierewicza po wprowadzeniu stanu wojennego.

 „Wałęsa w tamtych czasach wziął na siebie olbrzymią odpowiedzialność, bo nikt nie chciał być liderem "Solidarności", bo to wiązało się z wyrzeczeniami i odpowiedzialnością - mówił Bogdan Lis. - Dziś wiele z tych osób, które mówią o zdradzie Wałęsy, ja w tamtym czasie nie widziałem. Kornel Morawiecki wyjechał zagranicę i stamtąd prowadził walkę. Antoni Macierewicz, kiedy w 1983 roku wyszedł z internowania, przekonywał mnie, żebym się ujawnił, że "Solidarność" jest już kaput i się nie podniesie i jedynym ratunkiem dla nas jest, abyśmy pokochali ZSRR to dadzą nam więcej wolności. Tak mówił mi wtedy Macierewicz, który dziś oskarża Wałęsę o zdradę. Dobrze, że za lidera mieliśmy wtedy Wałęsę, bo bez niego nic byśmy nie zrobili.” [cytat z artykułu Gazety Wyborczej]

 

Później w wywiadzie dla „naTemat” Bogdan Lis tak skomentował zachowanie Macierewicza:

 "Dlatego wchodzą w grę dwa wytłumaczenia: albo był agentem KGB, albo po prostu zwariował"



Ustalenia Tomasza Piątka

 

Jednak najbardziej wstrząsającym jest to, co opisał Tomasz Piątek w swojej książce „Macierewicz. Jak to się zaczęło”. Cytaty, które zamieszczam pochodzą  z książki „Kaczyński i jego tajemnice”, w której Piątek streszcza ustalenia o Macierewiczu ze swych poprzednich publikacji. Piątek bazował na archiwach IPN poszukując tam dokumentów rzucających światło na ukrytą w cieniu działalność Macierewicza.

Na str. 83/84 czytamy:

Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego interesuje nas związek między Mikołajskim i Rapałą. Otóż Stefan Mikołajski w latach 80. zostanie opiekunem Antoniego Macierewicza. Z akt SB wynika, że mowa o opiece w znaczeniu dosłownym. W jednej z esbeckich notatek czytamy, że funkcjonariusze stołecznej SB, którzy mieli za zadanie śledzić i zwalczać Macierewicza, nie mogli tego robić. Uniemożliwiał im to Mikołajski, który chronił przed nimi Antoniego Macierewicza. Utrudniał im korzystanie z podsłuchu w mieszkaniu Macierewicza. Podstępnie przejął jednego z ich konfidentów, którzy szpiegowali Macierewicza i jego otoczenie. Przejął też podstawową dokumentację dotyczącą tego środowiska. „Spowodowało to praktyczne zawieszenie rozpracowania A. Macierewicza” – mówi notatka.”

 

Kim był Stefan Mikołajski?

„Mikołajski tak samo jak Rapało na przełomie lat 50. i 60. infiltrował, prześwietlał, zwalczał i werbował endeków.” [str.82]

Stefan Mikołajski miał jeszcze jedną specjalność. Tworzył niby-podziemne grupy, sterowane po cichu przez komunistycznych funkcjonariuszy. Lansował fałszywych liderów buntu i sprzeciwu. Takich, którzy przyciągali naiwnych antykomunistów prowokacyjnymi zachowaniami.” [str.83]

 „Wszystko, co może łączyć Mikołajskiego z Kaczyńskim, interesuje nas m. in. dlatego, że Stefan Mikołajski ściśle współpracował ze służbami sowieckimi. Ściślej niż większość esbeków.” [str.84]

 

I jeszcze taki cytat: „Antoni Macierewicz zwiąże się bardzo blisko z Jarosławem Kaczyńskim. W latach 1980-1981 Macierewicz zostanie pracodawcą Kaczyńskiego jako szef opozycyjnego Ośrodka Badań Społecznych. Zatrudni Jarosława Kaczyńskiego jako głównego prawnika tej placówki.

 

W mojej ocenie to do czego dotarł Piątek – opieka nad Macierewiczem sprawowana przez esbeka Mikołajskiego, ściśle współpracującego ze służbami ZSRR i specjalizującego się w tworzeniu fałszywych liderów antykomunistycznego ruchu oporu – jest jedną z kluczowych i fundamentalnych informacji.

 

 

Związki z Luśnią

 

Macierewicz, pierwszy lustrator RP, pozostawał od lat 80. w ścisłym związku z Robertem Luśnią, płatnym konfidentem SB, którego oficerem prowadzącym był Józef Nadworski mający kontakty z radzieckimi służbami. Nadworski miał z kolei kolegę z SB Marka Zielińskiego. Marek Zieliński był od 1981 agentem radzieckich służb, a po upadku ZSRR rosyjskiego GRU. Wpadł w 1993 roku, przyłapany podczas przekazywania tajnych dokumentów. W śledztwie obciążał Nadworskiego, jako również współpracującego z Rosjanami. Nadworski zaprzeczał, ale „przyznał, że to on poznał kolegę z jego późniejszym oficerem prowadzącym z ZSRR” [za tekstem Polityki autorstwa G. Rzeczkowskiego].

 

Wolna Polska

 

Po przemianach ustrojowych 1989 r. Luśnia, prowadzony przez esbeka z rosyjskimi, agenturalnymi kontaktami - Nadworskiego, był dalej cieniem Macierewicza przez wiele lat. Gdzie Macierewicz, tam i Luśnia. Obaj najpierw współtworzyli Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe, potem partię Ruch Katolicko Narodowy (1997). W 2001 obaj będąc członkami RKN dostali się do Sejmu startując z list Ligi Polskich Rodzin. Gdy Macierewicz skonfliktował się z Giertychem Luśnia wraz z Antonim utworzyli i przeszli do koła Ruch Katolicko-Narodowy.

Macierewicz, z czego wiele osób nie zdaje sobie sprawy, był członkiem RKN aż do lutego 2012, dopiero wtedy wstąpił do PiS. Robert Luśna po niekorzystnym wyroku sądu lustracyjnego został co prawda wykluczony z koła RKN, ale we władzach tej kanapowej partyjki zasiadał jeszcze do 2010.

 

Kolejnym punktem wspólnym Macierewicza i Luśni jest czasopismo „Głos”. Macierewicz jeszcze w PRL założył miesięcznik „Głos” (wydawnictwo podziemne), a potem kontynuował je w wolnej Polsce jako „Tygodnik Katolicko-Narodowy GŁOS”, którego był redaktorem naczelnym. Wydawcą „Głosu” zostało Dziedzictwo Polskie Spółka zoo, której Macierewicz był współwłaścicielem, a prezesem do listopada 2008.

W latach 90. Robert Jerzy Luśnia, jako wiceprezes i współwłaściciel Herbapolu Lublin, przekazywał pieniądze tej spółki firmom Dziedzictwo Polskie i Amarant.” [Gazeta Wyborcza „Pełny raport o sprawie Roberta Luśni i jego związków z Antonim Macierewiczem”; z Amarantem był z kolei związany inny wierny towarzysz Antoniego – Marcin Gugulski].

Tu bardzo ciekawa koincydencja. Pierwszy tekst o związkach Luśni i Macierewicza ukazuje się w Gazecie Wyborczej 16 czerwca 2016.




11 dni później w IMSiG z datą 27 czerwca 2016 już widnieje wpis, że warszawski sąd rejonowy ogłasza o wszczęciu postępowania o rozwiązanie spółki Dziedzictwo Polskie.

 



 Prócz powiązań finansowych Luśnię i Macierewicza łączyła jeszcze fundacja o równie wdzięcznej nazwie, co spółka – „Fundacja dla Zachowania Polskiego Dziedzictwa”. Została wykreślona z rejestru stosunkowo niedawno, bo 24 lipca 2020 roku. Do końca, jak wynika z KRS w zarządzie był Robert Jerzy Luśnia, a w radzie nadzorczej Antoni Macierewicz.

 Krótki harmonogram lustracji Luśni:

- 2001 składa oświadczenie lustracyjne, że nigdy nie współpracował ze służbami specjalnymi PRL

- 2002 oświadczenie kwestionuje Rzecznik Interesu Publicznego

- 2003 rzecznik kieruje sprawę do sądu lustracyjnego

- 5 maja 2005 Sąd Apelacyjny w Warszawie uznaje Luśnię za tajnego współpracownika, ps. Nonparel

  (wtedy zostaje wykluczony z koła poselskiego partyjki Macierewicza)

- listopad 2005 Sąd Apelacyjny II instancji podtrzymuje wyrok sądu I instancji (Macierewicz składa kasację)

- 11 lipca 2006 Sąd Najwyższy oddala kasację.

 

Jak kłamie Macierewicz i jego kompanii, np. Misiewicz?

Macierewicz skłamał mówiąc, że w 2005 Luśnia został wydalony z Ruchu Katolicko Narodowego – nie, usunięto go tylko z koła w Sejmie, w RKN pozostawał do 2010 i to w jego władzach.

Misiewicz 21 czerwca 2016 skłamał, że gdy Luśnia „został posłem, Rzecznik Interesu Publicznego przejrzał oświadczenie lustracyjne i stwierdził [2002], że był TW. Pan minister zerwał z nim wszelkie kontakty, a sam Robert Luśnia w sobotnim oświadczeniu to potwierdził. Od tamtego czasu nie mają żadnych relacji” [za Gazeta Wyborcza].

Nie mieli żadnych relacji, choć razem zasiadali w Sejmie do 18 października 2005, byli w tej samej partyjce do 2010, w fundacji „Głosu” do 2020, a obrońcą Luśni podczas całej batalii lustracyjnej był Andrzej Lew Mirski, zaufany adwokat również Macierewicza, który w 2016 nagradzał prawnika na przykład posadą w MON. Lew Mirski był członkiem komisji weryfikacyjnej WSI.

Sam „Głos” działał na pewno jeszcze w maju 2006 roku.




 

Wokół Macierewicza, aż roi się od postaci o rosyjskich śladach.

 

Konrad Rękas – współpracownik Luśni, pełnomocnik partyjki Macierewicza przed wyborami 2005 r. Po zatrzymaniu w 2016 przez ABW pod zarzutem szpiegostwa Mateusza Piskorskiego Rękas stał  faktycznym szefem proputinowskiej partii Zmiana.

Macierewicz po jednym z kolejnych tekstów Piątka już tradycyjnie zaczął się wypierać kontaktów z Rękasem. Zarzekał się, że po 2000 r. nie miał z nim nic wspólnego. Wtedy Rękas zamieścił na Faceebooku wpis: „Ostatni raz faktycznie spotkaliśmy się bodaj w roku 2011 w Krasnymstawie podczas jednej z kolejnych kampanii. Moje nazwisko można też znaleźć na łamach czasopisma „Głos”, redagowanego przez p. Antoniego Macierewicza, którego serdecznie pozdrawiam”.

Przy okazji partii Zmiana takie zabawne zestawienie. Piskorski wyszedł z aresztu za kaucją w 2019, a po wybuchu wojny na Ukrainie w marcu 2022 odnalazł się jako tłumacz Agaty Kornhauser Dudy, żony prezydenta RP, w Brańszczyku podczas jej spotkania z ukraińskimi dziećmi i kobietami, które uciekły przed pożogą. Polskie służby pod przewodem Błaszczaka i Kamińskiego zaspały i nie sprawdziły, kto będzie tłumaczem. Dziś za to pisowcy przypuszczający szturm na lidera AgroUnii, o czym wyżej wspominałam, przypominają z entuzjazmem, że Piskorski w 2019 chwalił Kołodziejczaka. Wyjątkowo groteskowe również przez pryzmat innego akolity Macierewicza - Bartosza Kownackiego.

 

Bartosz Kownackiczłonek komisji weryfikacyjnej WSI, od 2015 do 2018 wiceminister w Ministerstwie Obrony Narodowej, powołany, gdy Macierewicz został ministrem. Latem 2017 we Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ) ukazał się tekst Konrada Schullera o związkach Kownackiego z… Piskorskim, tym oskarżonym w 2016 o szpiegostwo. W 2012 Kownacki udał się do Moskwy obserwując demokratyczność wyborów Putina na prezydenta. Pojechał tam z ramienia Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych. W konserwatywną proputinowską miedzynarodówkę wprowadzał go właśnie Piskorski, szef i założyciel ECAG.

Oczywiście Kownacki zaczął gorąco zaprzeczać.

"Podczas wyjazdu w charakterze obserwatora spotkałem p. Mateusza Piskorskiego, ale nie obserwowaliśmy razem wyborów. Ani wcześniej ani później nie utrzymywałem kontaktów z p. Mateuszem Piskorskim.”

 Pół roku później tym zaprzeczeniom zadał kłam Tomasz Piątek na portalu Wirtualna Polska.

„Jako wiceminister, Kownacki odżegnywał się od Mateusza P. W 2017 r. zaprzeczał, że był w Rosji jako jego współpracownik. Twierdził, że spotkał się z nim tam przypadkiem...

Jednak polski antykremlowski aktywista Marcin Rey opublikował dowody na to, że było inaczej. W 2012 r. Bartosz Kownacki wystąpił jako przedstawiciel organizacji Mateusza P. w krótkim wywiadzie-wystąpieniu opublikowanym na portalu Bydgoszcz24 (w tym samym tekście chwalił "demokratyczne" aspekty putinowskich wyborów). Pięć lat później, w 2017 r., informacja o jego związku z organizacją pana P. została usunięta z tekstu (który wciąż dostępny jest na portalu). "Czyściciel” nie był jednak skuteczny: ślady informacji i jej "czyszczenia" pozostały w internecie.”

Czyż można się dziwić, że Kownacki tak negocjował Patrioty dla Polski, aż je wstrzymał wytargowując cenę wręcz zaporową? Dopiero po zmianie w ministerstwie obrony 2018 rozmowy z USA drgnęły. Trzy lata Polska straciła przez Macierewicza i Kownackiego.

 Wraz z Kownackim obserwowali rosyjski cyrk wyborczy ówczesny poseł Solidarnej Polski Andrzej Romanek, pomagający potem w rosyjskich działaniach legalizujących aneksję Krymu oraz ekonomista Marian Szołucha, którego Macierewicz zrobił wiceszefem Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Szołucha zrezygnował po ujawnieniu jego prorosyjskich poglądów.

 


Jacek Kotas – zwany rosyjskim łącznikiem Macierewicza. Kotas był kandydatem PiS w wyborach 2005, szefem Wojskowej Agencji Mieszkaniowej. W 2005 Kotas i Macierewicz, gdy PiS po raz pierwszy przejęło władzę, nie dostali się do Sejmu. Zostali jednak obydwaj wiceministrami obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

Skąd rosyjskie powiązania Kotasa? Jacek Kotas zasiadał już od 2002 w wielu zarządach i radach nadzorczych spółek należących do developerskiej Grupy Radius. Grupę tą kontroluje Robert Szustkowski, biznesmen prowadzący od ponad 30 lat interesy w Rosji, były przedstawiciel dyplomatyczny Gambii w Moskwie, powiązany układami z mafią sołncewską i jej bossami, Andriejem Skoczem i Lewem Kwietnojem, a mafia sołncewska jest z kolei powiązana z rosyjską agenturą.

Ewa Domżała, współwłaścicielka Radiusa,  w wywiadzie dla Polityki mówiła: „Szustkowski ma Kotasa, a „sołncewscy” mają Szustkowskiego. Kotas robi coś z wojskiem, jego szef Szustkowski z „sołncewskimi”, „sołncewscy” z GRU”.

 

Kotas zataił w 2006 swoje zatrudnienie w Radiusie. A służby najjaśniejszej RP? Służby tak go „sprawdzały”, że w 2007 Kotas dostał dostęp do tajemnic wojskowych. Konkretnie przyznał mu je kontrwywiad wojskowy kierowany wtedy przez Macierewicza.

Tomasz Piątek: „w 2016 r. Bączek twierdził, że Kotas w 2007 r. nie miał związków z Grupą Radius.”. Ewidentne kłamstwo, bo miał je od 2002 r. Kim jest Bączek?

Gdy Macierewicz w 2015 został ministrem obrony narodowej, przystąpił do (kolejnej już) rozwałki kontrwywiadu. Między innymi zdymisjonował generała Piotra Pytla ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a na jego miejsce wepchał właśnie Bączka, też Piotra. Bączek był członkiem komisji weryfikacyjnej WSI.

 


Narodowe Centrum Studiów Strategicznych – fundacja zarejestrowana 19 marca 2013 przez Jacka Kotasa i Tomasza Szatkowskiego. Do niedawna jej siedziba mieściła się w biurowcu należącym do Grupy Radius.

Jak pisał w 2016 Grzegorz Rzeczkowski: „tam właśnie rodziła się koncepcja obrony terytorialnej dopuszczająca jej użycie w kraju, m.in. do tłumienia protestów, co znalazło się w projekcie ustawy przedstawionej przez MON”.

Z jednego z maili Dworczyka dowiedzieliśmy się, że kaczystom chodziło po głowie użycie wojska do pacyfikacji protestów kobiet na jesieni 2020, ale Dworczyk perswadował, iż byłoby wizerunkowo źle odebrane przez społeczeństwo.

NCSS jest zwana kuźnią kadr dla kaczystowskiego MON. Jej założyciel i były prezes, Tomasz Szatkowski – kolega Kotasa, był członkiem komisji weryfikacyjnej WSI, w 2015 został zastępcą Macierewicza, pozostał na stanowisku do 2019, gdy wysłano go jako przedstawiciela Polski przy NATO. Na stanowisku prezesa w 2015 zastąpił go współzałożyciel, rosyjski łącznik Jacek Kotas.

 


Grzegorz Kwaśniak – ekspert w NCSS, dawny wojskowy, pełnomocnik Macierewicza do spraw utworzenia obrony terytorialnej. Po agresji Rosji na Ukrainę twierdził, że nie wierzy w skuteczność NATO.

 

Pułkownik Krzysztof Gaj - ekspert NCSS, pomagał tworzyć WOT, rezerwista wyciągnięty z rezerwy przez Macierewicza i umieszczony w 2016 w Sztabie Generalnym, jako szef wojskowych kadr.

„Osoba, która zajmuje to stanowisko, wie o wojsku wszystko, przede wszystkim jak liczne i jak obsadzone są konkretne jednostki.” (Tomasz Siemoniak).

Gaj jest proputinowski i antyukraiński, co oczywiście nie dziwi zupełnie.

 „Nie jestem rusofilem (podkreślam to stanowczo), ale w tym miejscu doskonale rozumiem Putina – to są faszyści” – tak Gaj mówił o Ukraińcach.

 „O działalności Gaja szerzej można poczytać na facebookowym profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Jeden z jego autorów, Marcin Rey, przyjrzał się znajomym pułkownika na FB. Okazało się, że wielu z nich to ludzie ze środowiska „prorosyjskiego i antyukraińskiego”. Rey sprawdził również, jakie profile płk Gaj polubił. Wśród nich były: „Nie dla Ukrainy w UE”, „Stop UPAdlaniu polskiej ziemi”, „Antymajdan Polska”, „Nie dla ingerencji polskich sił zbrojnych w wojnie ukraińskiej” czy grupa dyskusyjna „Grupa przeciwko OUN-UPA”, do której – jak dowodzi Rey – płk Gaj został zaproszony osobiście przez niejakiego Karola Surdego, którego przedstawia jako „jednego z najaktywniejszych organizatorów rosyjskiej propagandy w polskim Internecie”. Po publikacji Reya Gaj usunął swój profil na FB.” [za Grzegorzem Rzeczkowskim, „Tajemnicze powiązania ministra obrony”, „Polityka”]

 

 

 Andrzej Zapałowski – obecnie przemyski radny z listy ruchu Kukiza, był i w Akcji Wyborczej Solidarność, i w Lidze Polskich Rodzin, związał się także z Grzegorzem Braunem - obok Korwina Mikke najwyrazistszą proputinowską twarzą Konfederacji. Zapałowski to gwiazda antyukraińskiego portalu kresy.pl oraz rosyjskich propagandowych szczekaczek: Sputnika, Ruposters, Pravda TV, Regnum i NewsBalt oraz Novoross.Info (portal donbaskich separatystów), gdzie przepowiadał podział ukraińskiego państwa.

Jak pisze Tomasz Piątek, w Sputniku za dobór autorów odpowiada Leonid Swiridow, dobry znajomy Grzegorza Brauna. Swiridowa wydalono z Polski w 2015 w związku z podejrzeniem o szpiegostwo.

Zapałowski to również publicysta związany z Piskorskim (przewijającym się w moim tekście co chwila) i jego portalem geopolityka.org. Tam atakował „„bezrefleksyjne wsparcie" okazywane przez Polaków Ukrainie” i twierdził, że „Ukraina toczy wojnę z „własnym narodem".”

Zapałowski prowadził wykłady dla żołnierzy Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu.

„W internecie Zapałowski chwalił się, że wśród jego słuchaczy znaleźli się również żołnierze USA przebywający w lublinieckiej jednostce.”

Pozwolił na to Macierewicz, będący wtedy ministrem MON, któremu podlegała Służba Kontrwywiadu Wojskowego, a która to nie sprawdziła Zapałowskiego.

O Zapałowskim te informacje zebrał Tomasz Piątek w artykule pod wymownym tytułem

„Szczuł na Ukraińców, popierał ataki na uchodźców. Teraz chwali się: "Polskie służby dały mi dostęp do tajemnic!"”

Przechwałek Zapałowskiego nie chciała skomentować SKW, a ABW powołała się na zobligowanie jej do nieujawniania informacji.

 

Leszek Sykulski – członek komisji weryfikacyjnej Macierewicza, analityk ds. bezpieczeństwa w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Dziś maska opadła. To Sykulski rozprzestrzenia agendę Kremla pod przewrotnym hasłem „To nie nasza wojna”, ubrany w strój rzekomego gołąbka pokoju.

Szczuje na USA, które mają wg niego wciągać Polskę w konfrontację z sąsiadami (Rosją), zniechęca do pomocy Ukrainie, propaguje ukochany slogan putinowców „stop ukrainizacji Polski”. Otoczenie Sykulskiego to antyszczepionkowiec Pitoń (podsycanie histerii antyszczepionkowej jest jedną z odsłon wojny hybrydowej Kremla prowadzonej przeciw Zachodowi), oczywiście Braun z Konfederacji, czy Wojciech Olszański, patostreamer organizujący wiece i pochody poparcia dla Rosji.

 



Wymowne, nieprawdaż? Sykulski to ten po lewej.

Tak „wybitny” politolog, specjalista od geopolityki „analizował” w 2019 Zełenskiego:




W 2018 straszył wojną z Ukrainą, a bagatelizował konflikt z Rosją:




A już po napaści Putina na Ukrainę dalej uspokajająco pisał o Rosji, sącząc jednocześnie jad przeciwko Niemcom.



Zbrodnia w Buczy nie wytrąciła Sykulskiego z fasonu. Zrobił to, co robią kremlowskie krety – przecież nie wiadomo kto jest odpowiedzialny za masakrę, a tak w ogóle to dajcie mi spokój.




 Ale do szczucia przeciwko Ukraińcom pierwszy. Powtórzył tu obrzydliwe kłamstwo. To nie Ukraińcy zamordowali w centrum Warszawy Polaka. Zamordował Polak.



Takie typki miały dostęp do najtajniejszych dokumentów podczas prac komisji weryfikacyjnej Macierewicza.

No i wreszcie…

 ANDRIEJ IŁŁARIONOWbył jednym z członków podkomisji smoleńskiej Macierewicza, wprowadzony tam przez Macierewicza jako ekspert, choć nigdy wcześniej nie zajmował wypadkami lotniczymi. Rosjanin, były doradca Putina (2000-2005), obecnie mieszka w USA i związany jest z ultrakonserwatywnym think tankiem Partii Libertariańskiej (odmiana naszych „wolnościowców” konfederackich). Libertarianie chcieli zniesienia sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu.

W 2014 w „Dzień Dobry TVN” mówił: „żadne drzewo, żadna brzoza nie była w stanie zniszczyć skrzydła takiego samolotu. To jest absolutnie jasne. I dlatego musimy wiedzieć, co się naprawdę stało. Musimy zadawać pytania. Dużo osób zadawało pytania do rządu i władz, ale nie mamy odpowiedzi.” – nadał się zatem doskonale na „eksperta” Macierewicza.

Iłłarionow dziś krytykuje politykę Putina, tropi międzynarodówkę putinowską, do której zaliczył również… prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Tak, tego Brzezińskiego, ojca obecnego ambasadora USA w Polsce, wieloletniego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego USA za kadencji kilku prezydentów (Kennedy, Carter, Johnson), orędownika Polski i Solidarności. Znienawidzonego na Kremlu za mocne domaganie się dozbrojenia Ukrainy po Krymie i Donbasie.

Tak właśnie działa dezinformacja Kremla. Rzekomy przeciwnik Putina sieje wątpliwości, wysuwa insynuacje wobec tych, których Moskwa chce zdezawuować. BRZMI ZNAJOMO?

Na Iłłarionowie poznali się szybko Ukraińcy. Iłłarionow zaczął gorąco wspierać Majdan, ale Ukraińcy, po początkowym entuzjazmie, zrozumieli, że jego intencje nie są czyste. „Kret Kremla”, „rosyjski agent wpływu” (tak go zaczęto określać w Kijowie), który przebrany za przyjaciela miał siać strach przed Rosją i demobilizować. Ukraińską działalność Iłłarionowa i wątpliwości z nim związane opisał Mirosław Czech w Gazecie Wyborczej.

 

Na koniec wisieneczka.

Tomasz L. – zatrzymany w marcu 2022 przez ABW pod zarzutem szpiegostwa.

Stanisław Żaryn, rzecznik Kamińskiego: „Oceniamy, że jego współpraca ze służbami rosyjskimi była realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.”

Członek komisji likwidacyjnej Cenckiewicza, podnóżka Macierewicza.

Sprawa dotarła do opinii publicznej w grudniu 2022 za sprawą reportażu w „Czarno na białym” (TVN24).

Cenckiewicz dostał biegunki próbując zwalać na Sikorskiego, że to on akceptował kandydatów. Rozpaczliwy chwyt, bo nie jest żadną tajemnicą, że weryfikacja oraz likwidacja WSI była dzieciątkiem Macierewicza i to on tam rozdawał karty decyzją samego Jarosława Kaczyńskiego, wbrew stanowisku Sikorskiego. Kto podpowiedział kandydaturę Tomasza L.? Nikt nie chce się przyznać, co oczywiste. Szczujnie usilnie chciały Tomasza L. przypisać także Trzaskowskiemu, ponieważ Tomasz L. pracował w warszawskim ratuszu w Urzędzie Stanu Cywilnego. Miał tam dostęp do bazy danych PESEL oraz informacji na temat obywateli.

Tylko że… Tomasz L. pracował najpierw w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, którym kierował Jacek Sasin, a dzięki wygranej Lecha Kaczyńskiego na prezydenta Warszawy (2002) już po roku (2003) był w ratuszu, razem z towarzyszem Sasinem. Najpierw zajmował się skargami mieszkańców, a od lipca 2005 r. zaczął pracę w USC. Po kilku miesiącach awansował na zastępcę kierownika. Kierownikiem był Wierzbowski – znajomy Sasina, który wcześniej był także zatrudniony w Urzędzie ds. Kombatantów u Sasina. Józef Wierzbowski był członkiem komisji weryfikacyjnej Macierewicza. Wierzbowski, gdy lista członków komisji wyszła na jaw, odszedł z USC. Tomasz L. został w ratuszu nie niepokojony, bo skład komisji likwidacyjnej był tajny.

Służby milczą, czy Tomasz L. już w trakcie działania cyrku Macierewicza współpracował z Rosjanami. Komisja likwidacyjna inwentaryzowała aktywa operacyjne (to dane agentów pozyskanych do współpracy przez nasz wywiad). Tomasz L. zajmował się inwentaryzacją spraw operacyjnych! oraz akt osobowych pracowników i żołnierzy WSI.

 

W USA ulubionymi kontaktami Macierewicza są były kongresmen Dana Rohrabacher i były senator Alfonse D'Amato, którym za oceanem zarzuca się jawną prorosyjskość, a po Polsce obwoził ministra Macierewicza pan Kazimierz Bartosik, zawodowy żołnierz Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli takie WSI z czasów PRL, zaufany kierowca Antoniego, a wcześniej nie mniej zaufany kierowca gen. Michała Janiszewskiego – prawej ręki Jaruzelskiego, członka WRON-y (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego). Jakie to słodkie.

 

Jak to możliwe, że tak antyrosyjski w swej retoryce Macierewicz otacza się ludźmi jawnie proputinowskimi, nienawidzącymi Ukraińców i osobami uwikłanymi w związki z Kremlem oraz jego służbami? Umożliwia takim ludziom obejmowanie stanowisk, w tym wysokich, w szczególnie wrażliwym obrębie jakim jest obrona, wojsko i wywiad.

Ta skrajna antyrosyjska retoryka Macierewicza wygląda na przykrywkę, tak jak była przykrywką u Kima Philby, radzieckiego szpiega w brytyjskim wywiadzie (tzw. MI6), który roztaczał wokół siebie obraz radykalnego antykomunisty.

 

Jeśli przyglądniemy się działaniom Macierewicza po 1989, tym bardziej ta przykrywka zaczyna być oczywista, albowiem dzieła Antoniego Macierewicza wręcz krzyczą: „zrzućcie bielmo z oczu – przejrzyjcie wreszcie na oczy”!

 

 

DZIEŁA   MACIEREWICZA

 

1991 rok - Ochrona sowieckiego szpiega

 

Marek Zieliński szpieguje dla GRU od początku lat 80. Gdy tworzy się rząd Mazowieckiego ucieka z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na emeryturę. Dostaje od sowietów nowe zadanie, ma werbować wśród urzędników MSW i stworzyć siatkę agentów.

Zieliński składa propozycję Andrzejowi Anklewiczowi, a ten wszystko melduje przełożonym.

Na ich polecenie Anklewicz podejmuje grę z Zielińskim, a potem z samym prowadzącym Zielińskiego - attaché wojskowym Łomakinem.

Nasz kontrwywiad chce rozpracować siatkę, którą instalują w MSW sowieci.

"Zieliński dostarczył nowych naprowadzeń operacyjnych. Stwierdził, że Rosjanie budują sieć wywiadowczą obejmującą resort spraw wewnętrznych" (z zeznań funkcjonariusza zajmującego się sprawą)


W grudniu zmienia się rząd. Odchodzi premier Mazowiecki, nastaje Olszewski.

24 grudnia 1991 Macierewicz zostaje szefem MSW.

Macierewicz przerywa operację.

"W trakcie przygotowań do kolejnego spotkania Anklewicza z Łomakinem nowe kierownictwo resortu spraw wewnętrznych poleciło przerwać dialog operacyjny z Łomakinem i zerwać przez Anklewicza z nim wszelkie kontakty." (z zeznań funkcjonariusza)

 

Siatka nie zostaje rozpracowana.

Po upadku rządu Olszewskiego Macierewicz wylatuje z MSW. Dzieje się to za sprawą nowego premiera - Waldemara Pawlaka (czyż można się dziwić, że jest z taką lubością grillowany przez kaczystów za negocjacje z Gazpromem?).

Dopiero po odejściu Macierewicza złapano Zielińskiego (1993). Przyznał się. Dostał 9 lat.

Przez Macierewicza złapano tylko Zielińskiego.

 

O sprawie Polacy dowiedzieli się w 2018 dzięki książce Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana".

Gielewska dotarła i przeczytała akta sprawy odtajnione przez sędziego Piotra Raczkowskiego, który był wtedy prezesem Sądu Wojskowego.

Co jakiś czas dokonuje się przeglądu i odtajnia akta.

To zrobił też sędzia, zresztą odtajnił dokumenty przygotowane przez komisję.

Gdy stało się głośne, co zrobił Macierewicz, ruszyła pisowska machina niszcząc i szykanując sędziego pod m. in. zarzutem odtajnienia dokumentów bez zgody ABW.

Prokuratura Ziobry chciała go oskarżyć o to, że pozwolił dziennikarzom na wgląd w odtajnione dokumenty, ale połamała sobie zęby nawet na Izbie Dyscyplinarnej SN, która odmówiła uchylenia immunitetu sędziemu.

Decyzją Macierewicza i Piebiaka w 2017 sędzia został też pozbawiony stanowiska prezesa Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie. Na pewno miała na to wpływ także postawa sędziego wobec podjętych przez Zjednoczoną Prawicę działań zniszczenia sądownictwa, ale zapalczywość z jaką go ścigają nie pozwala oprzeć się wrażeniu, że odtajnienie sprawy uderzającej w Macierewicza odgrywa kluczową rolę.

W wyniku różnorodnych szykan nie orzekał przez 6 lat, wrócił do orzekania dopiero w marcu 2023. I wtedy do szarży przystąpili ziobryści. Przy okazji nowelizacji prawa cywilnego dotyczącego spadków wcisnęli dwie poprawki, w ich efekcie zostanie przymusowo przeniesiony w stan spoczynku.

Stworzono prawo tylko pod sytuację jednego sędziego, byle tylko wypchnąć go z zawodu.

Dali także sygnał, by żaden sędzia nie odważył się więcej odtajnić smrodów Macierewicza, czy innych kaczystowskich zakamuflowanych głęboko agentów, dziś najgłośniej krzyczących o związkach z Rosją… innych. Najczęściej całkowicie wypaczając przy tym fakty.

Więcej o szykanach wobec sędziego Raczkowskiego można przeczytać w OKO. „PiS nie usunie w ciszy sędziego Raczkowskiego. Będzie skarga do Komisji Europejskiej i ETPCz.” i „Lex Raczkowski. PiS uchwalił przepis tylko po to, by usunąć jednego sędziego”.

Muszą się strasznie bać. Ciekawe jakie jeszcze kompromitujące materiały skrywają archiwa…

 

 

4 czerwca 1992 – Noc teczek

 

Zacznę od tego, co stało się niedawno. Rachoń, cierpiący na biegunkę w upublicznianiu dokumentów na potrzeby gniota zwanego resetem, pokazał na Twitterze dokument. Próbował nim uderzyć w Lecha Wałęsę.




Uwaga pierwsza jest taka, że to rząd Olszewskiego był odpowiedzialny za negocjacje i kształt porozumienia. Ktoś zatem taką dziwną treść porozumienia sformułował, a co zostało zastopowane, gdy w rządzie Olszewskiego ktoś inny się na czas ogarnął.

Sam Olszewski mówił o tym tak: „To było wręcz zdradą stanu, a cała sprawa nigdy nie została wyjaśniona: do dziś nie wiadomo, kto wydał dyspozycję podpisania tego dokumentu.”




Jest jednak coś o wiele bardziej zaskakującego. Z szyfrogramu, którym ekscytuje się Rachoń widać wyraźnie, że ktoś postanowił wyciągnąć w najbardziej nieodpowiednim momencie politykę historyczną. Przyznam, że zdumienie odebrało mi mowę. Mamy na terenie Polski tysiące sowieckich żołnierzy. Chcemy się ich pozbyć. Siłowo nie damy rady, trzeba negocjować. I w tak trudnym położeniu ktoś wyciąga z kapelusza wymachiwanie historyczną szabelką.




W najlepszym wypadku skrajna głupota. O wiele gorzej, gdy ktoś usiłował w taki sposób storpedować porozumienie dające nam możliwość pozbycia się z terytorium Polski sowieckich wojsk.

Wałęsa na szczęście nie posłuchał. Poprawiono tekst umowy w kwestii niekorzystnej dla Polski bez zbędnego wymachiwania szabelką i udało się Wałęsie doprowadzić do podpisu Jelcyna – miało to miejsce 22 maja 1992 roku.

Wałęsa wraca do Polski i…

- 26 maja 1992 roku prezydent Lech Wałęsa informuje marszałka Sejmu o utracie zaufania do gabinetu Olszewskiego i cofa mu swoje poparcie.

- 27 maja 1992 Unia Demokratyczna, Kongres Liberalno-Demokratyczny oraz Polski Program Gospodarczy podejmują decyzję o wniesieniu wotum nieufności dla rządu Olszewskiego.

 - 28 maja 1992 frakcje prawicowe, w tym Porozumienie Centrum Kaczyńskich, Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe z marszałkiem Chrzanowskim i Konfederacja Polski Niepodległej Moczulskiego, przegłosowują uchwałę. Zgodnie z nią minister MSW, czyli Macierewicz, został zobowiązany „do podania do dnia 6 czerwca 1992 pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów, posłów (...), będących współpracownikami Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w latach 1945–1990”

 - 29 maja 1992 przedstawiciel Unii Demokratycznej Jan Rokita składa w imieniu 65 posłów z UD, KLD i PPG wniosek o wotum nieufności dla rządu Jana Olszewskiego.

 - 2 czerwca 1992 odbywają się rozmowy z KPN Moczulskiego o poszerzeniu koalicji rządzącej o tę partię. Co robi Macierewicz? Spotka się z wicemarszałkiem Sejmu Dariuszem Wójcikiem z KPN i informuje go, że nazwisko Leszka Moczulskiego znajdzie się na liście, zwanej później listą Macierewicza. KPN nie wspiera rządu Olszewskiego.

Powiedzmy sobie wprost Macierewicz próbował szantażu.

- 4 czerwca1992 Macierewicz wkroczył do Sejmu z teczkami.

- 5 czerwca 1992, krótko po północy rząd Olszewskiego został odwołany.

 

Psychoprawica uprawia mit o targnięciu się przez „ubeków” na patriotyczny rząd Olszewskiego.

To taka prawda, jak to, że wesz kaszle. Hucpa Macierewicza stała się tylko kroplą przelewającą puchar.

Rząd Olszewskiego był słaby od początku i mniejszościowy. Sam Olszewski po desygnacji na premiera w grudniu 1991 zrezygnował, ale Sejm jego rezygnacji nie przyjął. No to jakoś próbował klecić rząd.

Trudno jednak utrzymać władzę, gdy członek tego rządu rzuca oskarżeniami na wszystkich wkoło.

 

Macierewicz z lustracji zrobił szopkę. Zrobił to niechcący, czy w pełni świadomie i z premedytacją dążył do destabilizacji państwa?

Wkrótce zobaczymy, że nie było w tym nic przypadkowego.

Ale najpierw teczki.

 

Zapewne niektórzy zaczynają się dziwić, jak to możliwe, że Macierewicz w 8 dni od podjęcia uchwały (27.05.1992) zdołał zgromadzić dossier na potrzeby swojej listy (4.06.1992).

Nic dziwnego w tym nie ma. Gdy Macierewicz został szefem MSW, a jego prawa ręka od dziesięcioleci - Piotr Naimski - stanął na czele Urzędu Ochrony Państwa (poprzedniczka ABW) zaczęło się przetrząsanie archiwów. Robił to specjalny zespół kierowany przez Piotra Woyciechowskiego (późniejszy członek komisji weryfikacyjnej WSI).

Macierewicz osobiście akceptował, bądź skreślał ze swojej listy nazwiska.

Bawił się zatem niczym cesarz rzymski: kciuk w górę, kciuk w dół.

Macierewicz nie ma do dziś sobie nic do zarzucenia, choć złamał życie i kariery wielu ludziom, a Trybunał Konstytucyjny orzekł jednoznacznie, że jego działania były bezprawne i łamały ówczesną konstytucję.

Jedno jest pewne. Macierewicz wywołał chaos.

Dziś wiemy już sporo na temat działania rosyjskich służb i wiemy, że wywoływanie chaosu jest ich ulubioną metodą działania.

 

Macierewicz sporządził dwie listy. Na jednej były nazwiska parlamentarzystów. Na drugiej tylko dwa: prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka Wiesława Chrzanowskiego.

Macierewicz zaatakował tym dwie najważniejsze osoby w państwie.

Sprawę Lecha Wałęsy omówię, gdy przejdę do Cenckiewicza.

 

Wiesława Chrzanowskiego już w trakcie dzikiej lustracji Macierewicza bronił premier Olszewski. W 2000 roku sąd lustracyjny oczyścił Chrzanowskiego z zarzutu bycia agentem SB, a sędzia podkreślał, że Chrzanowski uprzedzał znajomych, że interesuje się nim SB.

Sądy lustracyjne oczyściły także wiele innych osób, z których agentów SB zrobił Macierewicz. Po wielu latach procesów przed sądami lustracyjnymi oczyszczono z zarzutów między innymi:

- Aleksandra Bentkowskiego (PSL)

- Józefa Błaszczęcia (ZChN)

- Włodzimierza Cimoszewicza (SLD)

- Eugeniusza Czykwina (wtedy Komitet Wyborczy Prawosławnych)

- Andrzeja Gąsienicę Makowskiego

- Tadeusza Lasockiego

 - Jerzego Osiatyńskiego. To jest bardzo interesujący przypadek, gdyż w jego teczce zachowała się adnotacja esbeka, że Osiatyński nie zgodził się na współpracę, mimo dwukrotnej namowy. Nic nie szkodzi - trafił na listę Macierewicza i został spotwarzony.

 

Prócz procesów lustracyjnych po wejściu w życie ustawy lustracyjnej (1999) pokrzywdzeni pomówieniami Macierewicza dochodzili swoich praw przed sądami. Tak zrobił Antoni Furtak. I wygrał. MSW musiało go przepraszać. Po napaści Macierewicza Furtak wycofał się z polityki. Nic dziwnego. W wyniku akcji Macierewicza serce mu nie wytrzymało i trafił do szpitala.

 

Granie teczkami przez Macierewicza nie było żadną próbą oczyszczenia Polski z agentury, jak psychoprawica utrzymuje do dzisiaj. Świadczą o tym nie tylko podane wyżej przykłady.

Wspomniałam wcześniej, że 2 czerwca 1992, dwa dni przed oficjalnym ujawnieniem listy, Macierewicz udał się do wicemarszałka sejmu Dariusza Wójcika z KPN i poinformował go o nazwisku Leszka Moczulskiego, lidera KPN, na jego liście.

Adam Słomka, zastępca Moczulskiego, ujawnił, że ówczesny wiceminister obrony, Romuald Szeremietiew, zaproponował mu: w zamian za poparcie w głosowaniach przez Konfederację Polski Niepodległej rządu Olszewskiego teczka Moczulskiego „zniknie”. KPN zagłosował za odwołaniem rządu Olszewskiego.

(Na marginesie: Szeremietiew w grudniu 2022, obok Mateckiego i Szafarowicza, był jednym z tych, którzy zaszczuwali posłankę Magdalenę Filiks)

 

Powyższe jest jednoznacznym dowodem, czego chciał Macierewicz. Chciał za wszelką cenę utrzymać swoje stanowisko. Tylko, aby dalej przetrząsać akta SB? Czego szukał?

Było coś jeszcze, co opiszę w części poświęconej likwidacji WSI.

Macierewicz zawsze zasłaniał się, jakoby był jedynie wykonawcą woli Sejmu, który przegłosował uchwałę na wniosek Korwina Mikke!

Jacek Kuroń uważał, że za wszystkim od początku do końca stał Macierewicz.

„Podejrzewam, że ten projekt został opracowany przez Macierewicza. Przewidywał przecież, że to właśnie szef MSW będzie zarazem prokuratorem, sędzią i wykonawcą kary” [Jacek Kuroń w książce „Spoko! czyli kwadratura koła"].

Macierewicz przeliczył się. Stracił stanowisko, a działaniami Macierewicza zajęła się komisja Ciemniewskiego i prokuratura.

 

4 czerwca 1992 – Zamach stanu

 

Szczegółowo sprawa została opisana przez Michała Skuzę w kwietniu 2017 roku w tekście „W 1992 roku nie doszło do zamachu stanu, bo wojsko nie posłuchało Macierewicza. Czy wojska OT też by się oparły?” opublikowanym na portalu OKO.press.

Zainteresowani mogą zapoznać się z detalami w publikacji Skuzy, opartymi na aktach prokuratorskiego śledztwa, do których pierwszy dotarł Wojciech Czuchnowski z Gazety Wyborczej.

 

12 czerwca 1992 Andrzej Milczanowski, który zastąpił Macierewicza na stanowisku szefa MSW, oświadczył w Sejmie, że Antoni Macierewicz i Piotr Naimski próbowali wyprowadzić z koszar wojska, by aresztować prezydenta Lecha Wałęsę. Żołnierze Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, które w tamtym czasie podlegały pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, czyli pod Macierewicza, mieli otoczyć Belweder, parlament i telewizję publiczną.

 

7 lipca 1992 roku prokurator pułkownik Andrzej Komarski postanowił o wszczęciu dochodzenia „w sprawie udziału żołnierzy NJW i innych formacji wojskowych MSW podejrzanych o udział w związku mającym na celu popełnienie przestępstwa”.

Z akt śledztwa ktoś usunął zeznania Macierewicza, Naimskiego i Pęcki. Nie wiadomo kto i kiedy. Pozostały zeznania między innymi generała Edwarda Wejnera (dowódca NJW) i generała Jana Światowca z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Edward Wejner był dowódcą NJW, został odwołany przez Macierewicza 4 maja 1992, miesiąc przed rozgrywką teczkami. Na miejsce Wejnera został powołany Józef Pęcko, który 4 czerwca 1992 rozesłał do jednostek szyfrogram PF 100, zarządzający podwyższone pogotowie.

Edward Wejnert zeznał: „Przed moim odwołaniem docierały do mnie informacje o dziwnych i podejrzanych ruchach czynionych za moimi plecami przez urzędników MSW w Bieszczadach. Selekcjonowano tam moich żołnierzy do jakichś dziwnych zadań, sprawdzono liczbę wolnych miejsc w koszarach, wyciągano na tajne rozmowy moich oficerów”.

 

Potwierdzał to pułkownik Józef Kołaczkiewicz, zastępca dowódcy NJW. Z jego zeznań wynika, że takie przygotowania były prowadzone przez urzędników Macierewicza już w kwietniu 1992 roku.

 

Pułkownik Wnęk, także zastępca dowódcy NJW:

- zrelacjonował śledczym rozmowę z pułkownikiem Pęcką:

„Pęcko opowiadał, że rankiem 4 czerwca został wezwany do MSW, gdzie szef UOP Piotr Naimski wydał mu polecenie wprowadzenia stanu podwyższonej gotowości bojowej oraz wzmocnienia ochrony obiektów telewizji.”

- rozmowę telefoniczną Pęcki z Naimskim, której był świadkiem:

„Piotr Naimski domagał się natychmiastowego wysłania wzmocnionych wart do telewizji. „Po rozmowie dowódca powiedział do mnie, że Naimski nie jest jego przełożonym, ale wydaje mu polecenia, jakby nim był. Określił to dosadnie, używając niecenzuralnych słów. Widać było, że jest zdenerwowany. Zorientowałem się, że uważa takie działania za awanturnicze”

- rozmowę Pęcki z szefem sztabu pułkownikiem Wojciechem Dziamskim

„Pęcko pytał, na jakim etapie są przygotowania do wzmocnienia ochrony.

Dziamski przekonywał dowódcę, że trzeba jak najdłużej czekać i nie wyprowadzać wojska poza koszary.”

 

W awanturę Macierewicza, prócz NJW, zostali zaangażowani również antyterroryści Petelickiego.

Generał Petelicki popełnił samobójstwo, jak Andrzej Leppert. Lepper w sierpniu 2011, Petelicki w czerwcu 2012… Tak przypominam. Bez związku…

 

Plan Macierewicza i Naimskiego nie powiódł się z dwóch powodów:

- Lech Wałęsa przybył popołudniem 4 czerwca 92 do Sejmu i nie opuścił gmachu aż do odwołania rządu Olszewskiego i uspokojenia sytuacji

- wojsko działało opieszale, bo nie chciało brać udziału w zamachu wymierzonym w zwierzchnika sił zbrojnych (Lech Wałęsa).

 

Śledztwo umorzono po roku. Macierewicz i Naimski nie odpowiedzieli za swoje czyny nie dlatego, że brakowało dowodów przeciwko nim.

 Michał Skuza: „W rzeczywistości umorzenie to była jednak decyzja polityczna. Nowe władze uznały, że dla Polski, rozpoczynającej właśnie starania o członkostwo w UE i NATO, nie będzie korzystne chwalenie się wydarzeniami przećwiczonymi rok wcześniej w Moskwie przez Giennadija Janajewa.”

 

Macierewicz próbował zdestabilizować kraj. Niewykluczone, że mogło dojść do rozlewu krwi. Czy byłby to powód dla stacjonujących jeszcze w kraju sowieckich wojsk, by przyjść z bratnią pomocą i „uspokoić” sytuację…

(Kto podpowiadał złe i bardzo złe rozgrywki w procesie ratyfikowania umowy o wyprowadzeniu wojsk sowieckich z Polski? Dlaczego Wałęsa po powrocie z Moskwy odmówił dalszego zaufania rządowi Olszewskiego?)

 

Prawica spod znaku Kaczyńskiego i Macierewicza od lat gardłuje, że odwołanie rządu Olszewskiego było zamachem. Typowe. Wiecznie innych oskarżają o to, co sami robią. W ostatnich latach o takim modus operandi kaczystów przekonaliśmy się wyjątkowo dobitnie.

 

Wrzesień 2006/luty 2007 – Macierewicz likwiduje WSI

 

Najpierw historia, którą wyżej zaanonsowałam.

W 2015 IPN bez rozgłosu odtajnił akta z przesłuchań podczas komisji Ciemniewskiego. Tej, która sprzątała po Macierewiczu.

Autorzy książki "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana" sięgnęli po te zasoby i opisali bardzo ciekawą historię.

Likwidacja WSI nie była pierwszą sytuacją, w której Macierewicz i jego cień Naimski próbowali wejść w posiadanie najgłębiej strzeżonych tajemnic – tożsamości zagranicznych agentów działających dla polskich służb.

Przytaczam cytaty z tekstu Wojciecha Czuchnowskiego „Żądania Macierewicza i Naimskiego, czyli o pewnym przesłuchaniu sprzed ćwierć wieku” [Gazeta Wyborcza, 4 czerwca 2018]

 

„Doszło do tego, że w pewnym momencie minister [Naimski, na polecenie Macierewicza] zażądał wykazu wszystkich spraw żywych agenturalnych, które są najbardziej chronionymi sprawami. […] Czyli to są cudzoziemcy. Minister zażądał sporządzenia wykazu takiej agentury. Skorośmy odmówili, to wydał zarządzenie, które tworzyło zespół nadzoru i kontroli, w którego zakresie obowiązków m.in. leżały przegląd i lustracja spraw żywych. I zespół ten wysłał nam pismo oficjalne, powołując się na to zarządzenie, byśmy sporządzili wykaz wszystkich agentur z miejscem ich uplasowania, zamieszkania, charakterystyką, oficerem prowadzącym i szereg innych danych”- tak latem 1992 r. zeznawał gen. Gromosław Czempiński na zamkniętych posiedzeniach tzw. komisji Ciemniewskiego.”

 

„Jednym z zeznających był Gromosław Czempiński, który pod rządami Macierewicza i Naimskiego kierował Zarządem II UOP, czyli wywiadem cywilnym. Przed komisją opowiadał o presji, jaką wywierano na niego w sprawie ujawnienia ściśle tajnych materiałów i głęboko zakonspirowanych nazwisk agentury. Na komisji Czempiński zwracał się do posłów, ale też do siedzących na sali Macierewicza i Naimskiego: „Odmówiłem, mimo że dostałem to na piśmie. Bo uznałem, panie ministrze, że to na pewno nie może służyć ani panu, ani nikomu w tym państwie. Dla kogo to jest sporządzane? Nigdy nie dostaliśmy odpowiedzi. Argumentowaliśmy, że nigdy nikt na świecie nie podejmuje tego typu decyzji […], no to niestety, grożono nam, szantażowano nas, że jeżeli nie, to zostaniemy wszyscy zwolnieni. […] Na naradzie naczelników operacyjnych, bo to byli naczelnicy moich pionów, Naimski powiedział: ‘Panowie, ja tutaj nie przyszedłem z wami dyskutować, albo wykonacie, albo was wszystkich zwolnię’”- czytamy w książce.”

W takich jeszcze słowach Gromosław Czempiński zwracał się do Naimskiego:

„Bo z moich rozmów z panem odnoszę wrażenie, że pan jest tylko narzędziem. Pytam się, kto za tym stoi, czy pan wie, jak ten materiał może być wykorzystany, czy pan zdaje sobie sprawę, jaki to jest zapalnik na zewnątrz?”

Gromosław Czempiński był dowodzącym operacją Samum. Dzięki niej ewakuowano z Iraku funkcjonariuszy służb wywiadowczych USA. Za tę pomoc Stany Zjednoczone pomogły Polsce w umorzeniu znacznej części naszego zagranicznego długu.

 

Dlaczego Macierewicz i Naimski tak gorączkowo chcieli wejść w posiadanie danych zagranicznych współpracowników polskiego wywiadu i kontrwywiadu już w 1992 roku?

 

W 2006 roku Macierewicz zostaje głównodowodzącym w weryfikacji i likwidacji WSI. Czyni go nim Jarosław Kaczyński, wtedy premier polskiego rządu. Hulaj dusza, piekła nie ma. Macierewicz dostał dostęp do tego, do czego chciał mieć dostęp już w 1991/1992.

Krótki rys historyczny. Istniało wśród partii wywodzących się z etosu Solidarności słuszne przekonanie, że należy zreformować służby wywiadowcze, czyli WSI. Wiedziano, że nie wszystko działa dobrze. Jednak Macierewicz postanowił nie zreformować, a zniszczyć nasz wywiad i kontrwywiad. Jego działalność poprzedziła ofensywa medialna robiąca z funkcjonariuszy WSI najgorszych z najgorszych.

Na stronach „Przegląd Tygodnia” w tekście „Atek [prawie] likwidator” z 2006 roku autor, Robert Walenciak, przytacza taką sytuację:

„Wielu dziennikarzy było świadkiem takiego wydarzenia – po tajnym przesłuchaniu szefa WSI, Marka Dukaczewskiego, i Dukaczewski, i Macierewicz mieli krótki briefing. Cytuję z pamięci: „Pan generał potwierdził, że wielu oficerów WSI było zamieszanych w mafię paliwową i popełniało przestępstwa”, mówił wówczas Macierewicz. „Zaraz, nic takiego nie potwierdziłem, powiedziałem, że był tylko jeden taki przypadek, opisany w roku 2003 przez prasę, a dotyczył człowieka, który od wielu lat nie pracuje w WSI”, ripostował Dukaczewski. Na co Macierewicz odrzekł: „Och, był jeden, mogło więc być wielu”.

Tak Macierewicz tworzył klimat dla całkowitego zlikwidowania WSI, a nie ich reformy.

Co stało się później?

Opisywałam wcześniej w tekście różne sprawy, celowo na czerwono uwypuklałam, kto dostał się do komisji Macierewicza. W świetle tego, co wiemy już dzisiaj, były obie komisje (weryfikacyjna i likwidacyjna) naszpikowane osobami prorosyjskimi i antyukraińskimi (Sykulski, Gaj). Do komisji likwidacyjnej, której przewodził nadtropiciel Cenckiewicz (po Macierewiczu rzecz jasna, głównym nadtropicielu), dostał się człowiek, Tomasz L., który w 2022 został zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa dla Rosji.

Macierewicz sporządził raport. Zawarł w nim dane współpracowników polskiego wywiadu. Ten raport został nie tylko upubliczniony, ale jeszcze w trybie pilnym przetłumaczony na język rosyjski przez Irinę Obuchową. Rosjanka Obuchowa w latach 80. XX wieku, za czasów ZSRR pracowała w biurze Inturist. „Biuro Inturist jest dziś powszechnie opisywane jako ekspozytura KGB, "opiekowało się" turystami zagranicznymi, w tym turystami z Polski. [Grzegorz Rzeczkowski w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, czerwiec 2023]

Grzegorz Rzeczkowski dalej:

„Według Macierewicza raport z likwidacji WSI miał być przetłumaczony na tzw. języki kongresowe, czyli mówiąc w skrócie - na najważniejsze języki świata. Ale wcale tak nie było - jak się okazało później, przetłumaczono go w całości tylko na rosyjski.

 

Nie pozostaje poza jakąkolwiek wątpliwością, że Macierewicz zrobił coś, czego nie robią żadne państwa dbające o ludzi, którzy im pomagają w zdobywaniu informacji. Nie robi tak USA, Wielka Brytania, ani nawet Rosja. Agentów trzeba chronić. Zawsze i wszędzie. Raz podważone zaufanie niszczy chęć do współpracy. Macierewicz tę ochotę niszczył z całych sił. I naraził tajnych współpracowników na eliminację. Podał wszystko na tacy. Oczywiście podlane sosem wzmożenia, że chodzi o działalność kryminalną funkcjonariuszy WSI.

Upublicznienie raportu Macierewicza wiązało się i tak z wystawieniem kontaktów. Dlaczego w takim razie Macierewicz jeszcze postarał się o tłumaczenie na język rosyjski?

Generalnie tłumaczenie nieprzychylnych Macierewiczowi jest takie, że spieszył się z udostępnieniem stronie rosyjskiej agentów działających na ich szkodę, by szybko mogli ich „ściągnąć”.

A ja, po ostatnich odsłonach o Tomaszu L., uważam nieco inaczej. Gdyby Macierewicz tak szybko nie zrobił „ściągi” dla Rosjan, a oni już zaczęliby eliminować współpracowników polskiego wywiadu, byłoby to wskazówką, że do akt miała dostęp jakaś sowiecka wtyczka.

Akcja Macierewicza mogła mieć na celu ochronę Tomasza L.

 

Adam Szłapka z Nowoczesnej pokazał na Twitterze dokument potwierdzający, że rosyjski szpieg Tomasz L. miał dostęp do tajnych akt „kontaktów” dzięki Cenckiewiczowi.



Treść dokumentu:




 

„przeprowadzenie inwentaryzacji spraw operacyjnych czynnych i zakończonych”.

Tomasz L. dostał wszystko. Od Cenckiewicza.

 

Co jeszcze zrobił Macierewicz?

To opisuje Grzegorz Rzeczkowski w tekście „Tajne akta ministra obrony narodowej” (2016, Polityka).

 „Baza danych operacyjnych SKW znajduje się w pomieszczeniu chronionym przed podsłuchem i zakłóceniami specjalną osłoną – tzw. kabiną elektromagnetyczną. To metalowa klatka, która ma stanowić barierę dla wszelkich urządzeń inwigilujących.

Wszystko, co znajduje się w kabinie, objęte jest klauzulą ścisłej tajności. Teoretycznie nikt bez specjalnego pozwolenia nie może tam wejść ani zajrzeć do jakiejkolwiek teczki czy pliku, o kopiowaniu nie wspominając. Wszystkie wejścia i wyjścia powinny być odnotowywane, podobnie jak wynoszone dokumenty czy dane. Słowem – najściślejsza ochrona. Ale tylko w teorii. W praktyce do zasobów operacyjnych SKW za czasów Macierewicza mógł wejść każdy i kopiować wszystko, jeśli miał tylko zgodę szefa.”

 I dalej:

4 października 2007 r. w pomieszczeniu EO-Bazy stało się coś, co można zobaczyć jedynie w filmach szpiegowskich, ale z niższej półki. Funkcjonariusze wnieśli do pomieszczenia komputer z dwoma twardymi dyskami. Tak rozpoczęło się trwające co najmniej dwa wieczory kopiowanie tajnych danych z EO-Bazy. Co dokładnie skopiowano i po co – tego nie udało się ustalić. Teoretycznie możliwe było nawet zdublowanie całej bazy danych SKW.

 I jeszcze to:

„Jak wynika z dokumentów śledczych, polecenia funkcjonariuszom dotyczące kompilowania i

przetwarzania tajnych danych wydawał sam Antoni Macierewicz oraz dyrektor jego biura. – Można tylko domniemywać, po co to zrobili. Dane, które uzyskali, to broń bezcenna i niebezpieczna zarazem, idealne narzędzie szantażu. Mogą z nimi zrobić wszystko – twierdzą nasi informatorzy ze służb, którzy znają sprawę. Jak się dowiadujemy, dane zostały zgrane na twarde dyski i kilka płyt CD. Co najmniej jedna z tych płyt zniknęła. Podobnie jak dyski. W czyich mogą być rękach, można się tylko domyślać.”

 

Rzeczkowski opisuje kolejno dzieje dokumentów (oryginałów), które trzymała komisja weryfikacyjna. Kiedy musiała je definitywnie zwrócić do SKW (Macierewicz już nimi nie rządził, bo wygrała PO) służby zorientowały się, że brakuje 16 dokumentów. Nigdy „Śledczym nie udało się wyjaśnić, co stało się z sześcioma”.

Historia przenoszenia (do BBN), kopiowania, etc. bazuje na relacjach świadków, ale na końcu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego nic nie znaleziono, żadnej ze zrobionych kopii, choć wynoszonych wcześniej pudel było mnóstwo. Nic. Nie znaleziono tam, gdzie według relacji świadków powinny być. Dlaczego?

 

10 kwietnia 2010 w Smoleńsku rozbija się samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Macierewicz jest blisko. Macierewicz nie spieszy na miejsce katastrofy ratować „najwspanialszego z prezydentów RP”. Macierewicz wzmacnia się sponsorowanym przez Putina obiadem i zwiewa do Polski przy pierwszej nadarzającej się okazji. Po co?

 

Zdradził Macierewicza „niechcący Jacek Kurski w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i” w TVN24. Obecny szef TVP bronił wówczas Macierewicza, któremu zarzuca się, że choć był w Katyniu 10 kwietnia (pojechał tam pociągiem z rodzinami katyńskimi), na wieść o katastrofie natychmiast wrócił do Polski. „Zapytałem go, czemu nie pojechał. Obawiał się, że pod nieobecność wysokich przedstawicieli Kancelarii Prezydenta zostaną spenetrowane archiwa BBN” – tłumaczył kolegę Kurski, na co drugi z gości Olejnik – Michał Kamiński – zaskoczony przypomniał, że Macierewicz był wówczas szeregowym posłem, więc zasoby BBN nie powinny go interesować. „Kurski ujawnił, że Macierewicz wracał w popłochu do Warszawy grzebać w szafach pancernych BBN. Czekamy na komisję śledczą” – komentował w Radiu Zet ówczesny poseł Ruchu Palikota Andrzej Rozenek.”

 

Kluczowe z tekstu Rzeczkowskiego:

Dlaczego jednak służby nie zawiadomiły prokuratury w sprawie wynoszonych z BBN paczek? Bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, żaden ze świadków, który znał ich zawartość, nie zgodził się złożyć zeznań w prokuraturze. Nie ma zeznań, nie ma przestępstwa.

 

Za bezpodstawne pomawianie przez Macierewicza różnych osób podczas „weryfikacji” WSI zapłacili wszyscy podatnicy. Tylko do maja 2013 roku MON musiało zapłacić 807 tys. zł za przeprosiny w mediach, a kolejne 191 tys. zł poszło na wypłatę odszkodowań dla pokrzywdzonych działalnością komisji Macierewicza, potem jeszcze kwota za grę Macierewicza wzrosła do 1,2 mln zł.

 

W 2014 roku Sejm postanowił zająć się wnioskiem Twojego Ruchu o powołanie komisji śledczej, która miałaby zbadać likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych.

Kaczyński wtedy grzmiał o akcie antypolskim i proputinowskim.




Macierewicz, ten niby wariat, znowu ograł wszystkich.

Rozmontował oczy oraz uszy Polski i polskich wojsk. A co było dalej?

 

 

Lato/jesień 2007 – oskarżenie o ludobójstwo polskich żołnierzy (Nangar Khel)

 

 Po likwidacji WSI Macierewicz powołał Służbę Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). Nowiutką i śliczną. Stanął na jej czele. Tacy świeżutcy, nieskalani, śliczni, dobrani przez mistrza Macierewicza funkcjonariusze SKW pojechali wspierać polskich żołnierzy w Afganistanie.

 

Na jakość ich pracy światło rzucają słowa generała Skrzypczaka podczas rozmowy w audycji „Gość Radia ZET” z 2011 roku.

 „mocno było widać konflikt między dowódcą kontyngentu wówczas gen. Tomaszewskim, a dowódcą SKW, pułkownikiem D., któremu Tomaszewski stawia zadania, i których on, tych zadań nie wykonywał, nie robił tego, co wynika z obowiązków SKW, czyli nie osłaniał kontyngentu, nie dawał informacji dowódcom właściwych, aby dowódca mógł prowadzić działania, w związku z tym gen. Tomaszewski ocenił na ocenę niedostateczną pułkownika D. i wystąpił o jego odwołanie. I to mi się wydaje, że w tym wszystkim, co się działo to było między innymi to, aby chcieć deprecjonować dowódców i żołnierzy polskich żeby udowodnić, że SKW, że służby ówczesne są na tyle skuteczne, że wiedzą co tak naprawdę wojsko robi, i że źle robi.”

 

16 sierpnia 2007. Po godzinie ósmej rano niedaleko wioski Nangar Khel pojazd sił sojuszniczych wjechał na minę. W efekcie zostały uszkodzone dwa pojazdy. Kilka godzin później na miejsce z polskiej bazy wysłano patrol. Żołnierze podczas patrolu otworzyli ogień, w tym z moździerza, w kierunku wzgórz. Parę granatów (niektóre źródła mówią o czterech) spadły na zabudowania w wiosce. Wskutek ostrzału zginęło sześć osób: dwie kobiety, mężczyzna i troje dzieci. Trzy osoby, w tym kobieta w ciąży, zostały ciężko ranne.

 

Edyta Żemła, autorka książki „Zdradzeni”, pisała:

„Chłopaki z Delty nie zdawali sobie sprawy z tego, jak doszło do tragedii. Wiedzieli, że coś się stało, ale co? Fakty były takie: prowadzili ostrzał w kierunku wzgórz, gdzie znajdowały się stanowiska obserwacyjne talibów. Wśród wystrzelonych pocisków były niewybuchy i niedoloty. Potem nastąpiła komenda »przerwać ogień«. Na koniec zobaczyli tragiczne efekty wypadku. Jak do niego doszło? Co zawiodło: amunicja, moździerz, rozpoznanie? Sami tego nie wiedzieli"

 

Żołnierze z patrolu widząc straszny skutek swojego ostrzału pobiegli do wioski i pierwsi udzielali pomocy oraz wezwali ekipy ratunkowe.

Prokuratura wszczęła dochodzenie, uznano, że doszło do tragicznego wypadku. Sprawę umorzono. Nie na długo.

W Afganistanie do działań gorliwie przystąpili podwładni Macierewicza. Macierewicz dostał ich raport, z którym poszedł do ówczesnego ministra MON, Aleksandra Szczygły.

Fragment wywiadu z gen. Skrzypczakiem („Kto wymyślił "ludobójstwo" w Nangar Khel?”, maj 2011):

 „Gen. Skrzypczak: To jest sprawa ówczesnego szefa SKW Antoniego Macierewicza, bo on ten scenariusz z ludobójstwem w Nangar Khel przyniósł do Ministerstwa Obrony Narodowej.

 Jacek Gądek: Scenariusz trzeba by napisać na jakiejś podstawie.

 Generał Skrzypczak: Tak - w wyniku podchodów, na podstawie podsłuchiwania żołnierzy, tego co mówią w toalecie czy palarni, z premedytacją uwito taki scenariusz. A żołnierze czasami fantazjują - to jest normalne na wojnie.

 

SKW, bierna w nawiązywaniu kontaktów z miejscowymi i pozyskiwaniu Afgańczyków jako informatorów, z radością przystąpiła do operacji prowadzonej w bezpiecznej bazie polskich sił - podsłuchiwania i inwigilowania żołnierzy. W kiblach i palarniach.

Macierewicz bronił się, że to nie SKW prowadziła śledztwo, tylko żandarmeria wojskowa. Tak. Na podstawie tego, co przekazali podwładni Macierewicza z SKW.

 

Z żołnierzy zrobiono morderców, celowo i z premedytacją zabijających cywili.

Zostali aresztowani 15 listopada 2007. Tak jak lubi Macierewicz. Widowiskowo. Wywleczono ich z domów w kapturach naciągniętych na głowy.

Dzień po aresztowaniu, 16 listopada 2007, premier Donald Tusk został zaprzysiężony.

Prokurator z prokuratury wojskowej oskarżył siedmiu żołnierzy. Sześciu o zabójstwo ludności cywilnej (zagrożone dożywociem), jednego o ostrzelanie niebronionego obiektu (kara od 5 do 15 lat pozbawienia wolności, a wyjątkowo nawet 25 lat).

W 2010 roku pojawiają się doniesienia w prasie.




„W ostrzelanej wiosce - według Amerykanów - rzeczywiście mieli ukrywać się talibowie. Dokument powstał 16 sierpnia 2007 i został przesłany do Dowództwa Wschód sił ISAF. To prawdopodobnie tego dokumentu szuka polska prokuratura wojskowa. Jego wymowa jest korzystna dla oskarżonych żołnierzy.

"Było wiele sygnałów z SIGINT (wywiad elektroniczny - red.) o obecności wroga w okolicy" - czytamy w notatce. Najważniejsze jest jednak co innego. "Oni (Polacy) wystrzelili moździerz 12,7 mm w kierunku zabudowań, ale broń zacięła się. Wtedy ACM (anti-coalition militia, ang. rebelianci) odpowiedzieli ogniem (...). Jak tylko PGB (Polish Battle Group - polska grupa bojowa) zobaczyła skutki ostrzału, natychmiast udała się do wioski, by udzielić pomocy. ACM uciekli" - czytamy w dokumencie ujawnionym na WikiLeaks.

1 czerwca 2011 roku Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił całą siódemkę żołnierzy oraz oficerów powiązanych z wydarzeniami w Nangar Chel.

Prokurator nie odpuszczał, ale z zarzutu zbrodni wojennej żołnierzy ostatecznie oczyszczono.

Trzech żołnierzy zostało jednak skazanych wyrokiem Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie z 19 marca 2015 za wykonanie rozkazu niezgodnie z jego treścią i obowiązującymi Polski Kontyngent Wojskowy w Afganistanie zasadami użycia broni. Jednemu dołożono również nieostrożne obchodzenie się z bronią, co skutkowało śmiercią i ciężkimi obrażeniami ciała innych osób. Otrzymali kary od 6 miesięcy do 2 lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem ich wykonania.

17 lutego 2016 Izba Wojskowa Sądu Najwyższego utrzymała w mocy wyrok z 19 marca 2015 r.

Prezydent Andrzej Duda nie skorzystał z prawa łaski.

 Oskarżeni nigdy nie przyznali się do postawionych im zarzutów. Ich kariery oraz niektórych z nich życie osobiste legły w gruzach.


„Wkrótce po aresztowaniu żołnierzy z Bielska-Białej w armii mówiło się o „syndromie Nangar Khel”. Żołnierze na misji w Afganistanie niejednokrotnie bali się oddać strzał w obawie przed konsekwencjami ze strony prokuratora. Mówili: „Jesteśmy od paradowania czy od zabijania?” I mieli w tym pytaniu dużo racji.” (Marcin Górka, 2016 na portalu Polska Zbrojna)

Żołnierz w warunkach bojowych bojący się strzelać. Chyba nie potrzeba specjalnego komentarza, jak bardzo niebezpieczne było to, co zafundował Macierewicz (przy wydatnej pomocy prokuratora).

#MuremZaPolskimMundurem w wykonaniu Macierewicza

 

 

Od 2010 – Cyrk smoleński

 

Ten teatr rozgrywa się na naszych oczach od ponad 13 lat. Dlatego tylko bardzo krótko omówię.

Wszystkie cytaty pochodzą ze świetnie udokumentowanej książki „Katastrofa posmoleńska”. Grzegorz Rzeczkowski pokazał w niej krok po kroku, że za rozprzestrzenianiem teorii o zamachu stały środowiska prorosyjskich skrajnych narodowców. Na Krakowskim Przedmieściu pojawili się już 14 kwietnia 2010. Wśród nich był Eugeniusz Sendecki, twórca kanału na You Tube „Telewizja Narodowa”, „popularyzowali teorie o zamachu i rozpalali kult prezydenta Kaczyńskiego. Jednym słowem – tworzyli grunt dla pisowskiej ofensywy smoleńskiej, która po wyborach 2010 r. wyjdzie z youtubowych nisz i rozleje się po kraju”.

Sendecki już „Kilka dni po tragedii pytał przed kamerą na Krakowskim Przedmieściu: To był zamach?[str.52].

Częstym gościem Sendeckiego jest Maciej Poręba, który mówi „My wiemy, że nasz interes narodowy polski jest w sojuszu z Rosją. Biologiczny interes!”, albo „Rosja nie jest agresywnym państwem, to układ natowski jest cały czas agresywny, dlatego nie możemy być sługusami bezgranicznymi tego gracza”.

Sam Sendecki „nie zostawia wątpliwości, jaki jest jego stosunek do Rosji, np. gdy mówi, że „Krym jest prastary, rosyjski”. Albo że „Krym był, jest i będzie rosyjski”. Często składa tego typu deklaracje razem z Maciejem Porębą i aktorem narodowcem Wojciechem Olszańskim vel Aleksandrem Jabłonowskim” [str. 80/81]. Tak, to ten sam Olszański, który obecnie, po wybuchu wojny na Ukrainie w 2022 r. organizuje prowokacyjne proputinowskie spędy.

Coś łączy te środowiska z Macierewiczem?

Łączy choćby Jan Kobylański (zmarły w 2019). Milioner z Ameryki Południowej, hojny sponsor Rydzyka, w 2004 „miał sfinansować m.in. nowe studio dla TV Trwam” za 43 mln zł., antysemita, co do którego istnieją poszlaki, że współpracował z radzieckim wywiadem i na którym ciążą zarzuty o wydawanie podczas wojny Żydów za pieniądze.

Wspominany przeze mnie wcześniej zaufany człowiek Macierewicza, adwokat Lew-Mirski, bronił nie tylko Luśni w procesie lustracyjnym, reprezentował również Kobylańskiego, gdy ten wytaczał procesy między innymi Radkowi Sikorskiemu.

„Gdy Lew-Mirski walczył za swojego mocodawcę na sali sądowej, przed sądem demonstrowali Sendecki, Wasiak, Poręba” [str. 203].

 

Na str. 259 Rzeczkowski przypomina bardzo istotną sprawę. Dziś za czołowego siewcę spiskowych teorii i wsparcie medialne szopki Macierewicza uznajemy słusznie Sakiewicza z jego „Gazetą Polską” i TV Republika, ale nim pod koniec maja 2010 okładka gazety Sakiewicza krzyczała „To był zamach”, pierwszy z teoriami spiskowymi wyszedł „Nasz Dziennik” Rydzyka pisząc 14 kwietnia 2010 o możliwości celowego zablokowania sterów tupolewa, a po tygodniu o sztucznej mgle. O bliskich relacjach łączących Macierewicza i Rydzyka nie trzeba dużo pisać, bo są ogólnie znane.

Jednak to nie Rydzyk był pierwszy, ani pytający „to był zamach?” Sendecki.

Str. 257:

„13 kwietnia 2010 r. w Sejmie miało zebrać się Zgromadzenie Narodowe, by uczcić pamięć 96 ofiar wypadku tupolewa. Joanna Kluzik-Roztowska wspomina, że uroczystość poprzedziło spotkanie klubu PiS i że wyszła z niego mocno zdenerwowana. – Macierewicz w pewnym momencie zaczął opowiadać o jakiś ognistych kulach i w ogóle snuł dziwne wizje na temat możliwych przyczyn tego, co wydarzyło się 10 kwietnia. Wyszłam wzburzona, nie chciałam tego słuchać – wspomina posłanka”

 

Cyrk zwany podkomisją smoleńską kosztował już polskiego podatnika około 100 mln zł. 70 mln to wartość zniszczonego przez komisję drugiego tupolewa, a do 30 mln dobijają koszty wynagrodzeń członków szopki i wydatki na różne ekspertyzy, wysadzanie blaszanego garażu, itp.. Wydatki cały czas rosną, bo choć Macierewicz opublikował w zeszłym roku raport końcowy, jego zabawka nie została rozwiązana, a członkowie nadal pobierają pensje. Maciej Lasek uważa, że powodem może być „próba uniknięcia odpowiedzialności. Rok temu prezes Najwyższej Izby Kontroli, w odpowiedzi na wniosek posłów Koalicji Obywatelskiej, zadeklarował, że NIK przeprowadzi kontrolę prawidłowości działania i wydatkowania środków publicznych przez podkomisję po zakończeniu przez nią działań. Teoretycznie powinno to nastąpić po opublikowaniu raportu końcowego. Ale minister Błaszczak pod koniec sierpnia ubiegłego roku przedłużył powołanie dla członków podkomisji na kolejny rok, tym samym chroniąc ich przed poniesieniem konsekwencji za roztrwonienie pieniędzy podatnika na bajki o zamachu, w który nie wierzą nawet posłowie PiS i prokuratorzy Zbigniewa Ziobry.”

 

Symulacje przeprowadzone przez amerykański instytut NIAR (National Institute for Aviation Research) kosztowały polskiego podatnika 8 mln zł. Ich wyniki potwierdziły, że najbardziej prawdopodobnym wariantem przebiegu katastrofy jest ten opisany w raporcie Komisji Millera. Wyniki, które są Macierewiczowi nie na rękę, naczelny szaman religii smoleńskiej ukrył.

Polacy dowiedzieli się o tym dopiero z reportażu „Siła kłamstwa” Piotra Świerczka (TVN 24).

Więcej na ten temat można przeczytać w Internecie na stronie TVN24, na przykład w materiale

"Nie istnieje taki dokument". Jak zmieniała się narracja Macierewicza w sprawie ustaleń NIAR?

 

Macierewicz swoją hucpą nie tylko głęboko podzielił Polaków, co jest oczywistym osłabieniem kraju.

Macierewicz zaczął ścigać członków komisji Millera, niektórzy z nich to wysokiej klasy specjaliści.

Płk. Olaf Truszczyński, wybitny psycholog, przez 13 lat kierował Wojskowym Instytutem Medycyny Lotniczej. W marcu 2016 Macierewicz próbował go zesłać do Żagania oddalonego o 500 km. Truszczyńskiemu nie wytrzymało serce, trafił do szpitala, a potem na rentę pierwszej grupy.

Macierewicz zubożył tym zasób ludzki o wybitnego specjalistę.


Płk. Dr Jan Wilk, psychiatra, jeden z najlepszych ekspertów od stresu bojowego. Leczył żołnierzy wracających z misji. Kierował kliniką psychiatryczną w wojskowym szpitalu w Bydgoszczy. Do jesieni 2016. Macierewicz jego postanowił wysłać z kolei do Brygady Podhalańskiej. Wilk odwołał się. Macierewicz cofnął decyzję, ale „miejsca w wojsku już dla niego nie było”.

Macierewicz zafundował kolejną ogromną stratę armii.


Przykłady można mnożyć, tym bardziej, że Macierewicz w swoich czystkach nie ograniczył się jedynie do członków komisji Millera, czy wojskowych prokuratorów, którzy badali katastrofę smoleńską.

I tym sposobem przechodzimy do kolejnego dzieła Macierewicza.

 

16 listopada 2015 do 9 stycznia 2018 – Eksterminator polskiej armii

 

Tylko w pierwszym roku rządów Macierewicza odeszło z armii ponad 40 generałów i setki oficerów wyższego szczebla. W styczniu 2017 odszedł jedyny już wtedy generał 4 -gwiazdkowy, generał Mieczysław Gocuł. Wielu z odchodzących miało doświadczenie bojowe po misjach w Iraku, czy Afganistanie. Macierewicza nie martwiło takie osłabienie armii, bo chciał stworzyć swoją, w której korpus oficerski będzie wdzięczny i wierny swojemu dobrodziejowi za szybkie awanse.

Podobnie jak Ziobro w prokuraturze, tak Macierewicz w wojsku stworzył szybką ścieżkę awansu, czyli może być mierny, byleby był wierny.

 

Zerwanie podpisanego kontraktu na 50 śmigłowców Caracal i opowiadanie bredni o sprzedaży Rosjanom francuskich Mistrali za 1 dolara pozostaną na zawsze symbolem Macierewicza.

Do listopada 2017 roku, czyli po dwóch latach rządów Antoniego nie było dalej podpisanej umowy na system Wisła (Patrioty), opóźniony był również program obrony powietrznej Narew, nie została także podpisana żadna umowa na zakup śmigłowców w miejsce uwalonych caracali. Program Orka, czyli zakup okrętów podwodnych Macierewicz zapowiadał na początku 2017, w maju 2017 opowiadał, że już tylko tygodnie dzielą od wybrania wykonawcy – maj 2023, Błaszczak dumnie obwieszcza: „Jeszcze w tym roku planujemy uruchomić postępowanie, którego celem będzie zakup okrętów podwodnych wraz z transferem niezbędnych technologii”. Program Miecznik i Czapla – nawodne okręty bojowe, Macierewicz zapowiadał zawarcie kontraktów w 2017, a potem odłożył ad acta.

 

Macierewicz radośnie rozwalił za to 11 Lubuską Dywizję Kawalerii Pancernej, ówcześnie najpotężniejszą formację. Zabrał im połowę nowoczesnych czołgów Leopard i przeniósł na wschód do podwarszawskiej Wesołej. Opowiadał przy tym ze swadą, że to wszystko aby „nie oddać ni piędzi polskiej ziemi”. Przeniósł same czołgi. Wyszkoleni do ich obsługi żołnierze zostali w Żaganiu. Na poligonie w Świętoszowie mogło ćwiczyć jednocześnie 110 czołgów, w Wesołej cztery. [„Macierewicz rozbija jednostkę wojskową, której bali się nawet Rosjanie”, Newsweek, grudzień 2017]

 

Największy atak Macierewicz przypuścił jednak na kontrwywiad.

 

Major Magdalena Ejsmont - łowczyni rosyjskich szpiegów, za swą pracę otrzymała wiele nagród i odznaczeń. Macierewicz ją zdegradował, zrobiono dyscyplinarkę. Zemsta za badanie smrodu z rosyjską tłumaczką raportu Macierewicza, Iriną O., jak mówią niektórzy. Pani major weszła w 2013 w skład zespołu badającego powiązania tłumaczki Macierewicza. No i była też w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO. Cierniu w oku Macierewicza, który zaraz po objęciu teki w MON wysłał nocą Misiewicza, by się tam włamał. Naraziła się ostatecznie również obroną pułkownika Duszy, szefa CEK.

Żeby pozbyć się doświadczonej i skutecznej oficer wykorzystano przeciwko niej to, że pomyślnie uwolniła polskiego oficera złapanego na Białorusi, jako niby samowolkę, choć o akcji byli poinformowani Duda i Kaczyński. Batalia przed sądami o dobre imię trwała wiele lat. W końcu wygrała o przywrócenie jej prawa dostępu do tajemnic. Miało to wymiar jedynie symboliczny, bo dzięki umileniu jej życia odeszła ze służby.

 

Pułkownik Waldemar K. – popełnił samobójstwo. Macierewiczowi jako szefowi MON podlega SKW (Służba Kontrwywiadu Wojskowego). Robi w niej od razu czystki, usuwa szefa SKW generała Piotra Pytla zastępując go Piotrem Bączkiem. Wkrótce zaczynają się naciski na płk Waldemara K., który nie chce brać udziału w politycznych rozgrywkach Macierewicza. Pułkownik zaczyna się bać, gdy giną z jego sejfu tajne dokumenty. Zaszczuty wpada w depresję. Kończy się tragicznie.

Pułkownik odpowiadał za kontrolę przetargów i wydawanie certyfikatów firmom współpracującym ze służbami. Zajmował się również przetargami dla niedawno utworzonego CEK NATO. Naciski polegały na zmuszaniu do donoszenia na szefa CEK - pułkownika Duszę. Chciano również koniecznie znaleźć coś podejrzanego na firmy zaopatrujące CEK.

Gdy o mobbingu zaczęło być głośno Misiewicz mówił o pułkowniku, że jest "zwykłym, chorym, 60-letnim pracownikiem administracyjnym, który i tak już odszedł ze służby”.

Jawne kłamstwa.

Pułkownik miał 50 lat, był w czynnej służbie i nie był zwykłym pracownikiem administracji, tylko zastępcą naczelnika Zarządu Bezpieczeństwa Informacji SKW.

 

Pułkownik Dusza – były szef CEK NATO. Nagłośnił słynny nocny rajd Misiewicza na CEK w grudniu 2015. Zrobili mu za to dyscyplinarkę, a w czerwcu 2016 faxem zdegradowali do stopnia szeregowca. Degradację wysłali faxem tuż przed odejściem płk Duszy na emeryturę.

W 2019 płk Dusza sprawę wygrał prawomocnie.

Macierewicz miał problem - nie mógł usunąć płk Duszy bez porozumienia z sojusznikami z NATO, w tym ze stroną słowacką, która obok Polski była główną siłą współtworzącą ten ośrodek.

Zamiast legalnych działań Macierewicz za pomocą Misiewicza i Bączyka siłowo wtargnął do siedziby CEK.

Dlaczego Macierewiczowi i jego ludziom tak przeszkadzała ta instytucja?

Podobno bał się, że mogą tam mieć materiały kompromitujące jego i jego zgraję.

 

Płk Dusza i generałowie Pytel oraz Nosek.

Aby nadać bezprawiu pozory konieczności zaczęli oskarżać płk Duszę oraz jego zastępcę generała Piotra Pytla o szereg rzeczy. O nielegalne trzymanie w siedzibie CEK tajnych dokumentów. Macierewicz mówił, że "sprywatyzowano ściśle tajne dokumenty". Prokuratura Ziobry w październiku 2016 r. postawiła im, a także gen. Noskowi, poprzednikowi gen. Pytla na stanowisku szefa SKW, różne zarzuty. O niedopełnienie obowiązków, działanie na szkodę interesu publicznego, a nawet o podjęcie współpracy ze służbą obcego państwa bez wymaganej zgody prezesa Rady Ministrów.

Macierewicz, o którym gen. Pytel mówi: "jednym zastrzyk adrenaliny daje skok na spadochronie, Macierewiczowi satysfakcję daje niszczenie ludzi i obserwowanie ofiary”, z wielką radością opowiadał, że gen. Pytla oskarżano o nielegalne współdziałanie z rosyjską FSB. Ta "straszna zdrada" dotyczyła umowy o współpracy przy zwalczaniu terroryzmu i ochrony przejazdu przez Rosję polskich żołnierzy wracających z Afganistanu. Znów zatem było szarpanie za działania na rzecz polskich żołnierzy. Zresztą umowa nie doszła do realizacji, bo Putin napadł Krym. Macierewicz jednak twardo robił z niego zdrajcę i współpracownika Putina.

Za oskarżeniami poszło odebranie Duszy, Pytlowi i Noskowi certyfikatów dostępu do informacji niejawnych.

W sprawie gen. Noska już 12 października 2017 szef ABW umorzył postępowanie o odebranie mu certyfikatu. ABW stwierdziła, że Nosek nie złamał zasad ochrony powierzonych mu tajemnic, czym generał odzyskał prawo dostępu do tajemnic państwowych i natowskich, w tym tych ściśle tajnych. Certyfikat dostępu odzyskał także płk Dusza w październiku 2018 r. Prawomocnie. Jednak kancelaria premiera wniosła sprawę kasacyjną. W 2020 NSA odrzucił skargę. Dusza nie naruszył ustawy o ochronie informacji niejawnych.

W kwietniu 2019 Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył także postępowanie w sprawie karnej i oskarżeń prokuratury wobec płk Duszy i gen. Pytla.

Brak dowodów, że "posiadali w swoich pomieszczeniach dokumenty niejawne, których nie powinni posiadać, gdyż stanowiły własność SKW". Sąd uznał także działania Macierewicza i Misiewicza za „niezgodne z przepisami, zarówno prawa krajowego, jak i prawa międzynarodowego".

Generał Pytel jest przez Macierewicza chyba najbardziej znienawidzony. Za co? Bo mówi o nim bez ogródek bardzo niewygodne sprawy. Choćby o słowach Macierewicza, jakie miał od niego usłyszeć o „zamachu” w Smoleńsku: „Przecież pan jest inteligentnym człowiekiem. Pan sobie zdaje sprawę z tego w sposób oczywisty, że zamach smoleńoski to tylko narzędzie polityczne.

Zatem zorganizowano spektakularne zatrzymanie Pytla w 2017, jak kiedyś w 2007 żołnierzy oskarżonych o ludobójstwo. Żandarmeria Wojskowa zatrzymała generała, by postawić mu zarzuty mimo dostarczenia przez pełnomocnika Pytla zaświadczenia lekarskiego.

 

Major Magdalena Ejsmont, od której zaczęłam opis walki Macierewicza z kontrwywiadem, powiedziała coś wstrząsającego. Po odejściu ze służby poszukiwała pracy. Zgodnie z jej kwalifikacjami byłaby cennym pracownikiem w firmach działających w obszarze obronności, ale szefowie firm bali się ją zatrudnić, żeby nie stracić zamówień rządowych.

Łowczyni szpiegów:

„Z takimi ludźmi jak ja nikt na świecie nie postępuje w ten sposób. Dziś chcą nas złamać nasze własne władze, a jutro spróbują zrobić to Rosjanie. Przecież oni dokładnie tak działają: czekają, aż ktoś znajdzie się na dnie, a potem podają mu pomocną dłoń” [wywiad dla „Polityki”]

 

Macierewicz wystawiał swoim działaniem ludzi na werbunek. Powiedzmy to bez owijania w bawełnę.

 

 

Podsumowanie.

 

Macierewicz od lat próbował się dobrać do różnych teczek. Czego w nich szukał? Tylko haków na innych? A może szukał dokumentów o swojej współpracy, by je zutylizować?

Okraszał wszystko wyjątkowo głośnym jazgotem o tropieniu wrogów Polski, czym skutecznie od siebie odwracał uwagę.

 

Teczka Macierewicza została zniszczona 9 stycznia 1990 roku przez służby SB.




Spytałam Tomasza Piątka o jego opinię dlaczego teczka Macierewicza została zniszczona (Jacka Kuronia sobie spokojnie leży). To jego odpowiedź:

„W mojej ocenie teczkę Macierewicza zniszczono najprawdopodobniej dlatego, że były w niej ślady działalności Biura Studiów SB, które ochraniało delikwenta”.

 

Na kwestię Naimskiego (prawa ręka Macierewicza) rzuca światło tekst Wojciecha Czuchnowskiego „Żądania Macierewicza i Naimskiego, czyli o pewnym przesłuchaniu sprzed ćwierć wieku”, który już wcześniej przywoływałam.

Czempiński na komisji Ciemniewskiego zwrócił się do Naimskiego:

Bo pan miał z nami kontakty, taka prawda. Mieliśmy z panem Naimskim kontakty jako wywiad. Często tylko pracownik prowadzący wiedział naprawdę, jaki był stan stosunków między osobą, z którą jako wywiad rozmawialiśmy, a służbą. Ja mówiłem, jak pan myśli, panie ministrze, był pan naszym agentem, czy nie był pan naszym agentem? I ode mnie będzie zależała ta interpretacja, bo ja znam prawdę”.

 

Macierewicz i Naimski przetrząsali akta już od 1991 roku, ale ponoć wg nich samych nie odnaleźli w nich towarzysza Luśni.

A w garbate aniołki także wierzymy?

Jak bardzo te aniołki są garbate pokazał Tomasz Piątek w tekście „Pełny raport o sprawie Roberta Luśni i jego związków z Antonim Macierewiczem” (zeznania Ogińskiego), a czego już tutaj nie opisuję, bo i tak wyszła mi publikacja o rozmiarach małej książki.

 

„Dziesięć lat temu szef sztabu rosyjskiej armii, generał Gierasimow, sformułował doktrynę osłabiania przeciwnika. Jej główne założenia to dewaluacja elit, dewastacja edukacji, centralizacja władzy, gra na głębokie podziały społeczne. Brzmi znajomo? Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz znają tę doktrynę, ale swoimi działaniami od siedmiu lat wchodzą w nią jak w masło.” - Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO z komisji obrony narodowej.

 

 

CENCKIEWICZ – CZEKISTA MACIEREWICZA

 

Czytając o dziwnych faktach wokół Macierewicza można często natknąć się na tę postać. Cenckiewicz został przewodniczącym komisji likwidacyjnej WSI, a po dojściu PiS do władzy w 2015 Macierewicz zrobił go dyrektorem Wojskowego Biura Historycznego.

 

Z wywiadu z Grzegorzem Rzeczkowskim dla Gazety Wyborczej dowiadujemy się na przykład, że to Cenckiewicz publicznie negował związek Macierewicza z Luśnią. Wg Cenckiewicza Luśnia to „fałszywy świadek oskarżenia Macierewicza”.

Cenckiewicz był również współautorem „raportu MON” po ukazaniu się pierwszej książki Piątka o Macierewiczu. „Raport” MON, a de facto próba wybielania Macierewicza za publiczne pieniądze nosił wdzięczny tytuł „Tomasz Piątek i jego kłamstwa” i był rozsyłany dziennikarzom. W „raporcie” manipulacje, przekłamania i ewidentne kłamstwa, np. takie, że wniosek o współpracy Macierewicza z Luśnią po publicznym zdemaskowaniu go jako TW Nonparel opierał się wyłącznie na anonimowych świadkach.

 

Cyngiel Cenckiewicz nie tylko traci zapał lustratora, gdy uderza to w mecenasa kariery Cenckiewicza, ale bezczelnie zaprzecza faktom. Taki to z niego „historyk” i krynica prawdy.

 

„Fakty są nagie. A Sławomir Cenckiewicz będzie oczywiście interpretował je tak, jak jest wygodnie dla niego i jego dawnego chlebodawcy” – Grzegorz Rzeczkowski.

 

Anna Gielewska, wpspółautorka biografii Macierewicza, również przytacza ciekawe wydarzenia z Cenckiewiczem w roli głównej.

„Gdy ukazuje się nasza książka, a także jej powyższy fragment na łamach Onetu [ochrona szpiega – dop. aut.], środowisko Macierewicza usiłuje zdyskredytować publikację i autorów. Sławomir Cenckiewicz, historyk i jeden z najważniejszych współpracowników byłego szefa MON, atakuje nas wówczas publikacjami pełnymi manipulacji i przekłamań (ich sprostowanie ukazuje się następnie na łamach "Do Rzeczy").

Cenckiewicz manipulator to nic nowego, ale Anna Gielewska wspomina coś jeszcze.

Po ukazaniu się książki „pojawiają się sygnały o tym, że opisane przez nas akta zaczynają krążyć między kolejnymi instytucjami. Jak opisywał Mariusz Jałoszewski na łamach Oko.press: "Dwa miesiące później [po publikacji książki] o akta sprawy szpiegowskiej, które przeglądali dziennikarze, wystąpił Instytut Pamięci Narodowej. Wcześniej te akta jeszcze w sądzie przeglądał Sławomir Cenckiewicz, szef Wojskowego Biura Historycznego, które podlega pod MON. Gdy akta przekazano do IPN, poddano je analizie pod kątem statusu dokumentów. Instytut ustalił, że część dokumentów jest wytworzona przez UOP w związku z operacją wykrycia szpiega i zawiadomił o tym ABW, wnosząc o ocenę działań prezesa sądu Raczkowskiego".

 Wygląda na to, że to Cenckiewicz pociągnął za cyngiel i uruchomił machinę IPN, a potem prokuratury przeciwko sędziemu Raczkowskiemu.

 

13 grudnia 2022 był gościem w „Rozmowie Piaseckiego”. Data symboliczna. Został spytany dlaczego Macierewicz kazał przetłumaczyć raport na rosyjski.

Cenckiewicz:

„Chciał, żeby raport był w miarę w krótkim czasie dostępny w kilku wersjach językowych. Przetłumaczyła to również zasłużona osoba, również dla Polski. Nie pamiętam teraz nazwiska, ale to była pracownica Ośrodka Studiów Wschodnich.”

 U Cenckiewicza Irina O. to zasłużona osoba. Wiemy już też, że raport został w pełni przetłumaczony tylko na rosyjski. Cenckiewicz „źródło prawdy” i „krynica faktów” przeszedł sam siebie wybielając Macierewicza… naiwnością Antoniego.

Może to było naiwne, ale może jest też tak, że minister nie brał pod uwagę tego, co byśmy dzisiaj wzięli. To znaczy - można coś opublikować po chińsku, a i tak każdy translatorem to sobie przetłumaczy.”

Boskie!!!

 

Sędziemu Raczkowskiemu uprzykrzano życie za odtajnienie dokumentów bez zgody ABW. Wygląda na to, że to Cenckiewicz naprowadził IPN i prokuraturę.

Tymczasem… Według doniesień Onetu (styczeń 2021) pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych w WBH złożył zawiadomienie do Żandarmerii Wojskowej i Służby Kontrwywiadu Wojskowego o bezprawnym odtajnianiu przez szefa Wojskowego Biura Historycznego Sławomira Cenckiewicza i jego współpracowników tajnych i ściśle tajnych dokumentów z archiwów wojskowych.

„Według prawa odtajnić dokumenty o wymienionych klauzulach mogą jedynie ich wytwórca, jego następca prawny, specjalnie powołana do tego komisja lub SKW.”

[„Sławomir Cenckiewicz oraz Wojskowe Biuro Historyczne pod lupą służb i prokuratury”]

 

„Reset” lubi to.




 Po raz pierwszy publicznie Macierewicz ogłosił Wałęsę „Bolkiem” w 1992 podczas „nocy teczek”.

Potem to Cenckiewicz, pupilek Macierewicza, był (i jest) głównym gorliwym czekistą, który w swoich publikacjach ma wręcz obsesję, by z Wałęsy zrobić Bolka i opluć go na wszelkie sposoby.

 

Cenckiewicz w swym amoku skłócił się nawet z Gontarczykiem, współautorem ich książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” z 2008 roku.

Gontarczyk uważa współpracę Wałęsy w latach 70. za upadek, ale po nim Wałęsa się podniósł i w epoce „Solidarności” działał na szkodę komunistów.

Wałęsa był „Legendarnym przywódcą "Solidarności", który był wówczas niesterowalny dla władz. Ucieleśnieniem wolnościowych nadziei Polaków. Nikt mu nigdy tego nie odbierze. Za "Solidarność" będzie miał kiedyś pomnik.” [Gontarczyk w rozmowie z Januszem Szwertnerem dla Onetu]

Cenckiewicz z kolei twierdzi jakoby agenturalna przeszłość Wałęsy rzutowała na jego zachowanie w latach 80., gdyż lider "Solidarności" był szantażowany przez bezpiekę. Gontarczyk wytyka Cenckiewiczowi brak w materiale źródłowym jakiegokolwiek poparcia na jego wymysły.

 

O Cenckiewiczu ma bardzo niepochlebne zdanie również ceniony autorytet, profesor Friszke:

„W istocie jednak pan Cenckiewicz od lat powtarza to samo, nie przyjmując do wiadomości istnienia dokumentów, które przeczą jego tezom, oraz ignorując ustalenia innych historyków.”

Jak profesor Friszke obnaża nędzę warsztatową „historyka” proponuję zapoznać się w tekście „Friszke rozbija 14 mitów Cenckiewicza o Wałęsie: to oszczerstwa, insynuacje i manipulacje”[OKO.press].

 

A sam Wałęsa? IPN za czasów kaczystów zrobił z Wałęsy „Bolka” definitywnie. I basta.

Teczka Kiszczaka, którą IPN przejął po jego śmierci, gdy wdowa po Kiszczaku chciała sprzedać prywatne „archiwum” małżonka za 90 tys. zł oraz ekspertyza grafologiczna krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna (IES) są dla IPN ukoronowaniem przewodu „dowodowego”.

Warto w takim razie w dużym skrócie przytoczyć kilka faktów.

- Profesor Widacki, pełnomocnik Wałęsy znający go od dziesięcioleci, zwrócił uwagę, że opinia biegłych z IES podpisana jest nie przez grafologów, tylko dwóch doktorów chemii.

- Kontrekspertyzę na zlecenie mecenasa Widackiego sporządził prof. Piotr Girdwoyń z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

„Z tej opinii wynika, że ekspertyza IES zawiera nieuprawnione wnioski kategoryczne. Do wyciągnięcia takich wniosków nie było podstaw z uwagi na szczupłość materiału porównawczego i jego niewłaściwość, ponieważ teksty dowodowe, które powstawały w latach 70., były porównywane z materiałem z lat 80., 90., a nawet późniejszych, co z punktu widzenia kryminalistyki większego sensu nie ma” (Jan Widacki, maj 2017)

Pismo zmienia się w czasie, inaczej piszemy w wieku 20 lat, a inaczej mając 70; inaczej, gdy jesteśmy prostym robotnikiem, a inaczej, gdy zaczniemy pisać odręcznie powieści.


- Jest jeden dokument z teczki Kiszczaka, do którego Wałęsa przyznaje się - notatka z 24 grudnia 1971. Oznacza to, że została sporządzona TRZY DNI po rzekomym odręcznie spisanym przez Wałęsę zobowiązaniu do współpracy z dnia 21 grudnia 1971. Na tę notatkę zwrócił uwagę prof. Girdwoyń. Poniżej zdjęcie obu archiwaliów [z tekstu Czuchowskiego i Kublik: „IPN: Lech Wałęsa nie podpisał donosu? Tym gorzej dla niego.”]




 

W TRZY DNI TAK ZMIENIŁ SIĘ CHARAKTER PISMA WAŁĘSY.

Krakowski Instytut tę właśnie notatkę odrzucił!!! Tego jedynego dokumentu nie brał w ogóle pod uwagę w swoich badaniach, bo nie pasowała do reszty!

 

- „Śledczy IPN nie przesłuchał też mecenasa Taylora – człowieka, który jako obrońca lidera „S” regularnie miał styczność z dokumentami spod ręki jego klienta, a po odkryciu teczki publicznie mówił, że na początku lat 70. Wałęsa pisał nieudolnie i z trudem.” [z tekstu GW]

Nieudolnie, z trudem i błędami, jak w notce z 24 grudnia, a nie płynnie, wyrobionym pismem z rzekomego zobowiązania.


- W teczce znajdowały się również ewidentne fałszywki, np. na papierze szwedzkim, niedostępnym w Polsce w latach 70.

 

- Jeśli chodzi o dokumenty ze szkół, czy miejsc pracy Wałęsy bardzo ciekawą hipotezę opisują właśnie Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski. Została ona przedstawiona w mailu do prof. Widackiego przez pułkownika Wacława Pruszyńskiego, szkolącego przez wiele lat funkcjonariuszy wywiadu w szkole w Kiejkutach.

„Przy operacjach produkcji „kompromatów” mających uchodzić za pisane ręką „figuranta”, czyli rozpracowywanej osoby, służby stosowały rozbudowaną metodę uwiarygodniania fałszywek.”

Agenci ściągali właśnie ze szkół, miejsc pracy, organizacji, do których należał figurant dokumenty, przepisywali je (jeden człowiek, by charakter pisma był zgodny) i tak spreparowane odsyłali w miejsca skąd pochodziły, albo zatrzymywali u siebie jako „zarekwirowane”.

Krakowscy biegli w takim wypadku porównywaliby fałszywki z fałszywkami.

Biegli z Krakowa jako materiał porównawczy mieli akta, które w stanie wojennym SB rekwirowała ze szkół, do których uczęszczał Wałęsa, z wojska i z zakładów, gdzie pracował.”

 

- „teczka „Bolka” z Gdańska budziła wątpliwości już w latach 80. – i to w samej bezpiece. Potwierdzał to w rozmowie z „Wyborczą” funkcjonariusz z zespołu fałszerzy. Mówił, że nie miał pewności, czy zawartość teczki „Bolka”, którą dostali z Wybrzeża, nie została wcześniej przetworzona.

[Zespół fałszerzy powstały, by skompromitować Wałęsę w oczach Komitetu Noblowskiego]

 

Tego wszystkiego nie dowiecie się od „historyka” Cenckiewicza.

 

JAROSŁAW KACZYŃSKI

 

1989/1990 – Wiatr zmian Wasina

 

Sprawę opisał Tomasz Piątek w książce „Kaczyński i jego pajęczyna”. Kaczyński sam o niej napomknął od niechcenia w swojej długiej, nudnej i ciągnącej się jak flaki z olejem epopei „Porozumienie przeciw monowładzy” z 2016 . W epopei Kaczyński pisze, że ludzie ze Stronnictwa Demokratycznego poznali go z pierwszym sekretarzem ambasady ZSRR Anatolijem Łasinem, specjalistą od Finladii. Pierwsze spotkanie odbyli w lecie 1989, potem Łasin zaczął zapraszać Kaczyńskiego do mieszkania na Saskiej Kępie i „częstować bardzo obficie”. „Uciąłem te kontakty, gdy zostałem szefem Kancelarii Prezydenta. Jednocześnie przekazałem wszystkie informacje Andrzejowi Milczanowskiemu.” Kaczyński został szefem KP 22 grudnia 1990 roku.

Piątek ustalił, że chodzi o Anatolija Wasina. Od Skandynawów, np. szwedzkiego eksperta ds. bezpieczeństwa Joakima von Braun dowiedział się więcej. Wasin to agent KGB, działający głównie w Finlandii, jednym z jego kontaktów miał być Esko Aho. Aho był sekretarzem ministra spraw zagranicznych, potem posłem, a w latach 1991-1995 premierem Finlandii. Aleksander Gorbunow wiceszef rosyjskiej agencji informacyjnej TASS w Helsinkach pisał o Wasinie: „Wasin żałował, że generał Jaruzelski nie powiesił Lecha Wałęsy”.

Kaczyński w swoich wspomnieniach co najmniej manipuluje. Miał podobno informacje od Wasina o puczu Janajewa. Gdy wybuchł pucz w kancelarii Wałęsy zapanował chaos. Gdyby Kaczyński grzecznie spowiadał się Milczanowskiemu ze swoich kontaktów z Wasinem, ten zrobiłby użytek z takiej wiedzy, ale nic na to nie wskazuje. Zresztą Milczanowski zdecydowanie zaprzeczył, jakoby Kaczyński przekazał mu informacje o swoich spotkaniach.

„Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że Jarosław Kaczyński nigdy nie mówił mi o swoich powiązaniach z jakimkolwiek przedstawicielem czy pracownikiem sowieckiej ambasady. Nigdy też nie ostrzegał mnie przed Janajewem. W mojej obecności nigdy nie przewidywał puczu w Rosji. Opowiada nieprawdę. Może pan opublikować moje słowa – powiedział mi były szef UOP-u.”

 

Najbardziej interesujące jest jednak to, że Wasin specjalizował się w czymś jeszcze. Budował sieci handlowo-gospodarcze. Jest to elektryzująca informacja, jeśli wspomnimy, że ekonomiczny abnegat Kaczyński jako jedyny ze środowiska postsolidarnościowego zbudował finansowe imperium dla swojej partii. Jako jedyny też z tego środowiska uwłaszczył się na części państwowego majątku po komunistycznym koncernie RSW „Prasa Książka Ruch” przejmując nie tylko tytuł prasowy, jak inne partie, ale także szereg nieruchomości w Warszawie.

Nierzadko słychać opinie, jakoby Kaczyński tylko udawał niemotę, a za przykład podawano właśnie sprawność z jaką już na początku lat 90. poruszał się po pajęczynie spółek i spółeczek.

Cóż. Specjalność Wasina jednak wiele by tu tłumaczyła…

 

Piątek ma mnóstwo racji stawiając tezę, że Kaczyński napomykając w swej książce o spotkaniach z Wasinem, zastosował „kontrolowane odpalenie”. Na zasadzie - ale czego chcecie, przecież nic nie ukrywam, sam o tym pisałem - w razie, gdyby jednak ktoś sobie przypomniał o niewygodnych dla Kaczyńskiego faktach.

 

Przerwa na trochę teorii spiskowych.

Skoro prawica tak lubi obwiniać Tuska, przypisywać mu spisek z Putinem celem dokonania zamachu na Lecha Kaczyńskiego, to i ja nie będę gorsza.

Jeśli była jakaś osoba, która znała prawdziwe oblicze kontaktów Jarosława z Wasinem, to był nią Leszek. Ta wiedza była dla Jarosława śmiertelnym zagrożeniem, zwłaszcza, gdy snuł plany o przejęciu władzy, zniszczeniu praworządności i wprowadzeniu dyktatury, czego Lech Kaczyński mógł absolutnie nie zaakceptować. Jarek trzymany przez Leszka na smyczy przy pomocy szantażu, to musiało Jarka nieznośnie uciskać…

Przyznajcie Państwo, że jest to potężny motyw dla dokonania zbrodni.

 

1990/1991 Dobry wujek Quandt

 

Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” była komunistycznym molochem. W 1988 - 45 gazet codziennych i 235 czasopism o łącznym nakładzie 3,5 mln egzemplarzy. Do tego pocztówki, kalendarze, płyty i inny kram.

W 1990 powstała komisja do likwidacji RSW. Majątek oraz tytuły prasowe miały zostać rozparcelowane i sprzedane podmiotom prywatnym. Dla szybkiego osiągnięcia pluralizmu w mediach postanowiono gazety przydzielić także postsolidarnościowym formacjom politycznym, ale nie za darmo. Porozumieniu Centrum, a dokładnie założonej w marcu 1990 przez Kaczyńskiego, Marię Stolzman, Sławomira Siwka, Krzysztofa Czabańskiego, Macieja Zalewskiego i Bogusława Hebę Fundacji Prasowej Solidarność, przypadł bardzo poczytny stołeczny „Express Wieczorny”, podobno pomógł w tym list polecający od Wałęsy. Partie musiały jednak zapłacić. Za Express Wieczorny 16 mld starych zł (w nowych 1,6 mln zł). Kaczyński nie śmierdział groszem. Wtedy w sukurs przyszedł Janusz Quandt, prezes krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego oraz szereg kombinacji.

Kim był Janusz Quandt prócz tego, że był prezesem BPH?

Komunista Janusz Quandt zasiadał również w radzie nadzorczej Agencji Gospodarczej, której rozliczenia prowadził BPH.

Agencja powstała w 1989, a założył ją I sekretarz KC i wtedy także premier rządu, Mieczysław Rakowski.

„Agencja Gospodarcza skorzystała z tzw. moskiewskiej pożyczki, czyli 1,2 miliona dolarów, które Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego przelała z funduszy KGB na konto PZPR w styczniu 1990” [„Prezes i spółki”, Iwona Szpala i Agata Kondzińska]

 

 

Redakcja „Expressu Wieczornego” mieści się wtedy w dużym biurowcu przy Alejach Jerozolimskich. Jest w nim lokatorem, jak inni. Środowisko Kaczyńskiego bardzo chciałoby ten budynek. Podobno to Siwek wymyślił. Może i Siwek. O kupnie budynku nie ma mowy bez przetargu, ale dostają obietnicę od wicewojewody warszawskiego Łypacewicza, że jeśli kupią „Express Wieczorny” to będą faworytem jako kandydat na dzierżawę biurowca. Potem, mimo, że nie kupili jeszcze „Expressu Wieczornego” i tak fundacja Kaczyńskiego uzyskuje dzierżawę na 10 lat. Odbywa się to z szeregiem naruszeń prawa i prostackich tricków. Mowa jest o naciskach by uzyskać dzierżawę, podkreślam, pomimo tego, że fundacja Kaczyńskiego jeszcze nie jest właścicielem „Expressu”.

Urzędnicy muszą ogłosić przed wybraniem dzierżawcy ofertę publiczną. No to ogłaszają na dwóch karteluszkach, przyczepionych do dwóch tablic ogłoszeń w urzędzie. Ponieważ oferta musi wisieć sześć tygodni przed podpisaniem umowy dzierżawy, to karteluszki antydatują. Urzędnicy za antydatowanie mieli problemy, ale umorzono sprawę ze względu na znikomą szkodliwość czynu, a poza tym byli naciskani przez wysokich urzędników państwowych – Siwka, który ich wzywał do Kancelarii Prezydenta, by roztaczać aurę ważności. Siwek nigdy nie był za to fatygowany przed oblicze prokuratora. W taki to niegodny sposób Fundacja Prasowa Solidarność staje się dzierżawcą biurowca. Wtedy już robi interes z Bankiem Quandta. W biurowcu swoją warszawską siedzibę lokuje Bank Przemysłowo-Handlowy i płaci fundacji Kaczyńskiego, która ma prawo do podnajmowania powierzchni budynku, czynsz z góry za 13 lat, choć sama fundacja ma prawo dzierżawy na jedynie 10 lat. Taki dobry wujek Quandt.

Dzięki jego szerokiemu gestowi fundacja Kaczyńskiego ma już środki na zakup gazety „Express Wieczorny”.

 

No dobrze. Ale jak to się stało, że fundacja Kaczyńskiego z dzierżawcy stała się właścicielem nieruchomości? Tu na scenę wkracza Adam Glapiński. Od 12 stycznia do 23 grudnia 1991 był ministrem gospodarki przestrzennej i budownictwa. Wtedy stworzył prawo zwalniające z przetargów

„spółdzielnie, które przyjmowały ludzi z tzw. zamrażarki (mieli zgromadzony wkład na książeczkach mieszkaniowych, ale nie należeli do żadnej spółdzielni)”. Potem zwolnił jeszcze z konieczności stawania do przetargu na grunty tych, którzy 5 grudnia 1990 roku „legitymowali się tzw. ostatecznymi decyzjami lokalizacyjnymi.” Uwaga: wraz z gruntami przejmowali na własność także budynki posadowione na tych parcelach.

23 grudnia 1994 roku kierownik Urzędu Rejonowego w Warszawie Andrzej Kosiński oddał bez przetargu na własność Fundacji Prasowej Solidarność działki przy Al. Jerozolimskich i Nowogrodzkiej. Uznano, że fundacja Kaczyńskiego przejęła prawa po RSW „Prasa-Książka-Ruch”.

 

W związku z tym, że wszystko odbywało się w trybie bezprzetargowym to fundacja Kaczyńskiego nabyła parcele za najniższą możliwą cenę. Budynki na nich stojące przeszły na własność oczywiście za darmo. Później bez przetargu fundacja kupiła jeszcze budynki przy ul. Ordona i Srebrnej, a działki pod nimi dostała w użytkowanie wieczyste. Naturalnie również po okazyjnej cenie. Tak rodziło się imperium Kaczyńskiego, co ostatecznie przybrało kształt Spółki Srebra, tej od dwóch wież.

 

Te i wiele innych przekrętów środowiska Kaczyńskiego opisali na łamach Gazety Wyborczej w 2008 roku w tekście „Fundacja na ciężkie czasy” Iwona Szpala i Bogdan Wróblewski.

Fundacja Prasowa Solidarność finansowała nielegalnie oczywiście Porozumienie Centrum, udzieliła partii „pożyczki” 8 mld zł., gdy sprawą zajęła się prokuratura, wokół owej pożyczki narodziło się kolejnych wiele dziwów. Sprawę po kilku latach umorzono z przyczyn formalnych – zmieniono kodeks. Zmiana kodeksu i umorzenie nastąpiło niedługo przed objęciem stanowiska ministra sprawiedliwości przez Lecha Kaczyńskiego.

 

A dobry wujek Janusz Quandt?

Autorki książki „Prezes i spółki”, Iwona Szpala i Agata Kondzińska wyliczyły, że przez rok współpracy Bank Przemysłowo-Handlowy, któremu szefował Quandt zainwestował w projekty ludzi związanych z pierwszą partią Kaczyńskiego - Porozumienie Centrum - ponad 52 mld złotych.

 

 

Spółka Telegraf

 

Spółka Telegraf powstała w 1990 r. W skład jej władz wchodzili m.in. Jarosław Kaczyński, Maciej Zalewski i Marian Parchowski.

Oczywiście Kaczyński, gdy sprawy przybrały brzydki obrót, jak zwykle, zasłaniał się, że nic nie wiedział, a w ogóle to dajcie spokój, bo on tylko z tragarzami przechodził.

Kiedy w 2007 roku Samoobrona Leppera przypomniała aferę Telegrafu, Suski kwitował: „wierutne kłamstwa”. Liderzy Porozumienia Centrum i Kaczyński twierdzili, że żadnej afery Telegrafu nie było.

 

Popatrzmy.

Politycy Samoobrony na konferencji prasowej informowali, że Telegraf wystartował z kapitałem wynoszącym 250 mln starych złotych [25 tys. zł], a po dziesięciu miesiącach ten kapitał wynosił już 26 mld 220 mln starych złotych [2 mln 622 tys.]. Taką kwotę, ponad 26 mld zł, podawała także w maju 1996 roku Anna Bikont [„Telegraf, czyli sny o potędze”].

 

Jak to się stało, że przedsięwzięcie tak eksplodowało i w niecały rok powiększyło kapitał ponad stukrotnie?

Maciej Zalewski zaczął sprzedawać akcje Telegrafu. Bez prawa głosu, czyli w rzeczywistości „szczęśliwi” nabywcy wpłacali darowiznę.

Z tekstu Anny Bikont:

„Opowiadają byli współpracownicy i kontrahenci:

- Telegraf to był wielki pomysł Zalewskiego: uzyskanie od firm prowadzonych przez dawną PZPR-owską nomenklaturę "darowizn", i to jeszcze bez płacenia podatku, jako że formalnie firmy kupowały akcje, a nie darowały pieniądze. Firma tworzyła papierową rzeczywistość, coś tam było księgowane, ale pieniądze szły na kampanię i potrzeby własne. Łatwo przyszły, łatwo poszły.”

 

Najpiękniejszy jednak jest ten fragment artykułu:

„Pod siedzibę Telegrafu podjeżdżali pierwsi polscy biznesmeni: biały mercedes, marynarka od Pierre Cardina, buty na podeszwie ze słoniny, białe skarpetki. Pożyczali pieniądze na wysoki procent. Tyle że ich potem nie oddawali. Jeden np. wziął 2,5 mld na zakup szampana w Rosji, a potem powiedział, że mu ten szampan ukradli. I dostał kolejną pożyczkę od Telegrafu - 3 mld.”

 

Telegraf oczywiście zaczął ledwo dychać. „Radośni inwestorzy” stracili masę pieniędzy.

Inwestorów było mnóstwo, albowiem między innymi Glapiński robił odpowiedni szum wokół przedsięwzięcia. Jednak nie tylko rozgłosem Zalewski pozyskiwał „inwestorów”, o tym za moment.

 

Jednym z pierwszych, który ulokował środki w Telegrafie był komunista, dobry wujek Janusz Quandt. Ten od szmalu KGB.

Wpakował z pieniędzy banku, którym zarządzał 11 mld starych zł (1,1 mln nowych zł).

 

W Telegraf zainwestowali także Bagsik i Gąsiorowski ze spółki Art-B. Tak. Ci od mega afery. W trakcie przesłuchań związanych z aferą Art-B, Baksik i Gąsiorowski zeznali, że Zalewski, który dzięki Kaczyńskim dostał posadę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, zażądał w dolarach równowartość 1,7 mln nowych zł, mieli za nie nabyć na akcje Telegrafu oraz 40 mld starych złotych (4 mln nowych) nieoprocentowanej pożyczki dla Telegrafu.

Zalewski został za to skazany w 2003 roku na 2,5 roku więzienia i 10 tys. zł grzywny.

 

Wreszcie w Telegrafie utopiła 15,4 mld starych zł. (1,54 mln nowych zł.) włoska firma Di.Fra.Bi, zajmująca się utylizacją odpadów. Jednym z jej właścicieli był Giorgio di Francia.

Na str. 394 i 395 [Kaczyński i jego pajęczyna] Tomasz Piątek przytacza fragment z tekstu włoskiego „L’Espresso”. Są to zeznania skruszonego mafioso Carmine Schiavone przed komisją parlamentarną ds. zagrożeń środowiskowych:

„zapytany o stosunki między camorrą i mafijną rodziną Casalesi a zarządcami wysypisk, skruszony Schiavone podaje jedną nazwę: składowisko Di.Fra.Bi. To skrót nazwisk wspólników Di Francia i Di Biase […]. Były mafijny boss stwierdza, że Di.Fra.Bi oprócz zalegalizowanego wysypiska używało także innych terenów, na których nielegalnie składowało odpady”.

 

Przypomnę tylko, że mafia nie traci pieniędzy, a bycie jej niesumiennym dłużnikiem kończy się tragicznie… albo trzeba się mafiosom w inny sposób opłacić.

 

 

Podsumowanie

 

Kaczyńscy i ich Porozumienie Centrum przewijali się co chwilę w aferach lat 90.

Podczas śledztwa w sprawie afery FOZZ w zeznaniach również pojawiała się kwestia finansowania Porozumienia Centrum z pieniędzy wyprowadzanych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.

Mimo zeznań Anatola Lawiny, Pineiry (nie mylić z Pereirą), czy Kalemby sędzia Andrzej Kryże nie wziął ich pod uwagę, a wątek partii Kaczyńskiego wyłączył ze sprawy. Po kilku miesiącach Kryże zostaje wiceministrem, zastępcą Ziobry w ministerstwie sprawiedliwości. Trudno nie odebrać tego jako nagrodę za dobre sprawowanie.

 

Porozumienia Centrum już nie ma, jest PiS, ale metody te same, a i afer kaczystów obecnie bez liku.

Kiedyś nielegalne finansowanie partii przy pomocy spółeczek zasilanych pieniędzmi od szemranych ludzi mających związki z KGB, albo włoską mafią, dziś stołek w spółkach z udziałem skarbu państwa dla swojaków, którzy płacą za intratne posady haracz na matkę partię.

Wtedy i obecnie wykorzystywanie służbowych pozycji do wzbogacania się.

W przeszłości biurowiec przy Al. Jerozolimskich, dzisiaj wille+.

Słychać głosy, że Kaczyński pozwolił teraz swoim tłustym kotom łupić Polskę. On zawsze pozwalał, a tylko w razie wpadki kolesi szybciutko umywał od wszystkiego ręce.

 

„Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, tobyśmy nigdy niczego nie mieli" - Jarosław Kaczyński, marzec 1992.

 

To nie jest jedynie hipokryzja i cynizm. To jest niebotyczna perfidia.

Kaczyński wyzywający przeciwników od zdrajców, ubeckich wdów, komunistów, wyrzucający innym zły rodowód, a sam robiący podejrzane interesy z komunistami, trzymający u siebie od lat esbeckiego konfidenta Kujdę, z komunistycznego prokuratora Piotrowicza robiący sędziego Trybunału Konstytucyjnego i powierzający przez 30 lat dowodzenie swoim biurem Barbarze Skrzypek – sekretarce generała Janiszewskiego. Tego samego, którego kierowca wylądował miękko u Macierewicza. Janiszewskiego, który razem z Jaruzelskim wprowadzał stan wojenny, a za co w 2007 IPN nie postawił go przed sądem, bo uznał, że ten nie żyje.

Janiszewski żył, zmarł dopiero w 2016 i miał się bardzo dobrze nie niepokojony przez IPN, chociaż inni autorzy stanu wojennego takiego nieprawdopodobnego szczęścia zapomnienia nie zaznali.

 

 

„Bezpieczna przyszłość Polaków”

 

Takie hasło wyborcze ogłosił PiS.

Nie czuję się bezpieczna w Polsce, gdzie rządzą pisowscy kłamcy i ludzie o prawdziwie niepokojącej przeszłości.

Nie czuję się bezpieczna w Polsce, której premier trzy tygodnie przed wybuchem wojny na Ukrainie, w styczniu 2022 spiskował w Madrycie z proputinowską międzynarodówką i choć już wiedział od Amerykanów o niebezpieczeństwie wojny, przyjmował w grudniu 2021 Marine Le Pen niczym głowę państwa, tę Le Pen mówiącą, że „Krym jest rosyjski”, czyli coś, co nigdy nie padło z ust Angeli Merkel, której PiS dorabia dzisiaj gębę agentki Putina.

Nie czuję się bezpieczna w Polsce, w której pisowski rząd najbardziej przyjaźnił się z Orbanem. Orbanem ogłaszającym w lutym tego roku, że armie toczące na Ukrainie walkę, nie są armiami „dobra” i „zła”, czym zrównał bezwzględnego agresora z broniącą się ofiarą.

Nie czuję się bezpieczna w Polsce Błaszczaka, który zadłuża nas kolosalnie na zbrojenia, a co może się dla nas zakończyć losem Grecji - mającej potężną armię, ale stojącą na skraju bankructwa.

Błaszczaka pięknie pozującego na tle czołgów, samolotów, armat, ale niepotrafiącego sobie poradzić z balonami, rosyjskimi rakietami, białoruskimi śmigłowcami hulającymi po polskim niebie.

Błaszczaka, który perfidnie kłamie, a co wyłożył niedawno generał Gocuł. Platforma Obywatelska nie likwidowała jednostek, tylko je integrowała zwiększając ich sprawność bojową.




 

PiS produkuje małe, nieefektywne jednostki, ogołacając z kadry oficerskiej te dobrze zorganizowane, co nie zwiększa bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie.

Nie czuję się bezpieczna w Polsce kaczystów, którzy twierdzą, że są tacy antyrosyjscy, ale swoją narracją przed wybuchem wojny doprowadzili do znaczącej zmiany w sympatiach Polaków do poszczególnych nacji, co opisała Anna Mierzyńska w „Sterowani przez propagandę PiS i Rosji. Nie lubimy Niemców i Ukraińców. Rosjan coraz bardziej lubiny (2019 rok).

Nie czuję się bezpieczna w Polsce, w której Kaczyński zapowiedział, że w III kadencji, jeśli bezmyślność Polaków mu ją da, rozprawi się ostatecznie z sądami.

Wtedy już nikt i nic mu władzy nie odbierze, a my staniemy się zupełnie bezbronni wobec partii zamordystów o wyjątkowo zdumiewającej biografii.

Będą chcieli kogoś wywłaszczyć bez odszkodowania – wywłaszczą, a żaden sąd nie obroni, bo tylko powolne kaczystom kukły będą orzekać z orłem na piersi, tego orła profanując.

Chyba, że zamiast orła założą łańcuch z kaczką.

Oby nie!

 

Dziękuję wytrwałym, którzy dobrnęli do końca.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozsądku pamięci żałosny rapsod - Centralny Przewał Komunikacyjny

  (Część przydatnych linków nie jest wstawiona w fabułę tekstu, ale można je odnaleźć na końcu publikacji) Tekst ten jest poświęcony odmitologizowaniu propagandy, jaka zalewa Polaków ze strony nachalnych lobbystów na rzecz budowy CPK. Jednym z wiodących propagatorów stał się niejaki Maciej Wilk, do kwietnia 2023 w zarządzie ds. operacyjnych PLL LOT, obecnie pracuje dla taniego kanadyjskiego przewoźnika Flair Airlines, który boryka się z wielkimi problemami. Wilka wpisy na Twitterze mają potężne zasięgi, ów człowiek biega po mediach, które ochoczo dają mu czas antenowy i łamy, by rozprzestrzeniał swoją wizję. Traktowany jest przez wielu jako niepodważalny ekspert od CPK, choć sam w wywiadzie dla Onetu (02.05.2024)*1 przyznał: „Nie jestem specjalistą od zarządzania lotniskami. Nigdy nie pracowałem w żadnym porcie lotniczym i szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie interesuje.” Mimo to dla rzesz stał się wybitnością od CPK, czyli jak najbardziej portu lotniczego, alfą i omegą, którego słowa

ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI

  ŁASKA PAŃSKA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI. Pan Jabłoński wezwał mnie do wskazania mu, w którym miejscu obecnie obowiązującej Konstytucji RP znajdują się przepisy, które wyłączają indywidualny akt abolicji, czyli mówiąc po ludzku, nie pozwalają Prezydentom RP na stosowanie aktu łaski wobec osób nieskazanych PRAWOMOCNYM wyrokiem sądu. Tekst ten będzie odpowiedzią na to wezwanie, które dla dużej grupy zwykłych Polaków, nawet nie prawników, nie jest już niczym nieznanym, albo niewiadomym. Na początku jednak prześledzimy wspólne całość wydarzenia z udziałem pana Jabłońskiego, gdyż jest to fenomenalny przykład, w jaki sposób zainteresowani urabianiem opinii publicznej i robieniem ludziom wody z mózgu w kontekście walki o partyjnych kolegów, przestępców Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, manipulują niezbyt rozgarniętymi odbiorcami. Pan Jabłoński znalazł na Twitterze wpis pisarza/dziennikarza (tak się ów człowiek opisuje) i zapłonął entuzjazmem niezwykłym. O ile ów pisarz może ni